Kitobni o'qish: «Wycieczki po Litwie w promieniach od Wilna, tom II»
II. Oszmiana, Kiernów, Kowno
IX. Droga z Wilna do Oszmiany (Niemież, Rukojnie, Miedniki, Oszmiana)
Ostatni rzut oka na Wilno od ostrobramskiej rogatki – Jędrzejówka – Trakty się rozchodzą – Trakt miński – Wspomnienia historyczne o Niemieży – Studia nad tutejszymi Tatarami – Pomnik pułkownika Dejewa – Karczmy i z tego powodu słówko o ludu1 – Borejkowszczyzna – Miasteczko Rukojnie – Wspomnienia o znakomitszych tutaj plebanach: ks.ks. Połubiński, Dłuski, Cywiński, Brzostowski, Mikucki
Krzyżówka – Miedniki – Obraz Olgierda wielkiego księcia litewskiego – Krzyżacy pod Miednikami – Długosz i dzieci Kazimierza Jagiellończyka – Święty Kazimierz – Kamienny Łoh – Wspomnienie księdza Skargi – Ogólna panorama Oszmiany
Żegnaj na chwilę, miła Gedyminowa stolico! ruszajmy objeżdżać filie twojego olbrzymiego niegdyś państwa.
Mińsk na ten raz będzie celem naszéj2 wycieczki.
Piękna, ukochana stolico Litwy, przeżegnaj nas krzyżami z wież twoich kościołów i dobrém3 słówkiem z serc twoich mieszkańców.
Przyjaciele! nie nazbyt tęsknijcie; dobrzy ludzie! nie nazbyt obmawiajcie, nim wrócimy. Za to wam przywiozę w téj pustéj dziś tece malutki plon z mojéj podróży, – nie osobistych wrażeń, bo cóż wam do nich? – ale rzeczy, które mogą rozjaśnić trochę przeszłość naszéj krainy.
Bracia i przyjaciele pożegnali, konie gotowe, strzemienne wypite, cygaro zapalone; – w torbie jest pocztowa karta podróżna i kilka groszy. Bywajcie zdrowi! Ruszaj, woźnico, za Ostrą Bramę…
Koła powozu przestały tętnić po bruku, a zatopiwszy się w miękki piasek, toczą się powoli. Wiejskie powietrze nas ogarnia. Spojrzenie trochę załzawione, trochę znużone monotonnym widokiem murów miejskich, wesoło leci na swobodę. Cudne wileńskie okolice otwierają szerokie pole jego motylim przelotom.
Wymijamy rogatkę ostrobramską; Wilno pozostało za nami, skryło się w dole, zasłoniło malowniczemi falami wzgórków, – tak, iż rzuciwszy wstecz pożegnalne spojrzenie, rzekłbyś, że znikło czarodziejskim sposobem; – i gdyby nie ruch ludności, gdyby nie gęsta mgła wiecznie unosząca się nad naszém miastem, ani byś się domyślił jego istnienia, będąc od niego o kilka kroków. Mamy tu bliziutko na lewo przedmieście Rosę i spory kawał pięknego pejzażu miasta; ale to wszystko zasłania całkowicie niewielki wzgórek i zarośl4 sośniaku.
Mamy na prawo obwiedziony murem cmentarz greko-rosyjski, z piękną żelazną bramą i wspaniałą zieloną banią cmentarnéj kaplicy. Jest to ostatni widok murów miasta.
Na lewo góry i wzgórki wznoszą się w najfantastyczniéjszych kształtach; poza niemi przeglądają z wąwozów śliczne lasy i zielone wybrzeża Wileńki5. Obrazek po obrazku przesuwa się jak w dioramie6. Na jednym z pooranych wzgórków świadome miejscowości oko odkryje mały kopiec, a na nim kamień ostro zakończony.
Wzgórze to od r. 1838 otrzymało nazwę Jedrzejówki; a ten kopiec usypany został rękami uczniów znakomitego Jędrzeja Śniadeckiego, którzy z niezliczonym tłumem ludu wyprowadzili jego zwłoki d. 4 maja tegoż roku z miasta do dziedzicznego majątku. Szkoda, że okazalszy pomnik nie uwydatnia tego miejsca, że żaden napis nie świadczy o téj rzewnéj pamiątce hołdu złożonéj geniuszowi wielkiego męża! Nim to nastąpi, tymczasem niezgorszym jest pomnikiem kopiec ziemi i napis w pamięci i sercu ziomków:
„Jędrzejowi Śniadeckiemu”.
Tak pomiędzy wzgórkami idzie zawsze pod górę szeroki, piaszczysty trakt pocztowy, – ciągną się po nim wozy podróżne, fury ze zbożem, sianem i drzewem wiezione do Wilna, roje Żydów zabiegające im drogę lub gromady podochoconych rzemieślników, wracające z tańszéj za miastem gorzałki. Żebrak, który mieszka w pobliskim domu, wykopał w boku piaszczystego wzgórka rodzaj pieczary, siedzi w niéj, a położywszy przed sobą na stołku tacę i krucyfiks, dzwoni w mały dzwoneczek, śpiewa z kantyczki i zbiera od przechodzących jałmużnę z chleba i miedzianéj monety. Za każdą rogatką wileńską widzieć można w podobny sposób żebrzących ubogich; są to typy czysto wileńskie.
O wiorstę od rogatki, trakt się rozdziela na dwie gałęzie: na prawo poszedł na Lidę, do Grodna i Nowogródka; na lewo idzie do Mińska, a stamtąd do Moskwy. Kierujmy się na lewo!
Zawsze niepostrzeżenie wzbierając się na górę, niby jesteśmy na równinie, przecież punkt, na którym stoimy, jest według wymiarów wyższym od najwyższych wież wileńskich kościołów, – w tak głębokim dole jest nasze miasto. – Nieopodal od rozgałęzienia traktów, głęboki jar na lewo przerznął dwa wzgórza, a swoim otworem odsłania przecudną panoramę dalekiego widoku, cząstkę miasta, błękitną odległość lasów i majową zieloność wybrzeży. Od karczmy Oszmianki, lichéj zamiejskiéj gospody, która swą facjatą już się uśmiecha z pretensjonalnością mieszczki, a nieróżna niczem od swoich towarzyszek prostych karczem przy drodze, – różni się od nich strukturą i resztkami odwiecznej pobiały7; od karczmy Oszmianki, mówimy, położonej o 4 wiorsty od Wilna, warto się obejrzeć wstecz i stanąć nad prześlicznym jarem. Dół jego zarósł gęstemi liściowemi drzewami i krzewy8; przez ich wierzchołki widnieją wieże miasta i miniaturowe obrazki okolic; kilka drożyn spuszczających się z góry, wiedzie do Rybiszek, Markuć i innych podmiejskich folwarków. Na wiosnę co tu woni od rozkwitłéj czeremchy, od rozpękłych młodych brzóz i aromatycznych sosen! co gwaru ptastwa!
Od tego miejsca rozstajemy się na niejaki czas z pięknym widokiem i miłemi wrażeniami: bo nastaje droga kamienista, piaszczysta, widok nieurozmaicony, monotonny, roślinność dosyć uboga, nawet brzózki rzadko gdzie rosną przy trakcie pocztowym.
Ale o milę od miasta widok się urozmaica. Spuszczamy się w dół. Aż pięć karczem jedna przy drugiéj wybiegło na gościniec, a wszystkie liche i brudne. Na lewo, za zieloną błonią ciągnie się osada, złożona z kilkunastu dworków, mniéj lub więcej okazałych i porządnych; na prawo, na drugim planie, w gęstwini9 drzew, widnieją mury pałacu.
Jesteśmy w Niemieży.
Ta przy karczmach osada, wieś, okolica czy zaścianek (nazywajcie jak chcecie), – to Niemież Tatarska; a ten daléj dwór murowany – to dziedzictwo hr. Tyszkiewiczów, należące niegdyś do Sapiehów. W okolicy tatarskiéj, o któréj mówimy, pierwszy dworek usadowił się na wzgórku, którego kształt czworoboczny, widocznie na wał zakrawający, każe się domyślać, iż może tutaj był zamek niemieżański, o którego istnieniu wiadomo z pewnością, a którego ubikacji10 gdzie indziéj odkryć nam się nie udało.
Zbierzmy garstkę wspomnień i podań historycznych przywiązanych do Niemieży, nie wiedząc z pewnością, czy je odnieść do dzisiejszej osady Tatarów, czy do murowanego dworu hr. Tyszkiewiczów.
Niemież przed wieki11 należała do wielkich książąt litewskich. Tutaj niekiedy przemieszkiwał Witołd. Tu chorej jego żonie Julianie wielki mistrz krzyżacki posyłał lekarstwa i lekarza w r. 142612, – skarbił względy Witołda, bo wtedy szło zakonowi o młyn na rzece Drwęcy, o jedyną drogę militarną z Polski do Prus, drogę tak ważną, że Witołd ustępował Krzyżakom za ów młyn cały powiat połągowski; Krzyżacy obstawali przy młynie i następnie otrzymali go w drodze układów13. Tu może w Niemieży popisywał się przed Witołdem, ów półtora-łokciowy garbaty Hanne, niby przysłany w podarunku błazen, a w rzeczy saméj szpieg krzyżacki, który otrzymawszy za swe zuchwalstwa policzek, dobrodusznie wziął go za obrzęd pasowania siebie na rycerza14.
Tu w Niemieży Aleksander Jagiellończyk, wówczas jeszcze tylko wielki książę litewski, w lutym 1496 spotkał jadącą z Moskwy swoję15 narzeczoną Helenę, córkę Iwana Wasilewicza16. Gdy się Aleksander z całym dworem i panami radnymi przybliżył, księżniczka wysiadła z pojazdu na rozesłany złotogłów i czerwone sukno, podała rękę przyszłemu mężowi, a po wymienieniu kilku słów uprzejmych, narzeczeni udali się do miasta; ona jechała w saniach, on konno jéj towarzyszył.
W Niemieży, gdy Wilno z większą częścią Litwy było w ręku Rosjan, Jan Kazimiérz zawierał w 1656 z carem Aleksym Michałowiczem umowę dyplomatyczną, pomimo przeszkód ze strony Szwecji17. Mogły tu jeszcze być fortyfikacje, ale gdzież się to wszystko podziało?
Zamek wielkoksiążęcy, jeżeli był w Niemieży, to w pierwszych latach XVI wieka upadł tak dalece, że dziś, jakeśmy rzekli, i śladów jego trudno się doszukać. I dawne ślady bytu Tatarów tutejszych zatarły się zupełnie, przez utratę papierów podczas najścia Rosjan i Szwedów za Jana Kazimiérza, o czém wnet powiemy. Chcąc zbadać początek téj osady, musielibyśmy kompilować Czackiego, Kraszewskiego, Narbutta i innych; musielibyśmy powtarzać te same, które już podaliśmy, mówiąc o Wace mniéj więcéj pewne domysły o Tatarach, pokonanych przez Witołda nad Donem 1397, których osadzał pod Wilnem w Wace, Sorok-Tatarach, Łosośnéj, Niemieży i w innych miejscach Litwy, – albo przypisać te kolonie późniejszym zbiegom lub brańcom wojennym. Oni sami nie umieją rozwiązać wątpliwości o swojém w kraje tutejsze przesiedleniu. Witołdowego przywileju osadniczego, tak Tatarów jako i jednocześnie z nimi przybyłych Karaimów, dotąd się odszukać nie udało; – mógł istnieć, a zaginąć skutkiem rozruchów wojennych i ciemnoty tych, dla których miał posługiwać. I nie wielce się o to troszczyli, prawem dawności ugruntowani na swych siedzibach, a przy Unii Lubelskiéj Litwy z Polską w 1569, porównani18 ze szlachtą, jeśli tylko rycerską służbą nie zaś rzemiosłem trudnić się będą. Wierni temu powołaniu, Tatarowie tutejsi niejedną kroplę krwi wyleli w obronie swojéj przybranéj ojczyzny; odrzucili wezwanie swoich krymskich współbraci, którzy chcieli od nich pomocy przy plądrowaniu Polski; wdzięcznie pamiętali (jak się wyrażają w swéj prośbie do Zygmunta I podanéj), że Witołd „nie kazał im zapominać proroka, a do swoich świętych miejsc oczy obracając, zalecił powtarzać jego19 imię jako swoich kalifów. Na szable przysięgli, że będą kochać Litwinów, którzy przybywającym do nich powiedzieli, że ten piasek, ta woda, te drzewa, są nam wspólne. Współbracia ich nad słonemi wodami i w Kipczaku wiedzieli, że oni tutaj nie byli cudzoziemcami”.
Z plik20 późniejszych miejscowych dokumentów, które mieliśmy w ręku, najdawniejsze datują od Władysława IV, który pewne grunta nadał tutaj Tatarzynowi Fursowi Skinie.
Wszyscy niemal koloniści tutejsi służyli wojskowo w chorągwiach tatarskich, na starość wracając do domu; a dumni, iż na równi ze szlachtą polską posiadają przywileje drogą rycerską wysłużone, wszyscy niemal tytułowali się kniaziami, na mocy prawdziwéj czy mniemanéj genealogii, którą z ojczyzny przynieśli. Spotykamy tytuła21 kniaziów obok nazwisk Taguzowiczów, Dawidowiczów, Masiukiewiczów, Michałowskich. Liche to były księstwa, na kilku morgach ziemi, które przy ciągłém rozradzaniu się ciągle jeszcze na kilka i kilkanaście sched rozdzielać należało. Rzecz jasna, że pomiędzy nimi kłótniom i procesom, niekiedy nawet kryminalnym, końca nie było. Kniaź złożywszy swój rycerski, poczciwie krwią oblany rynsztunek, brał sochę lub siekierę; kniahinie nie gnuśniały w haremach jak ich krymskie rodaczki, ale rydlem kopały ziemię litewską, uprawiając warzywa albo przędąc kądziele.
Ciężki był kęs chleba! Nędza bardziéj tamowała im nabywanie oświaty niż nieprzyjazne oświacie przepisy Alkoranu, którego już nie umiano rozumieć.
Gorzéj jeszcze było, gdy za czasów Jana Kazimiérza Rosjanie zajęli Litwę w 1656. Tatarowie z Niemieży, z przedmieścia Łukiszek, z Miederan, Równołan, Sorok-Tatarów, Pruździan, Hiemzy, Rudominy, Trok, – ludzie po większej części w wojsku krajowém zasłużeni, ze swemi rodzinami rozpierzchli się po kraju. Największa ich część schroniła się do Korony. Tam Tatar Chadeła-Chalecki, rotmistrz królewski, ze swoją chorągwią konsystował22 w okolicach Zambrowa. Jedni z Tatarów litewskich udali się pod skrzydła tego swojego naturalnego obrońcy; drudzy tułali się po Mazowszu i Podlasiu. Ale w Koronie plądrowali Szwedzi. Popłoch zwrócił znowu ku Litwie biedne muzułmańskie tabory.
We czwartek po Wielkiejnocy 1656, taki ich tabor, złożony ze 300 wozów, napełnionych niewiastami, dziećmi i ruchomością, ciągnął z Zambrowa ku Litwie; gdy okoliczna szlachta polska, jak zwykle w wojnach rozkiełznana i chciwa zdobyczy, z tłumem swych włościan i czeladzi zastąpiła im drogę. Nic nie pomogły uniwersały Jana Kazimiérza, które pokazywali Tatarowie: bo panowie Wojciech Opacki, podkomorzy wiski, Aleksander Makowiecki, dziedzic wsi Wysokiego, należeli do szwedzkiego stronnictwa. Mieli z sobą 23 innéj szlachty, a każdy ze szlachty prowadził swoich włościan i dobrze uzbrojoną czeladź dworną.
Przyszło do bitwy!
Zbrojnych Tatarów pomordowano; bezbronni uciekli. Stronnicy szwedzcy rzucili się na tabor: pobrali konie, połupili skrzynie, podarli królewskie listy i domowe Tatarów papiery oraz książki tatarskie, o które (jak się skarżono) tak trudno w Litwie i Koronie. Nie przepuszczono czci niewieściéj. Taki samy23 napad, miał miejsce nazajutrz na tabor Tatarów, który szedł przez Łomżę ku Goniądzowi: Jan Kossakowski starosta wiski, przewodniczył napastnikom; towarzyszyło mu trzynastu szlachty z czeladzią.
Pan Chadeła-Chalecki, rotmistrz J. K. M.24 Jana Kazimiérza, który nie zdołał obronić swych ziomków i współwyznawców siłą oręża – w drodze prawnéj dochodził ich krzywdy.
Z jego ramienia, w oktawę25 Bożego Ciała26 tegoż roku, oficerowie chorągwi tatarskiej, Bohdan Tokosz porucznik, Samuel brat jego chorąży, Adam Romanowski i Dawid Mustaficz, zanieśli protestację do grodu27 w Brańsku, skarżąc się na gwałty domierzone Tatarom. Nie wiémy, czy się proces rozwinął i na czém skończył; ale to pewna, że owe dwa napady szlachty stanowczo wpłynęły na los Tatarów litewskich. Okolice przez nich zamieszkałe wyludniły się, – przez lat kilkanaście mało kto albo wcale nikt w nich nie mieszkał. Jedni z Tatarów uszli za granicę; drudzy przyjmowali chrześcijaństwo28; inni o chlebie tułaczym nieprędko wrócili do domu, gdzie ich czekały pustkowie i nędza. Sąsiedzi zagarnęli opuszczone grunta i łąki; w drodze prawa i łaski właściciele musieli dochodzić swoich własności. W Niemieży rozwinęły się procesa29 Tatarów z przygraniczającemi do nich majątkami duchownemi, z dominikanami, franciszkanami i karmelitami wileńskimi. Dochodzenia tém były trudniejsze i oparte bardziéj na sumieniu zaborców niż na śladach piśmiennych, że Tatarowie potracili swe dokumenta30, a księgi trybunalskie, grodzkie i ziemskie w Wilnie podczas rozruchów wojennych zostały w znacznéj części spalone. Zgromadzenia zakonne zwróciły wprawdzie Tatarom zabrane grunta i łąki; lecz ileż to zachodów w ich odzyskaniu! ile nędzy, nim się udało odzyskać!
Boleśniejszą jeszcze, bo moralną krzywdę wyrządziła Tatarom litewskim szlachta, co ich napadła pod Brańskiem i Goniądzem. Zniszczenie ksiąg religijnych mahometańskich, o które było tak trudno w Polsce i Litwie, pociągnęło za sobą upadek saméj wiary. Jeżeli dzisiaj jeden egzemplarz Koranu wystarcza na potrzeby całéj okolicy, złożonéj z kilkunastu osad – jeżeli Tatar modli się po arabsku, nie rozumiejąc języka, wywodząc bardzo logicznie, że Bóg, który zna wszystkie języki, lepiéj niż on sam pojmie jego modlitwę – jeżeli społeczność islamców31 litewskich, nie przyjąwszy innej wiary i nie znając własnéj, żyje tylko na wpół zapomnianemi formami wierzenia: to może jeszcze dziś przypisać to należy owemu czwartkowi po Wielkiejnocy 1656, który pozbawił ich ksiąg religijnych. Może nie bliżéj jak o lat dwieście szukać musimy przyczyn zła dzisiejszego.
Popłoch, jaki owocześnie32 rozpędził Tatarów z Litwy, bardziej był paniczny niż rzeczywisty; przynajmniéj to, co mówimy, stosuje się do Niemieży. Mieścina ta, pomimo swéj bliskości od Wilna, została jeszcze w posiadaniu Polski. Tu, jakeśmy rzekli wyżéj, Jan Kazimiérz tegoż 1656 roku gościł dni kilka; tu, pomimo intryg szwedzkich, porozumiewał się z carem Aleksym Michajłowiczem; tu zawarł z nim na d. 3 listopada pamiętną w dziejach obu narodów umowę.
Pomimo nędznego swojego bytu, Tatarowie, którzy się do swych siedzib litewskich zgromadzać powoli zaczęli, nie przestawali z wiernością służyć Rzeczypospolitéj. Wszyscy mężczyźni hurmem szli na wojnę, nie tylko z obcemi narody, lecz z Tatarami i Turkami, z którymi łączyła ich wspólność pochodzenia i wiary. I tak: na świetnéj wyprawie jazłowieckiéj, za Jana III w 1684, gdzie na dniu 25 sierpnia wygnano Turków z Jazłowca, znajdował się przy boku królewskim cały hufiec litewskich Tatarów. Jeden z nich, Roman Dawidowicz, rodem z Niemieży, ciężko raniony, datował spod Jazłowca swój testament, który, jako próbkę aktów tego rodzaju pomiędzy Tatarami, przytaczamy tu całkowicie z oryginału:
„W imię Pana Boga jedynego, Stworzyciela prawdziwego!
Ja Roman Dawidowicz, ziemianin i Tatarzyn Króla Imci33 województwa wileńskiego, we wsi Niemieży mieszkający, będąc od Pana Boga Wszechmogącego chorobą nawiedzony, a wiedząc o tém, iż każdy człowiek, zdrowym będąc, choroby, a chory śmierci spodziewać się musi, co każdego na świecie ominąć nie może; przeto ja idąc za wolą Bożą i stosując się do prawa pospolitego, za dobréj mojéj jeszcze pamięci, przy wielu godnych ludzi, ten mój ostatniej woli sporządzam testament; a to w ten sposób:
Ciało moje grzeszne proszę pana brata Bielata Dawidowicza, aby do domu jako mogąc zaprowadził. Masz tedy gotowych pieniędzy złotych trzysta, z których na strawę złotych sto mianuję, tak na samego jego jako czeladź i konie moje. Drugie sto złotych na pochowanie ciała mego i wszystkie należytości, to jest: kurany (śpiewanie z Alkoranu34) i inne modlitwy, a na strzeżenie trzech dni, a osobliwie co słuszna tym, którzy mają u grobu mego siedzieć na zjarecie (na straży w nocy u mogiły35). Trzecie sto i te którem odjeżdżając zostawił, te małżonce mojéj kniahini Marusi Heliaszewiczównie, Romanowéj Dawidowiczowéj leguję, prosząc, aby mię w modlitwach nie zapominała. Znowu zaś dane półtorasta złotych na Lokuszewszczyznę, we wsi Niemieży leżącą, téjże małżonce méj dożywotnie używanie tak pola jako i ogrodów, i sadu, a po żywocie jéj na meczet niemieżański i wszystkę dżemiat36, czasy wiecznemi należeć ma… itd. To też mianuję, że długów żadnych, żebym komu winien był nie poczuwam się i mnie też nikt nic nie winien. Prosząc też wszystkich ichmościów braci, aby mi proszczali37, ten mój ostatniéj woli testament kończę, który i stwierdzam, który aby w niczém nie był negowany. Pisan pod Jazłowcem dnia 24 października roku 1684” itd.
W testamencie tym zwróciły uwagę naszą dwie rzeczy mianowicie: – naprzód forma podobna zupełnie do testamentów chrześcijan, a zatém zupełne zatarcie form islamskich; po wtóre, ubóstwo, jakie się okazuje w majątku poczciwego rycerza spod Jazłowca. Ubóstwo to, a może i zatęsknienie do swojéj staréj ojczyzny, bywało niekiedy powodem ucieczki Tatarów do Krymu lub Stambułu, do swoich współbraci. Taką jest w r. 1710 dezercja dwóch braci Michałowskich z Niemieży, którzy długo służąc w wojsku polskiém, uciekli do Turków do Chocima. Ślad tego znaleźliśmy w papierach komisji delegowanéj do wyśledzenia i zabrania na skarb majątku tych dwóch zbiegów. Wkrótce, bo w 1715, miała tu miejsce inna komisja, od króla przysłana, dla wyśledzenia majątków tatarskich; dały do niéj powód działy, rozdrobienia sched, dyferencje38, niezgody, pomiędzy niemieżańskiemi Tatarami i tysiące skarg, jakie do tronu dochodziły.
Nędza na roli dawała się czuć powszechnie. Uprawiano ogrody, sprzedając ich plony do Wilna; ale żaden z Tatarów niemieżańskich nie jął się rzemiosła, dobrze wiedząc, że wedle wyobrażeń i praw polskich, mniéj szlachetne zatrudnienie, pozbawiłoby go prerogatyw szlacheckich. Najlżejsze już przypuszczenie, że się ktoś trudni rzemiosłem, wywoływało ich drażliwość. Jako dowód, przytaczamy w całéj naiwności stylu, dokument ugodliwy pomiędzy dwoma Tatarami z Niemieży.
„Ja Samuel Tokosz chorąży J. K. M., wszém wobec i każdemu z osobna, komu by o tém wiedzieć należało, Jaśnie Oświeconym, Jaśnie Wielmożnym, Wielmożnym dygnitarzom, urzędnikom ziemskim i grodzkim, Ichmć Panom rycerstwu, szlachcie i obywatelom W. Ks. Lit.39, czynię wiadomo tym moim dobrowolnym testymonialnym skryptem, Imść40 Panu Aleksandrowi Józefowiczowi chorążemu J. K. M. wojsk W. Ks. Lit. danym, na to: iż co czasu ochoty naszéj, w okolicy Niemieży nazwanéj, w województwie wileńskiém sytuowanéj, ja wyż mianowany Tokosz chorąży J. K. M., będąc podweseliwszy się mocno z pomienionym Imć Panem Józefowiczem, przemówiliśmy się, o czém ja i nie pamiętam. Gdy do mnie przysłany nazajutrz od Imci przyjaciel, wziął mnie wymawiać te słowa: że jakobym ja miał Imć Pana Józefowicza laesivis verbis41 honor uwłaczać, dyzgustować42, niby majsterium safijaństwa43 przypisywać; – o czém ja zdumiony, abym mógł na Imci takowe słowa mówić, mający z dawna znajomość z rodzicami Imci, nie tylko z samym Imcią, to się nigdy nie praktykowało, abym niesłusznie honor uwłaczał, – jako niepamiętny téj cholery44, przed przyjacielem zrzekłem się i oraz z Imcią Panem Józefowiczem samym personaliter45 widząc się, o wszelkie urazy wiecznie pogodziłem się, i Imci rewokując46, jeżelibym co miał z prędkości cholery méj niepamiętnie wymówić, rewokowałem publicznie i oto przeprosiłem, wszystkie me słowa umorzyłem, i na wieczne czasy o tém wieczne milczenie ja sam sobie i innym zachowałem, i u każdego sądu, prawa i urzędu o takowe przymówki wyż mianowane47, niby przeze mnie słyszane, miał kto Imci Panu Józefowiczowi chorążemu J. K. M. przypisywać i zadawać, oto ja sam u sądu każdego, pod juramentem to wszystko aprobować obowiązany jestem. Na dowód czego dla lepszéj wagi i waloru, wydając takowy mój dobrowolny testymonialny skrypt, przy uproszeniu J. I. M. P. pieczętarzów, trzema krzyżykami podpisem ręki mej stwierdzam. Dat w Letańcach roku 1775 miesiąca Junii48 30 dnia” itd.
Wojskowość, jak widzimy, była jedyném zadaniem litewskich Tatarów; ale i tutaj nieosobliwie im się wiodło. Służąc po lat kilkadziesiąt, poczciwy mahometanin zaledwie się mógł dosłużyć kupnéj rangi porucznika. Rzewny memoriał jednego z nich, został podany królowi Stanisławowi Augustowi, po nastaniu prawa zabraniającego sprzedaży rang wojskowych. Czterdzieści lat służąc w wojsku, biedny Tatar, straciwszy cały swój majątek na kupienie rangi porucznika, błaga tronu, aby tę rangę mógł ustąpić idącemu po sobie ze starszeństwém oficerowi, – nie iżby otrzymać na starość choć w części zwrot kwoty wyłożonéj na rangę, lecz aby spowodować w pułku ruch awansów i tym sposobem ułatwić drogę służącemu w tymże pułku swojemu synowi, do otrzymania najmłodszego chorąstwa.
Chorągwie tatarskie składały przednią straż wielkiéj buławy. Z etatów czyli ról chorągiewnych, jakich kilka mamy przed oczami, widzimy, że się pułk składał z pięciu chorągwi; a w każdéj i nich był rotmistrz, porucznik, chorąży i nieokreślona liczba towarzyszów. Nigdy zupełna liczba oficerów nie znajdowała się obecną przy chorągwi: jedni za urlopem siedzieli w domu, drudzy byli na powinności hetmańskiéj, tak że czasem przy chorągwi znajdował się jeden tylko oficer. Rotmistrz dostawiał dwóch szeregowych, czyli sowite poczty; porucznicy zaś, chorążowie i towarzysze, po jednemu. Umundurowanie porucznika i towarzyszów składało się w ostatnich czasach Polski z kurtki, czapki, lejbika, rajtuzów, szlif, ostróg, chustki i płaszcza, – do lederwerku należały ładownice, pobojce, pendant, – broń stanowiły proporce, pistolety i pałasze, – rynsztunek koński składał się z kulbaki, czapraka, mantelzaka, olstry, munsztuka, tręzli, napierśnika i dalszych drobiazgów stajennego ekwipażu, – dawano nadto po dwadzieści ładunków ostrych lub ślepych, stosownie do potrzeby.
Konstytucje sejmowe kilka razy potwierdzały nadane Tatarom tutejszym ziemie. Co do praw stanu, liczyli się na równi ze szlachtą, jeśli się nie trudnili rzemiosłem; zaś furmanów, garbarzy i innych z Tatarów wyrobników, uważano jako plebejów, – rolnictwo stanowiło szanowny wyjątek.
Stan dzisiejszy téj osady jest smutny. Rozdzieleni na kilkanaście kolokacyjnych dworków w Niemieży, żyją z roli i ogrodu. Bogatsi trudnią się służbą cywilną lub wojskową; ubożsi pracują na roli. Religię zapamiętali jedynie z form i tradycji; niektórzy umieją przeczytać Koran, ale nikt nie rozumie go, nie wyjmując mołny. Zbieranie się co piątek do ocienionego drzewami małego meczetu, i mniéj więcéj ścisłe obserwowanie postu ramazanu, stanowi ich całą praktykę religijną. Stosownie do przepisów Alkoranu nie piją wina, bo zresztą mało kto byłby w stanie je kupować; ale uczyniwszy restrykcję na gorzałkę, o któréj nié ma nic w Alkoranie, posilają się nieskąpą miarką. Oddać zresztą potrzeba sprawiedliwość wrodzonéj tego ludu cnocie, iż żyjąc w zupełném niemal zapomnieniu religii, dosyć jednak ściśle przestrzega zasad moralności. Obowiązani prawem miejscowém do jednożeństwa, tak dalece wzięli je za zasadę, iż gdy jeden z nich, w wieku XVII, wyszedłszy z Niemieży, pojął drugą żonę na Wołyniu, współwyznawcy instygowali go w grodzie na gardło, jako kryminalistę49. Dodajmy jeszcze jeden rys charakteru Tatarów: w braku religii pełni są guseł i przesądów, – jedne z nich mogli przynieść z sobą lub wyczerpnąć ze swéj wiary, drugie bez braku zapożyczyli u miejscowego ludu.
Przebaczą nam czytelnicy, żeśmy tak długo rozszerzyli nad małą mieściną. Chcieliśmy nasze drobne studia nad Tatarami dorzucić do skarbnicy ogólnych o nich wiadomości.
Tymczasem wdarliśmy się na górę. Konie nasze wypoczęły przed murowaną karczmą należącą do murowanego dworu Niemieży. Był tu przed laty, jak wiémy z „Brukowych Wiadomości”, handel czy traktier dosyć uczęszczany przez gości z miasta, gdzie toczyły się pomiędzy przybyłymi poważne dyskusje, jak np. pomiędzy panem sędzią, asesorem i akademikiem z loiki: co to jest rozum?50. Dziś wileńscy zwolennicy zamiejskich wycieczek, znajdują ten punkt zanadto oddalonym; przestano uczęszczać i traktier niemieżański zszedł do rzędu zwyczajnych karczem.
Spuszczamy się w dół, mijamy staw i młynek i znowu wjeżdżamy na górę. Z téj góry warto się wstecz obejrzeć, aby ogarnąć wzrokiem cały malowniczy krajobraz Niemieży. Na tle ogrodu ozdobnego w rozrosłe drzewa liściowe i charakterystyczne jodły, bieleją mury pałacu, który wespół z obszernym trawnikiem ogrodu, przerżnięty potoczystą elipsoidalną linią przechadzkowéj ścieżki, odbija się w stawie przyległym, położonym przy saméj pocztowéj drodze. Kuźnia, karczma, młynek, łazaret włościański i wioska, rozrzucona na pięknym wzgórku stanowią pierwszy plan obrazu; na drugim planie przegląda Niemież Tatarska z grupą schludnych dworków, – tam z gęstego wianka drzew wystrzela wieżyca meczetu, której blaszany półksiężyc błyszczy się i pięknie odbija od zieloności; dalekie sine i ciemne lasy uzupełniają głąb widoku.
Daléj o wiorstę, na wzgórku porosłym krzakami, stoi murowany pomnik w kształcie kolumny. Na niéj tynk opada, krzyżyk na gontowym daszku pochylił się na stronę: bo też górą już lat sześćdziesiąt, jak ten pomnik tutaj się wznosi. Historia jego złączona z historią ostatnich chwil Polski.
Po rozruchach wileńskich w kwietniu 1794 r., których ofiarą padł hetman Kossakowski, Szwejkowski i inni, wojska rosyjskie, pod naczelnictwem jenerałów Knorynga i Zubowa, uderzyły na Wilno 7 czerwca tegoż roku. Siły rosyjskie skoncentrowawszy się w Miednikach, usiłowały zdobywać baterie, którymi było miasto bronione, oraz samo miasto, którego bronił Zajączek. Od Miednik do Wilna stały w rozmaitych kierunkach wojska rosyjskie, a pułki moskiewski grenadierski i kazański piechotny właśnie zajmowały te wzgórza pod Niemieżą, o których mówimy. Przy bezskutecznym na ten raz szturmie do Wilna, zginęli obu tych pułków dowódcy, pierwszego Korowajew, drugiego Dejew. Ten ostatni, ciężko raniony przy Bramie Zarzecznéj, został odwieziony do swojego obozu i tu życia dokonał. Żona, jak wieść niesie, wzniosła mu pomnik, około którego jedziemy. Podanie miesza w tém miejscu nazwiska Dejewa i Korowajewa, tak że dziś trudno powiedzieć, nad którym z nich, czy nad obu razem wzniesiono tę grobową pamiątkę51.
Następna mila drogi, nieurozmaicona widokami, nuży jadącego po piaszczystym i kamienistym gruncie. Nigdzie niemal nie rzuca cienia brzózka, któremi zwykle wysadzone są nasze trakty. Las i parę zarośli, stanowią cały pejzaż, urozmaicony tylko brudnemi i odartemi karczmami, których na dwumilowéj przestrzeni jest ni mniéj ni więcéj jak 19. Ich nazwy to cały dykcjonarz nomenklatur karczemnych: znajdziesz tu Wiszniówkę, Kotłówkę, Malowankę, Słomiankę, Dębówkę; a liczba tych domów gościnności jest wymowném świadectwem i dobrego bytu, i rozwoju sił umysłowych i moralności ludu. Z żalem i wstydem musimy wyznać, że lud, który spotykamy po drodze wlokący się ze swym produktem na targowicę do Wilna, nosi na sobie fizjonomię nędzy i głupoty, która widocznie odbija od rzeźwiejszych i pojętniejszych twarzy, od calszéj i czystszej odzieży włościan jadących ze stron dalszych.