Kitobni o'qish: «O krasnoludkach i sierotce Marysi», sahifa 4

Shrift:

IV

Dzień był jak wół i słońce się już przez owe chaszcze przedzierać zaczęło, kiedy Podziomek przecknął się nagle i siadłszy, pilnie słuchał. Zdawało mu się, że go obudził brzęk jakiś. Słuchał tedy, nie bardzo wiedząc, czy mu to się śni, czy nie śni, gdyż wokoło nic widać nie było. Ale powietrzem istotnie szedł brzęk, zrazu260 jak bzykanie much, potem jak komarze granie, wreszcie jak pszczelna kapela, kiedy rój na łąki wylata.

Aż wypłynęła z tych brzęków piosenka jakaś cudaczna, ni to głośna, ni to cicha, ni to ptasza, ni to ludzka, ni to smutna, ni to wesoła, a tak przejmująca, że choć się śmiej i płacz razem.

Słuchał coraz pilniej Podziomek, który we wszelakiej muzyce miał upodobanie, aż zmiarkowawszy261, skąd ten głos idzie, wstał i wprost na niego ruszył.

Po małej chwili wyszedł z chaszczów na polankę leśną, gęstym otoczoną borem. Nad polanką unosiła się cienka smuga dymu z niewielkiego ogniska, przy którym warzyło się coś262 w kociołku263, wydając z siebie woń smaczną.

Już Podziomek nosem pociągnął i chciał bliżej podejść, jako że na wszelkie jadło był nadzwyczaj czuły, kiedy mały, biegający tam i sam pokurć264 warczeć i poszczekiwać zaczął. Podniósł się zaraz na poszczekiwanie ono leżący u ogniska Cygan, który na drumli265 grał, a na ramieniu małpkę do łańcuszka przywiązaną trzymając, skakać ją uczył, i spojrzał bystro dokoła. Nic jednak podejrzanego nie dojrzał. Podziomek bowiem, po owej rannej przeprawie z babą wstręt niejaki do wszelkich spotkań z ludźmi mając, przykucnął za krzakiem tarniny266 i czekał, co będzie.

Położył się tedy Cygan u ogniska i na nowo lekcję z małpką zaczął. Co na drumli zapiszczy, to łańcuszkiem szarpnie, a biedna małpka skacze to w prawo, to w lewo, ale tak niezdarnie i tak ociężale, iż Cygan raz wraz szturchańcem ją popędzać musi.

– Biedne zwierzę! – myśli, patrząc na to, Podziomek, który litościwe serce miał, i nieznacznie się zza krzaka wychyli.

Wtem spojrzy i stanie jak wryty! Wszakże to Koszałek-Opałek we własnej osobie, a nie żadna małpka po cygańskiej drumli na łańcuszku skacze!

Sroga żałość i niezmierne zdumienie przeniknęły serce Podziomka tak, iż zwyciężyć ich nie mogąc, do ogniska podejdzie i zawoła:

– Tyżeś to, uczony mężu, czy mnie wzrok zawodzi?

A już go i Koszałek-Opałek poznał, więc zakrzyknie głosem:

– Ratuj, bracie Podziomku, jeśli w Boga wierzysz!

Tu rzucą się sobie w objęcia i tkliwie się całować zaczną.

Otworzył Cygan gębę, drumlę z zębów puścił, sam sobie nie wierzy i przeciera oczy.

– Co za kaduk267 taki? – myśli. – Małpy nie małpy? Tfu, na psa urok! Wszak ci to gada jak ludzie!

Zdjął go strach zrazu, omal że łańcuszka nie wypuścił z ręki, ale mu nagle nowa myśl przyszła i prędko kapelusz z głowy chwyciwszy, obu ich pospołu268 nakrył, po czym uwiązawszy i Podziomka na sznurku, wesoło się rozśmiał.

– Otóż teraz – rzecze – godny grosz na jarmarku zarobić mogę! Co to grosz! Srebrem, złotem płacić sobie dam za widowisko takie! Małpy, co płaczą, gadają i całują się jak ludzie! To się ledwo raz na tysiąc lat trafi albo i na więcej!

Tu prędko krupniku owego, co się w kociołku warzył, podjadłszy, wstał, ognisko popiołem ogarnął269 i trzymając na jednym ramieniu Koszałka-Opałka, a na drugim Podziomka, dużym krokiem do miasteczka ruszył. Zapłakał gorzko Koszałek-Opałek widząc, na jaką poniewierkę mu przyszło, iż się na jarmarku jako małpa prezentować ma, ale Podziomek trąci go nieznacznie i rzecze:

– Nie trap się270, uczony mężu! Jeszcze nie wszystko stracone!

– Ach, bracie! – jęknie Koszałek-Opałek. – W cóż się obróci cała moja sława, gdy księgi nie mam!

– A cóż się z nią stało?

– Zginęła!

– A pióro?

– Złamane!

– A kałamarz271?

– Rozbity!

– Hm! – rzecze smutnie Podziomek – Prawda jest, iż cała twoja uczoność przepadła, gdy nie masz ani księgi, ani pióra, ani kałamarza! Ale wiesz, co ci powiem? Ratuj się w tej przygodzie nie jak mędrzec, ale jak zwykły prostak, ot taki, jakim ja jestem, a to złe – jeszcze nam się na dobre obróci!

Tu zamilkł, bo na drodze ozwały się272 liczne, coraz zbliżające się głosy.

Była to banda cygańska, takoż273 na jarmark do miasteczka śpiesząca: obdarte i ogorzałe Cyganki, w płachcie na plecach dźwigające dzieci, stare Cyganichy z fajką w zębach, mężczyźni z kociołkami na kijach i małe, półnagie berbecie z kręconymi włosami i przebiegłym wzrokiem.

Połączył się z nimi ów, który Koszałka-Opałka i Podziomka niósł, i tak wszyscy dalej kupą szli.

Cygany274 jak Cygany. Jedni po drodze wróżyli, drudzy chwytali, co się im nawinęło pod rękę: chusty z płotów, kury z grzęd, gęsi z łąki, płótno z bielników275, a nawet sery suszące się po przydaszkach na słońcu. Nietrudno im to było, bo ludzie na jarmark poszli, a chaty pustką stały. Wiele też wtedy rzeczy naginęło po wsiach.

Wreszcie cała ta banda pod miasteczko doszedłszy, zaraz się rozpadła, jedni w prawo, insi w lewo, i uliczkami bocznymi począł każdy swoją drogą ku rynkowi się przekradać.

Tu jarmark wrzał w całej pełni.

Dzień był pogodny, ludzi huk276; konie, wozy, bydło, zalegały plac szeroki, rozłożysty. Chłopi obstąpili stragany, gdzie były buty i czapki; kobiety targowały garnki i miski, dziewczęta kupowały wstążki i paciorki277, dzieci piszczały na glinianych kogutkach278, gryząc pierniki i czepiając się matczynych spódnic.

Z półkoszków279 i wozów wyciągały szyje gęsi i kaczki, wszędzie ruch, ścisk, gdakanie, gęganie, gwar przeróżnych głosów.

Największy tłok wszakże był przed budą, w której drzwiach stał Cygan. Stał, pod boki się trzymał i nadąwszy płuca, co miał siły, krzyczał:

– Hej, ludzie, ludzie! Cuda w tej budzie! Kto ma oczy do patrzenia, uszy do słuchania, a grosze do dania! Oto dwie małpki sprowadzone prosto furmanką z księżyca! Na moje cygańskie sumienie! Prosto z księżyca! Wody nie piją, garnków nie myją, jak ludzie gadają i dobrze się mają! Hej, ludzie! ludzie! Cuda w tej budzie!

Rzucali ludzie groszaki, do budy się tłocząc, gdzie uczony Koszałek-Opałek na bębnie bębnić miał, a Podziomek grać na fujarce.

A w miarę jak się koło budy ścisk coraz większy czynił, banda owa cygańska nurkować między wozami zaczęła, ściągając tu kożuch, tam chustkę, ówdzie faskę280 masła, jaja lub kokoszę.

Nikt wszakże nie uważał281 tego, stojąc z oczyma wlepionymi w budę, gdzie się pokazywać miały owe cuda; widział to tylko Podziomek.

Gdy tedy Koszałek-Opałek odbębnił swoje, czemu się wszyscy niezmiernie dziwili, chwycił Podziomek fujarkę, ale zamiast grać na niej, zaśpiewał:

 
Oj, dana, dana, pilnuj Cygana!
Bo Cygan złodziej, wozy podchodzi!
 

Obejrzeli się ludzie po sobie, patrząc, co to znaczy, a ten nic, tylko precz śpiewa:

 
Oj, dana, dana, pilnuj Cygana,
Bo Cygan złodziej, wozy podchodzi!
 

Wtem spojrzy chłop jeden do swojego woza, a tam kożucha nie ma! Spojrzy inny, a tu mu butów świeżo kupionych brak. Jeszcze się nie opamiętał, kiedy między babami krzyk powstał, że sołtysce chustka kwiaciasta zginęła. Jakże się ludzie nie zgruchną282, jak się do budy owej nie rzucą! Poturbowali Cygana tak, że i sznurek i łańcuszek z rąk puścił, a całą bandę wnet wypłoszyli z miasteczka, het precz. W tym zamieszaniu i tłoku Podziomek i Koszałek zniknęli, jakby ich wiatr zdmuchnął.

V

Dobrze już było z południa283, kiedy nasze Krasnoludki bez tchu prawie na skraj lasu przybieżawszy, rzuciły się na trawę, by wypocząć nieco.

Zwłaszcza Koszałek-Opałek srodze był zmęczony, gdyż ów łańcuszek, do którego Cygan go przykuł, ocierał mu nogę nieznośnie i utrudniał kroki. Jęczał tedy i sykał z bólu uczony kronikarz, póki Podziomek między dwoma kamykami łańcuszka nie rozkuł i świeżą trawą nogi mu nie obwinął. Nie było to tak łatwo. Koszałek-Opałek bronił się z całej siły, utrzymując, że takie prostackie lekarstwo dobre dla chłopstwa, a nie dla uczonych mężów; gdy przecież ulgę poczuł, uciszył się niebawem.

Tymczasem Podziomek, spojrzawszy bacznie dokoła, wykrzyknął z radości:

– A wszak to ta sama polanka, gdzie mnie Cygan pojmał!

– Hola! Jak tak, to tu i krupnik być musi!

Tu puścił się pędem ogniska przyduszonego szukać i wprędce je znalazłszy, popiół rozgrzebał, chrustu przyłożył i dmuchać zaczął co siły. Rozżarzyły się węgle, po chruście iskry polatywać zaczęły, dym zwinął się wierzchem ogniska, aż wreszcie buchnął jasny, żywy płomień. W chwilę potem bulgotał w kociołku smakowity krupnik, którym podjadłszy sobie, obaj towarzysze zakurzyli fajki.

Upłynęło chwil kilka i już się do drogi zbierać trzeba było, kiedy Podziomek trącił coś twardego nogą i schyliwszy się, znalazł upuszczoną przez Cygana drumlę, na której też zaraz grać począł.

Wyszedł z drumli głos cudny, aż rozbrzmiały echa, i zaraz w zaroślach ozwały się drozdy, zięby, sikorki, piegże i inne drobne ptactwo, jakby ukryta kapela, co tylko znaku czeka. Osobliwie szczyglik jeden zaśpiewał tak cudnie, iż drzewina owa, na której siadł, zaraz się kwiatem różowym okryła, a bratki polne, głogi284 i liliowe dzwonki zamieniły się nagle w skrzydlate dzieciątka, szepcące między sobą: „Wiosna… wiosna… wiosna!”.

Słuchał tego z radością Podziomek, drumlę od ust odjąwszy i na kiju się podparłszy, gdy wtem do owej pieśni, złożonej ze śpiewu ptasząt i szeptów kwiecia, zaczęła się mieszać jakaś nuta żałosna, zrazu daleka, potem coraz bliższa.

Zaraz też na skraj lasu wyszła wynędzniała, ubogo odziana kobieta, która, zbierając lebiodę285, ocierała z łez oczy wychudzoną ręką i mniemając, iż jest sama, śpiewała rzewnym głosem:

 
Oj, wiosna ci to, wiosna,
Oj, dola mi żałosna!
Oj, pusto już w komorze,
Oj, głodno i w oborze, hej!…
 

Rozległo się echo jękiem szerokim het precz, po cichym lesie, a kobieta znów śpiewać zaczęła:

 
Na stole próżna miska,
Oj, piszczą jeść dzieciska!
Po łąkach kwitnie kwiecie,
A bieda ludzi gniecie!… hej!
 

I znów się rozległo echo w leśnej głuszy, a uboga zbieraczka lebiody śpiewała dalej:

 
Oj, w rosach słonko wstało,
Oj, we łzach mnie widziało,
Oj, w rosach dojdzie zorzy,
Oj, we łzach mnie położy! hej!…
 

Słuchał tego śpiewania Podziomek, a litość wzbierała w jego poczciwym sercu. Przypomniał sobie ową wiosnę spędzoną niegdyś na wsi, gdy chleba i mąki po chatach ubogich brakło, gdy matki zielskiem dzieci swe żywić musiały, gdy dobytek marniał bez paszy286, a kto z otręb287 podpłomyk288 miał, ten się za szczęśliwego liczył. Więc kiedy echo pieśni też ucichło, westchnął i rzekł:

– Teraz wiem, że wiosna jest! Ptaki śpiewają, kwiat zakwita, a głodni ludzie płaczą.

A wtem przypomniał sobie, iż śmieci w Grocie Kryształowej zebrane zamieniają się na ziemi w pieniądze, i z cicha podszedłszy w to miejsce, gdzie kobiecina lebiodę zbierała, wywrócił obie kieszenie i pilnie je wytrząsać zaczął. Przytaiło się istotnie w nich nieco prochów, z których, gdy na ziemię padły, blask żywy się rozszedł.

– Skarb! skarb! – zakrzyknęła kobieta, ujrzawszy srebrne pieniążki.

– Jezu miłosierny! Skarb! Toć nie pomrzem z głodu! Toć się obratujem z tej biedy! Jezu miłosierny!…

Zebrała garstkę pieniążków i padłszy na kolana, modlić się zaczęła rzewnym głosem:

– Nie opuściłeś Ty sierot! Nie zapomniałeś nędzy ubogiego! Nie ostawiłeś w głodzie łaknącego! Żywicielu! Pocieszycielu! Ojcze nasz!

Tu zamilkła, a tylko łzy jasne, lecące z wzniesionych w niebo oczu, przemawiały za nią. Czego słuchając i na co patrząc, Podziomek też oczy pięścią wycierać zaczął i do płaczu się wykrzywił.

Aż kiedy kobieta, ucałowawszy pokornie ziemię, wstała i w las poszła, rzecze Podziomek.

– Nie mamy tu co dłużej popasać289. Wiosna jak wół! Trzeba nam prędko z wieścią do króla wracać!

Jeszcze to mówił, kiedy usłyszy, dudni coś po drodze. Spojrzy, a to ów Cygan, co ich na jarmark wodził, po kociołek i drumlę wraca.

Więc zaraz kija sękatego z ziemi podniósł, żeby się Cyganowi obronić, gdyby tu wrócił przypadkiem.

Zerwie się i Koszałek-Opałek i już uciekać chce, kiedy go Podziomek za rękaw chwyci i rzecze:

– Nie bój się, uczony mężu! Wodził on nas, powiedziem my jego! Toć w księdze twojej stało, że w nagłej trwodze małe Krasnoludki w wielkich Krasnoludów zamienić się mogą! Jakże to uczynić?

Ale Koszałek-Opałek tak zębami szczękał ze strachu, że i słowa przemówić nie mógł.

– Prędzej, prędzej! – wołał Podziomek. A już Cygan do polanki dobiegał.

– Trze… trze… trzeba… – bełkotał Koszałek, dygocąc jak w febrze – trzeba na… naz… nazwać… rzecz wielką! Jak największą…

A wtem ich Cygan spostrzegł i zakrzyknął:

– A tuście mi, ptaszki! Czekajcie, odpłacę ja wam teraz!

– Góra! – zawołał Podziomek drżącym trochę głosem. Ale się nawet na pół cala nie podniósł.

– Mą… mą… mądrość! – wybełkotał Koszałek-Opałek. Ale i to nic nie pomogło.

– Siła! – zakrzyknął Podziomek w najwyższej trwodze, bo już Cygan rękę na nim kładł. Ale jak był, tak pozostał małym.

A wtem rozległ się w powietrzu głos cichy, jakby wiatr między drzewami zagadał:

…Miłosierdzie!

Echo to było, od słów ubogiej kobiety odbite, która szła lasem, wielbiąc Boże miłosierdzie.

Lecz kiedy się ten głos rozległ, zbladł Cygan i stanął jak wryty.

Małe krasnoludki zaczęły mu w oczach rość290, rość, a Cygan cofał się… cofał, szepcąc zbielałymi ze strachu ustami:

– Zgiń, przepadnij, maro!… Zgiń, przepadnij…

Tymczasem Krasnoludki przerosły go o głowę, przerosły o dwie, o trzy, aż zrównawszy się z borowymi sosnami, stały przed nim groźne, potężne, olbrzymie, tak że ów Cygan wydawał się przy nich jak karzeł.

Rzucił się tedy przed nimi na ziemię i złożywszy ręce, wołać zaczął:

– Darujcie, jasne pany! Darujcie wielkomożne pany! Ja myślał, że wy małpy, a wy czarodzieje! Darujcie Cyganowi, jasne wielkoludy!

Nasrożył brwi na to w olbrzyma zmieniony Podziomek i grubym głosem rzecze:

– No, może to być, bom dziś łaskaw! Ale nas przez bór i przez rzekę do Groty naszej nieś! A niech się który co najmniej utrzęsie, albo o gałąź drapnie, albo buty zamoczy, to cię w szkapę żydowską zamienię! O wikcie291 też pamiętać masz! Dużo ma być jadła na każdy czas i dobrego! A co to ci tam z torby sterczy?

Okazało się, że z torby sterczał placek ze straganu porwany, pasek słoniny wędzonej i serek.

– Mało! Bardzo mało!… Zupełnie mało!… – burczał, dobywając zapasy te Podziomek.

Ale Cygan, z ziemi nie wstając, wołał:

– Niechże już lepiej od razu zostanę żydowską szkapą, jak mam takich dwóch drabów, jak jasne pany, dźwigać i jeszcze ich dobrym jadłem paść. Czy tak, czy siak, jedna zguba moja!

Tu zaczął jęczeć i szlochać.

Ale echo, odbijając się od drzewa do drzewa w boru292, ucichało i rozpływało się z wolna, a jednocześnie oba wielkoludy maleć i zniżać się zaczęły.

Wtedy Podziomek rzekł:

– No, nie bój się, Cyganie! Wstań! Widziałeś moc i siłę naszą, to dość! Teraz znów oto zamieniamy się w drobnych Krasnoludków, a tak poniesiesz nas łatwo. Tylko jedzenia fasuj293 dużo! Jak najwięcej! Tyle, co dla dużych!

Podniósł głowę Cygan, patrzy, a przed nim karliki małe. Więc ich zacznie całować po rękach, śmiejąc się i płacząc razem, po czym ich sobie na ramionach posadził, a gdy podjedli i zakurzyli fajki, w drogę z nimi ruszył.

Niósł ich tak do wieczora, niósł przez noc, iż jasna od pełni księżycowej była, a choć mu nogi zemdlały, poskarżyć się nie śmiał, żeby się czarodzieje owe mocne, za jakich Krasnoludków miał, znów nie zamieniły w olbrzymów.

Co gorsza, i z owego chleba i sera mało co mu się dostało, bo Podziomek raz wraz do torby sięgał, a jadł tak, że cały napęczniał jak bania. Ciężył też nieznośnie Cyganowi, tak że go ów raz wraz z ramienia na ramię przesadzając, z Koszałkiem mieniał294, żadną miarą nie mogąc owego cierpnięcia w karku wytrzymać, jakie mu Podziomek sprawiał.

Na drugie południe stanęli wreszcie u wejścia do Kryształowej Groty, które wszakże kamieniem zawalone było tak, iż tylko niewielka zostawała szpara, tyle właśnie, ile na przepuszczenie jednego Krasnoludka trzeba było. Koszałek-Opałek jak nic byłby się tam zmieścił: wiadoma to rzecz, iż uczeni kronikarze zazwyczaj są chudzi. Ale Podziomek tak się wypasł na wyprawie swojej, że ani myśleć mógł o wejściu tą szparą do Groty. Przymierzył się jednym bokiem, przymierzył drugim – na nic. Krzyknie tedy na Cygana:

– Hej, Cygan! Nie widzisz, że ten kamień urósł i to wejście zawalił, gdziem dawniej luzem chadzał? Odwal mi go z drogi!

Ale w Cygana zaczęła wstępować otucha, bo u kresu będąc, mniej strachu doznawał. Rzecze tedy295:

– Wielkomożny dobrodzieju! Będzie tak, jak każesz! Ale chciałbym się zobaczyć z drumlą moją. Toć Cygan bez drumli, jako dziad bez jeża. Służyłem wiernie jasnym panom, więc o swoje proszę.

Dobył tedy Podziomek drumli i mówi:

– Cygańska to rzecz, zawsze coś wycyganić w ostatku! Odwalaj kamień w mig, bo mi do króla pilno!

Natężył się Cygan, kamień barami podparł i tak go silnie pchnął, że się głaz razem z drumlą i z Cyganem het precz w dolinę potoczył!

Buchnął dzień jasny do groty wielkimi snopami ciepła i światłości, a na krzyk zstępującego Podziomka:

– Witajcie bracia!

Odhuknęły setne głosy:

– Słońce! Słońce! Słońce!…

Król Błystek opuszcza Kryształową Grotę

I

Noc była ciepła, cicha, do rana jeszcze daleko, kiedy wracający z jarmarku Piotr Skrobek nagłą jasność zobaczył. Ot, po prostu, jakby się coś pod skałką paliło.

– Co takiego? – myśli Skrobek – Ogień nie ogień? A może się skarb czyści? Wszak ci to powiadają starzy ludzie, że tu w tych skałkach z dawności zbójniki mieszkały, złoto, srebro rabowały, a w ziemię kryły. Tu jużci nie co, tylko ten święty ogienek te pieniądze z krzywdy ludzkiej czyści… Sto lat tak musi. A jak sierocki grosz, to dwieście… Dopieroż jak się ta krzywda wypali, to człeku296 się taki skarb da wziąć. Tyle że trza też ubogim i sierotom z niego użyczyć, inaczej by zmarniał. Oj, żeby tak na mnie trafiło!…

Zaciął biczem swoją szkapinę i prosto na tę jasność jechał.

„Zginie? Nie zginie? – myślał sobie, jadąc. – Jak czas nie przyszedł jeszcze, to i zginie”.

Ale jasność nie znikała; owszem, coraz wyraźniej zaczęły bić spod skałki cudne, tęczowe blaski, właśnie jak kiedy promień słońca w kroplach rosy się załamie.

W ubogim Skrobku serce silnie dygotać zaczęło. Chłopina biedny był jak mysz kościelna, a w domu miał dwoje jasnych chłopiąt, dwie sieroty, które matka mu zostawiła, pożegnawszy ten świat przed pół rokiem. Te dzieci, biedna chałupina, ta szkapa i wózek ten, toć całe mienie jego.

Na furmanki się najmował297, za groszem się po świecie uganiając, ale i tak nie zawsze chleba w chacie było dość. Oj, przydałże by się, przydał, jaki talar biały298!

Jedzie niebogi299 Skrobek i modli się w duchu, a rozmyśla, jakby to zagon300 ziemi od sąsiada kupił, kartofle na nim sadził, dziecięta swoje żywił; kiedy spojrzy nagle, a w tej jasności rusza się i uwija gromada maluśkich człeczków, ot tycich, że to ledwie z daleka przy ziemi widać: długie brody, ubiory dziwaczne, a zresztą jak ludzie.

– Krasnoludki! – szepnie Skrobek, któremu nagle mrowie przeszło po grzbiecie, i zaraz targnął postronkiem301, żeby skręcić na stronę, bo takim zawsze lepiej z drogi zejść.

Ale już go ta ciżba302 obskoczyła i dalej krzyczeć:

– Hej!… hej!… Gospodarzu! A podwieźcie no nasze manatki!

I nie czekając, co chłop powie, nuż się na wóz drapać!

Jeden lezie po rozworze303, drugi po szprychach koła, inszy304 się czepia półdrabka305, tamten po dyszlu306 się skrobie307. Czysta napaść!

Stanął chłop, patrzy, co z tego będzie, markotno308 mu jakoś na duszy i boi się, i wstyd mu takiego drobiazgu się bać… Co tu robić teraz?

Ale nie było dużo czasu na rozmysły, bo ledwo jedni stanęli na wozie, wnet inni podawać im zaczęli przedziwne jakieś szkatuły i skrzynie, z których to biły owe blaski tęczowe, a jeszcze insi ciskali na wóz coś, jakby sztaby złota i srebra, tak właśnie, jakby to było zwyczajne żelastwo.

Brzęczało to wszystko, dzwoniło i świeciło w oczy tak, że chłop prawie od rozumu odchodził i nie bardzo już sam teraz wiedział, czy mu się to tak śni tylko, czyli też naprawdę takie dziwy widzi.

Tu mu ogniem buchną ze skrzyni czerwone kamienie, niby rubiny, kamień w kamień jak przepiórcze jajo; tu się aż modro309 w powietrzu zrobi od niebieskich szafirów, tak przednich, że jak niebo świecą; tu nagle zielone światło obejdzie wszystkie twarze od szkatuły pełniutkiej zielonych szmaragdów; tu perły, tu pierścienie, aż oczy rwie, nie wiadomo na co pierwej310 patrzeć.

Kręciły się Krasnoludki między tym bogactwem w przeróżnej barwie żywo, składnie, a tak pstro, jak kiedy tulipany zakwitną na wiosennej grzędzie.

Już wóz był pełen prawie, już reszta skrzynek i sepetów311 przed skałką wyniesiona stała, kiedy wtem zajaśniało światło tak wielkie i cudne jak jutrzenna gwiazda312. Zasłonił ręką oczy Skrobek od nagłego blasku, a kiedy znów spojrzał, zobaczył wychodzącego z Groty króla Krasnoludków, w złotej koronie, w purpurze i ze złotym berłem, z którego świecił ogromny diament, rzucający jasność tak wielką, że zrobiło się widno jak we dnie.

Struchlał Skrobek, bo takiego majestatu jako żyw nie widział, a co króla, to znał tylko z szopki, Heroda313, co go chłopięta obnosiły po wsi na Gody314.

Zaląkł się tedy tak, że nie wiedział sam, co robić: czy temu maluśkiemu królowi pokłon dać, czy uciekać zgoła?

Aż wtem król skłonił berłem dobrotliwie i rzecze:

 
– Witaj, dobry człowiecze!
Bóg cię weź w swoją pieczę!
Śpiesz się, nim noc uciecze!
 

I zaraz począł na wóz siadać, w czym mu pomagali dworzanie, kwapiąc się około majestatu królewskiego, by mu służyć.

Ale z tym wsiadaniem wcale niełatwo było. Płaszcz purpurowy czepiał się półkoszka315, berło się zahaczyło o luśnię316, korona omal że nie spadła z królewskiej głowy, a złotem tkane czerwone pantofle poginęły w sianie.

Gramoliło się królisko, jak mogło, ale największą zawadą był mu w tym paź nadworny, Krężołek, który jak klocek ciężki, ledwo się obracał i to królowi na płaszcz następował, to mu ową purpurę w tył nadto ciągnął, to pantofli w sianie szukając, plackiem na króla padał i tak się wszystkim pod nogami plątał jak piąte koło u woza.

Świętej cierpliwości był ten król, że takiego gamonia trzymał przy swojej osobie!

Tymczasem Skrobek, widząc, że mu się nic złego nie dzieje, ochłonął ze strachu zupełnie i rozśmiał się w kułak, patrząc na ucieszne owo widowisko jakby na jasełka317. O Krasnoludkach słyszał nieraz, że po dobroci najlepiej z nimi, bo jak sobie upodobają kogo, to mu najmniejszej szkody nie przyczynią, owszem, obdarzą jeszcze.

Wszak ci jego dziad nieboszczyk powiadał, że Krasnoludki takie, które też „Ubożęta” albo „Skrzaty” zowią, chętnie u ludzi dobrych mieszkają, gdzie za piecem albo w mysiej norze siedząc i stamtąd nocą na izbę wychodząc, a jaka w chacie robota jest, w takiej pomagają.

To masło za gospodynię ubiją, to chleb rozczynią318, to na kołowrotku319 przędą tak cudnie, że się ta przędza320 jak srebro mieni.

Czasem i z izby wyjdą, do stajni zajrzą, koniom drobniutko grzywy posplatają, zgrzebłem321 wyczyszczą, że się na nich ta siartka322, jak woda świeci…

Jest żniwo323, to na miedzy324 taki sobie siądzie i buja dziecko w płachcie, u gałęzi wierzbowej uwiązanej, żeby dobrze spało, a matce, zgiętej z sierpem na zagonie, w pracy nie wadziło.

Zakwili dziecko, to mu śliczne pieśni śpiewają, a jak potem takie chłopię urośnie, to mu się te pieśni nie wiedzieć skąd w myśli biorą, właśnie jakby mu je kto podszeptywał.

To się ludzie insi325 dziwią i mówią:

– Co za chłopak taki! Chodzi, a śpiewa, a na fujarce gra, jakby go kto uczył! A nie wiedzą, że on tylko tak przypomina sobie, co tam za małych dni swoich, u gałęzi uwieszony, od Krasnoludków zasłyszał…

Powiadał dziadek, że jego samego Krasnoludki tak śpiewać uczyły i zawsze im okruszyny chleba albo i twarogu na ławie zostawiał, bo z ziemi takie jeść nie chcą, jako że swój honor mają.

Przyszedł zaś Wielki Czwartek albo Wielki Piątek326, a w chacie szykowali święcone327, to każdej strawy, czy kołacza328, czy kiełbasy, zawsze uszczknął nieco i tym maleńkim pomocnikom na brzeżku ławy kładł.

Mnożyło mu się też dobro wszelkie i gospodarstwo tęgo szło; konie były jak łanie, na owcach runa jak strzecha, krowy tak mleczne, że drugich takich w całej wsi nie było, co i nie dziw, bo babka nieboszczka zawsze przy dojeniu zostawiała nieco mleka w łupince orzechowej dla tych „ubożąt” swoich.

I tak było długo, póty, póki nie pomarli starzy, póki za nimi i ojciec Skrobka nie pomarł. Dopieroż nad sierotami opiekę stryj wziął, porządki dawne skasował, gospodarkę prowadził siak tak, o dobytek nie dbał, a ku sobie, co się dało, garnął.

Aż i przyszło na biedę ostatnią i na sierocką krzywdę, co to aż do nieba woła.

A wtedy wszyscy widzieć to mogli, jak się w biały dzień Krasnoludki z zapiecka329 wyniosły, przez izbę, przez próg, het, w świat pomaszerowały, a z nimi reszta dobra poszła… Sierotom nie zostało nic, a stryj się ich krzywdą i tak nie zbogacił330.

Tak sobie rozmyślał Skrobek, na uboczu stojąc, a Krasnoludki tymczasem resztę skrzynek i szkatuł na wóz poładowawszy, królowi swemu miejsce na wozie uczyniły godne i aksamitem drogim siedzenie mu okryły, po czym co dostojniejsi z drużyny na wóz poniżej króla siedli, a insi poczepiawszy się, jak który mógł, do drogi naglić i wołać poczęli:

 
Na dyszel, na rozworę
Siadł król w dobrą porę,
Na dyszlu i na rozworze
Jedź, jedź, w imię Boże!
 

– A jakże to mam jechać? – pyta rezolutnie Skrobek, który już zupełnie tego pierwszego strachu zbywszy, dobrej myśli począł być – W prawo czy w lewo?

A oni:

 
Kamień w lewo, kamień w prawo,
Jedźże prosto, jedźże żwawo!…
 

Więc znowu Skrobek:

– I gdzież to pojedziem?

A znów oni:

 
Na pola, na gaje,
Na łąki, ruczaje,
Na ciepłe wyraje331!…
 

Podrapał się Skrobek w głowę i pyta:

– A cóż za furmankę dostanę?

Odpowiadają:

 
– Główeczkę makową,
Toli dobre słowo!…
 

Na to Skrobek:

– Nie idzie! Nie ma zgody! Koń mój, wóz mój i co na nim moje!…

Ale Krasnoludki zakrzykną:

 
Koń twój, wóz twój,
A co na nim – nasze!
Kiep332 ten, kto da
Dmuchać sobie w kaszę!
 

I nuż trzaskać w szable.

– Niechże będzie po połowie! – chłop na to.

A wtem król Błystek:

– Człowieku! – rzecze cichym głosem – Żebyś ty tych skarbów nie połowę, ale tysiąc tysiąców tysiączną cząstkę miał, toby zguba twoja była! Wielkie bogactwo powala człowieka tak, jak wielka niemoc. Siłę mu z ciała bierze, ducha z piersi wyciska, z dobrej drogi zbija.

A tuż Krasnoludki chórem:

 
– Hej bogacz! ladaco.
Ten brzydzi się pracą,
Choć żyje – to na co?
 

Kiedy umilkli, rzekł król Błystek dalej:

– Nie dała też ziemia matka ludziom wszystkich skarbów swoich, tylko nam, małym służebnikom swoim, co ich strzeżem, a nie bogacim się nimi; co pereł nie mieniamy na łzy ubogich, brylantów nie przedajem, ani kupujem, złota na dukaty333 nie bijem, tylko blaskiem owych bogactw ciesząc oczy nasze, chwalimy tę ziemię matkę i straż pilną u jej skarbów czynimy.

Na to chłop:

– Kiedyć już królisko takie łaskawe, to niechże wiem, skąd się te skarby biorą?

A król:

– Wszelkie skarby biorą się w ziemi z tego, co opuści i poniecha człowiek. Odrobiny niespożytego czasu mienią się w szafiry; odrobiny niespożytego chleba – w perły najjaśniejsze; odrobiny siły, co się nie obróciła na dobre, ni sobie, ni komu, w szczere idą złoto. Gdyby człowiek okruszyn takich nie upuszczał i nie poniechiwał334, skarby te byłyby jego. A tak idą w ziemię i my tam ich strzeżem.

Otworzył na to Skrobek gębę szeroko i pyta:

– To wy ze ziemi? Jak te ślepe krety? Loboga!…

A król:

– Z ziemi wszystko idzie: i małe, i wielkie siły. Każdemu ziemia tyle mocy da, ile jej w siebie wziąć może!

– I cóż wy tam robita335 ? – rzecze chłop.

A Krasnoludki chórem:

 
– Liczym ziarna piasku,
Liczym krople w zdroju,
Krople rosy w trawie,
Krople potu w znoju336!
Liczym kwiaty w łąkach,
Liczym liście w borze,
Zapisujem pięknie
Na brzozowej korze!
 

– Tfu! – splunie na to Skrobek. – Rejment muchów i z gadaniem takim! A co ja z tego rozumiem. Niechże tam już królisko każe tej swojej czeladzi337 cicho siedzieć, bo tylko człowiekowi mąt w głowie tym śpiewaniem robią, a ja jak mam jechać, to pojadę, żebym jeno wiedział, gdzie i za co?

Tu zebrał lejce w garść i na szkapę cmoknął, gotując się338 przy wozie iść, gdyż na niego miejsca już nie stało339.

– Jedź w spokoju, dobry człowieku – rzekł król i berłem skinie. – Nagrodzim tobie według pracy twojej, nie będzie ci krzywdy.

– Niechże ta! – odezwie się Skrobek. – Zdawam się340 na królewskie słowo! Dokądże zajedziem?

Zaroiły się Krasnoludki od tego pytania, niby pszczoły w ulu; jeden radził to, drugi owo; cichy głos starego króla ledwie się słyszeć dawał w tym rozgwarze341, jaki między sobą czynili.

Nagle podniósł głos Koszałek-Opałek i tak mówił:

– Iż żadne królestwo bez mądrości być nie może, a mądrości bez spisywania ksiąg nie ma, przeto wnoszę, aby nas ten dobry kmieć342 tam powiózł, gdzie najwięcej gęsi, iżbym sobie nowe pióro mógł wyszukać i nową sławę uzyskać.

Ale Podziomek, który się w siano tak był zapadł, że ledwo mu nos było widać, porwał się na to i rzecze:

– Na nic robota taka! Co mi po mądrości i po sławie, kiedy będę głodny? Pełny żołądek to grunt! Reszta – torby kłaków niewarta!

Tu zwrócił się do króla i rzecze:

– Jeśli chcesz, miłościwy królu, spokój w państwie mieć, o to najpierw dbaj, żeby głodnych w nim nie było! Więc moja rada taka: jak nas ten chłop ma wieźć, niech nas wiezie tam, gdzie w kominie343 kasza wre, a skwarki skwierczą! Inaczej nie ma zgody!

– Tak, tak! – krzyknęli insi – Nie ma zgody, nie ma!

I robił się coraz większy huk, tak że ten cały wóz wyglądał bez mała344 jak ratusz, kiedy się na nim mieszczany powadzą345.

Co gdy trwało, skinął król stary jasnym swoim berłem i rzecze:

– Jak nie ma zgody, to niech będzie rozkaz!

I obróciwszy się do Skrobka, dodał:

– Wieź nas dobry człowieku, gdzie jest wola twoja.

Uśmiechnął się na to Skrobek chytrze i zmrużywszy lewe oko, prawym na Podziomka spojrzał.

„Czekajże, ty grubasie! – pomyślał – Inszych jak inszych, powiozę z tym to króliskiem tak, żeby syci byli. Ale ciebie nigdzie nie dam tylko do Głodowej Wólki. Już ty tam ścienkniesz346… Nie bój się!”

Tu palnął z bicza i ruszyli w drogę.

260.zrazu (daw.) – na początku. [przypis edytorski]
261.zmiarkować (daw.) – domyślić się. [przypis edytorski]
262.warzyć się (daw.) – gotować się. [przypis edytorski]
263.kociołek – naczynie, garnek. [przypis edytorski]
264.pokurć – pogardliwie o niedużym, dość brzydkim zwierzęciu. [przypis edytorski]
265.drumla – ustny (wargowy) szarpany instrument muzyczny, wykorzystywany w muzyce ludowej i folkowej w różnych regionach na świecie. [przypis edytorski]
266.tarnina – krzew ciernisty, rodzaj dzikiej śliwy. [przypis edytorski]
267.kaduk (daw..) – diabeł. [przypis edytorski]
268.pospołu (daw.) – dziś: wspólnie, razem. [przypis edytorski]
269.ogarnąć – tu: osłonić. [przypis edytorski]
270.trapić się – martwić się. [przypis edytorski]
271.kałamarz – naczynie do przechowywania atramentu. [przypis edytorski]
272.ozwały się (daw.) – rozległy się, dały się słyszeć. [przypis edytorski]
273.takoż – także. [przypis edytorski]
274.Cygany – dziś: Cyganie. [przypis edytorski]
275.bielnik – urządzenie do bielenia tkanin. [przypis edytorski]
276.huk – tu: mnóstwo. [przypis edytorski]
277.paciorki – koraliki. [przypis edytorski]
278.gliniane kogutki – gwizdki zrobione z gliny. [przypis edytorski]
279.półkoszek (daw.) – uplecione z wikliny dwie, duże połówki kosza włożone na wóz. [przypis edytorski]
280.faska – mała beczka. [przypis edytorski]
281.uważać czegoś – tu: pilnować. [przypis edytorski]
282.zgruchnąć się (gw.) – zbiec się, nagle się zgromadzić. [przypis edytorski]
283.było z południa – dziś: było po południu. [przypis edytorski]
284.głóg – dzika róża. [przypis edytorski]
285.lebioda – pospolity chwast, dawniej liście były wykorzystywane jako jarzyna, głównie przez biedotę, a z nasion robiono mąkę do wypieku chleba. [przypis edytorski]
286.dobytek marniał bez paszy – brakowało pożywienia dla bydła; dobytek: bydło a. inne zwierzęta domowe. [przypis edytorski]
287.otręby – pozostałości po zmieleniu ziarna. [przypis edytorski]
288.podpłomyk – placek z mąki i wody. [przypis edytorski]
289.popasać – odpoczywać, robić postój. [przypis edytorski]
290.rość – dziś: rosnąć. [przypis edytorski]
291.wikt (daw.) – pożywienie. [przypis edytorski]
292.w boru – dziś popr. forma: Ms. lp.: w borze. [przypis edytorski]
293.fasować – wydawać żywność. [przypis edytorski]
294.mieniać (daw.) – zmieniać, zamieniać. [przypis edytorski]
295.tedy – więc. [przypis edytorski]
296.człeku – dziś popr. forma D.lp: człowiekowi. [przypis edytorski]
297.na furmanki się najmował – zatrudniał się do pracy w polu; furmanka: wóz konny wykorzystywany przy przewożeniu zbiorów z pól uprawnych m.in. ziemniaków, zboża, siana. [przypis edytorski]
298.talar biały – srebrna moneta. [przypis edytorski]
299.niebogi – ktoś wzbudzający współczucie. [przypis edytorski]
300.zagon – wąski kawałek ziemi uprawnej. [przypis edytorski]
301.postronek – gruby, mocny sznur. [przypis edytorski]
302.ciżba – tłum. [przypis edytorski]
303.rozwora – drąg łączący przednią i tylną część podwozia wozu konnego. [przypis edytorski]
304.inszy (daw.) – inny. [przypis edytorski]
305.półdrabek (gw.) – długa belka przy drabinie; prawdopodobnie był to wóz drabiniasty. [przypis edytorski]
306.dyszel – drąg przymocowany do przedniej części podwozia wozu konnego, umożliwiający kierowanie wozem z zaprzężonymi końmi. [przypis edytorski]
307.skrobie – tu: wspina. [przypis edytorski]
308.markotny – przygnębiony. [przypis edytorski]
309.modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
310.pierwej (daw.) – najpierw. [przypis edytorski]
311.sepet – okuta skrzynia, często z małymi szufladkami wewnątrz do przechowywania drobnych kosztowności czy ważnych papierów. [przypis edytorski]
312.jutrzenna gwiazda – jutrzenka; określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
313.Herod – nawiązanie do Biblii i Ewangelii wg Mateusza, w której Herod, król Judei, jest pokazany jako despota odpowiedzialny za tzw. rzeź niewiniątek, czyli zabójstwo nowo narodzonych dzieci zainicjowane po to, by zgładzić Jezusa. [przypis edytorski]
314.chłopięta obnosiły po wsi na Gody – prawdopodobnie chodzi o kolędników, czyli grupę osób, które przebrane chodziły od domu do domu z życzeniami na Nowy Rok w czasie tzw. godów czyli okresie od 25 grudnia do 6 stycznia. [przypis edytorski]
315.półkoszek – uplecione z wikliny dwie duże połówki kosza włożone na wóz. [przypis edytorski]
316.luśnia (daw.) – w wozie drabiniastym drąg dodatkowo podtrzymujący drabinę. [przypis edytorski]
317.jasełka – przedstawienie o narodzinach Jezusa. [przypis edytorski]
318.chleb rozczynić – przygotować ciasto na chleb. [przypis edytorski]
319.kołowrotek – urządzenie do przędzenia nici z napędem nożnym. [przypis edytorski]
320.przędza – nitka służąca do wyrobu m.in. tkanin. [przypis edytorski]
321.zgrzebło – szczotka przeznaczona do oczyszczania sierści zwierząt. [przypis edytorski]
322.siartka (daw.) – sierść konia. [przypis edytorski]
323.żniwo – żniwa; koszenie i zbieranie dojrzałego zboża. [przypis edytorski]
324.miedza – wąski pas ziemi, który oddziela od siebie pola uprawne. [przypis edytorski]
325.insi (daw.) – inni. [przypis edytorski]
326.Wielki Czwartek, Wielki Piątek – w kościele katolickim dni poprzedzające najstarsze święto chrześcijan, Wielkanoc; tzw. Triduum Paschalne: Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielka Sobota to dni przeznaczone na uroczyste przeżywanie i wspominanie Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. [przypis edytorski]
327.święcone – potrawy przeznaczone do poświęcenia w Wielką Sobotę m.in: chleb, jaja, kiełbasa, które potem spożywa się na uroczystym śniadaniu wielkanocnym. [przypis edytorski]
328.kołacz – nazwa pszennego ciasta, o kształcie kolistym. Dawniej obowiązkowego na ważnych uroczystościach, świętach. [przypis edytorski]
329.zapiecek – w daw. wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
330.zbogacić się – dziś: wzbogacić się. [przypis edytorski]
331.wyraj (daw.) – według dawnych wierzeń słowiańskich miejsce, do którego odlatują ptaki na zimę i z którego przychodzi wiosna. [przypis edytorski]
332.kiep (daw.) – głupi człowiek. [przypis edytorski]
333.dukat – złota moneta. [przypis edytorski]
334.poniechać – zostawiać. [przypis edytorski]
335.robita (gw.) – robicie. [przypis edytorski]
336.znoju – przy wysiłku, ciężkiej pracy. [przypis edytorski]
337.czeladź (daw.) – służba. [przypis edytorski]
338.gotować się – tu: przygotowywać się. [przypis edytorski]
339.nie stać (daw.) – nie wystarczyć. [przypis edytorski]
340.zdawam się – dziś: zdaję się. [przypis edytorski]
341.rozgwar – zgiełk, hałas spowodowany rozmowami. [przypis edytorski]
342.kmieć – chłop z własnym gospodarstwem, opłacający czynsz. [przypis edytorski]
343.komin (daw.) – piec z paleniskiem do gotowania. [przypis edytorski]
344.bez mała – niemal. [przypis edytorski]
345.powadzić się – pokłócić się. [przypis edytorski]
346.ścienknąć – stać się cieńszym. [przypis edytorski]
Yosh cheklamasi:
0+
Litresda chiqarilgan sana:
19 iyun 2020
Hajm:
230 Sahifa 1 tasvir
Mualliflik huquqi egasi:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

Ushbu kitob bilan o'qiladi