Stefan Kotwica rajca wileński Sprawował ucztę w dzień swego święta, Rej wodził w tańcu Marcin Studzieński: Miłém nań okiem patrzą dziewczęta, Siwi starcowie patrzą nań mile Jako na wnuka albo na syna; Bo pan Studzieński zuch w całéj sile, Każdemu młode dni przypomina. A nasi starcy, plemię junacze, Postarzeć sercem prędko nie mogą, — Za skaczącemi choć okiem skacze I rześkie takty wybija nogą, Spod sutych skrętów siwego wąsa Mruczy piosenkę – snadź1 dusza rada — Głowę zarzuca, brodę potrząsa I ręce pysznie za pas zakłada. W dzielnym narodzie wiedzą to starzy, Że być powinni wzorem młodzieży; I znają dobrze, co im do twarzy, Co dostojności ich przynależy. Czy kord bojowy, czy puchar w dłoni, Starzec ochoczo rej u nas wiedzie, Czy biesiadnicza muzyka dzwoni, U nas starcowie zawsze po przedzie.
II
Muzyka dzwoni, a młodzież hasa I najserdeczniej szumi zabawa; Zagrzana tańcem dziewicza krasa Jeszcze się bardziej promienną zdawa2, I jeszcze ostrzéj do serca sięga Grot pięknych oczek błyszczący jaśnie; Furknie w powietrzu dziewczęcia wstęga Albo splot włosów po skroni głaśnie, Taki dreszcz dziwny przejmie tancerza, Że wraz by duszę oddał dziewczynie, Krew mu do serca młotém uderza A głowa krąży jakby po winie. Marcin Studzieński tancerz ochoczy, Do tańca córkę wiódł gospodarza: Iskrą goreją młodzieńca oczy, Iskra dziewczęce oczki rozżarza, Gdyby nie hucznéj muzyki gwary, Gdyby w podkówki tak nie grzmocono, Można by słyszeć u piérwszéj pary, Jak jednym taktem uderza łono; Lecz choć nie słychać nic za łoskotem, Łatwo odgadnąć, nie myśląc wiele, Stare matrony już szepcą o tém: «Będzie wesele».
III
Będzie… nie będzie… na dwoje wróży Babka wróżbiarka, śledząc z ukradka, Bo coś pan ojciec oblicze chmurzy, A niespokojna coś pani matka; I pan wójt miejski nachmurzył lica, Zwrócił ku ojcu wzrok zagniewany: «Po coż3 ci było wwodzić4 szlachcica Między mieszczany?»
«Żem go wprowadził – niewielka rzecz, Jak sobie przyszedł, tak pójdzie precz! Jeżeli szlachcic, stąpając z góry, Zechce nam miejskie uwodzić córy. Niechaj się każdy dzierży swych granic, Nam ich wielmożność nie zda się na nic; Ważność mi wielka! koń i szabelka, Pustka w kieszeni i harda postać! Sławetna miasta obywatelka Żoną szlachcica nie może zostać! Niech się tak bardzo z nami nie kuma, My się na łasce szlacheckiéj znamy, U nas jest nasza mieszczańska duma, Z łokcia5 i szali, z handlu i kramy6». Tak mówił z gniewem Stefan Kotwica, Trafił mieszczanom w stronę pochlebczą I pan wójt miejski zachmurzył lica, I na młodego zucha szlachcica, Już zmowę szepcą.
IV
Marcin Studzieński nie wie o zmowie, Nie zważa na nic i na nikogo, A taniec idzie, grzmocą grajkowie, A on zajęty Maryją drogą Na wypoczynek usiada przy niej I tysiąc grzecznych przymileń czyni, Pieści jej rączkę, szepce do ucha, A głos ma drżący – braknie mu słów… A ona rada, śmieje się, słucha, Ochłodzi oddech – i w taniec znów.
V
Na półzegarzu już po północy! Już słychać nocne wołanie stróży, Już w muzykantach nie stało7 mocy, Już i do tańca siła nie służy. Ucichły huczne skrzypce i kotły, Tłum się zamieszał po izbie całéj; Już się tancerzów ręce rozplotły, Już się zmęczone nogi zachwiały; I u pań mieszczek złociste czepce Już po szklanicy na bakier głowa, Jedna do drugiej po cichu szepce: «Już czas do domu pani majstrowa!» Beczułka wina jedna i druga Już pustym dźwiękiem na finis dzwoni, Niejeden mdławo oczami mruga I srebrny puchar wypuszcza z dłoni. «No gospodarzu! żegnać cię trzeba Dałeś nam hojnie i pić, i jeść; Dałeś nam soli, dałeś nam chleba, Dałeś nam wina, dałeś nam cześć».
VI
Goście żegnają pana Kotwicę I opuszczają gościnne progi, Tłum panów – mieszczan poszedł w ulicę, Choć nie każdemu posłuszne nogi, Słychać w ulicy pochmielne gwary Lub głos piosenki ostry a twardy; Niech sobie zrzędzi stróż miejski stary, Niestraszne groźby ni alabardy! «Czyż człek w ulicy krzyczeć nie może, Gdy sobie podpił, kiedy mu stanie, Czy my włóczęgi jakie broń Boże? Tutejsi kupcy albo mieszczanie, Pachołek miejski!!! żartuj zdrów bracie!!» Tak stroją śmieszki z nocnego stróża. A w gospodarskiej pustej komnacie Została gości garstka nieduża: Został wójt miasta i dwaj ławnicy Z siwemi brody, z siwemi głowy, Czterech przyjaciół pana Kotwicy I magdeburski pisarz sądowy. Sama starszyzna – same sensaty8 — Znaczno po wąsach, co jeżą srogo, A w oddalonym końcu komnaty Pozostał rycerz ze swą niebogą. Czegoś tam w tańcu nie dogadali Nie dokończyli jakiejś chychotki, Więc od starszyzny siedli w oddali I wiodą z sobą rozhowor9 słodki, Rozhowor słodki, pusty, dziecinny Bez ładu, składu, jakby w pochmielu; Gdyby go z boku słyszał kto inny, Mógłby powiedzieć, że poszaleli. Spytaj się u nich, gadali o czem, To żadne z dwojga samo nie powie. «Ot! my gwarzymy, ot my chychoczem, Bo nam tak dobrze na téj rozmowie». Dobrze wam społem!… strzeżcie się młodzi: Starsi inaczej widzą te rzeczy! Pan wójt coś groźnie oczami wodzi, Pan ławnik szepce i ręką przeczy, Pan pisarz miejski nie kończy kwarty, A pan Kotwica czoło zachmurza; To zły prognostyk, nie żadne żarty: Ej będzie burza!
VII
«Panie szlachcicu! panie Marcinie! — Zawołał burmistrz, najpierwszy w radzie — Czy znasz przysłowie: że zła nie minie Kto między szparę w drzwi rękę kładzie? Czy znasz przysłowie sowy i kruka? Proszę na bacznym chować je względzie, Niech sobie równy równego szuka; Czem czart nie orał, tem siać nie będzie, A to się znaczy, że my choć prości, Choć naszych przodków szereg niedługi, Mieszczanie Jego Królewskiej Mości Tacyśmy dobrzy jak i kto drugi, A może lepsi… co to na świecie Nie ma szlachcianek, wojewodzianek, Że córki miejskie uwodzić chcecie? Dość tych chychotek i pogadanek! Ja wiem szlachcicu, co tobie w głowie, Że się odurzy biedna niewiasta, Wara10 tych myśli! – ja ci to mówię, Wójt wileńskiego sławnego miasta».
VIII
Marcin Studzieński powstał zdumiony, Krew mu do twarzy warem nabiegła, Wtém pisarz miejski wpadł z drugiéj strony, Groźny jak Jowisz, krasny jak cegła; Szeroko o tém gadano w mieście, Że k'pięknéj Marii11 miał afekt rzewny, Prawda czy kłamstwo – kto to wie wreszcie? Ale pan pisarz był bardzo gniewny. Poprawia pasa, czuprynę muska, A pogładziwszy ręką po głowie, Stylem statutu, po polsku z ruska Tak się odzowie: «Wszak król jegomość, Jagiełło stary Dał nam statuta i pargaminy12, Kto by niedobre knował zamiary, Ma być ukaran wedle swej winy; A waść kto taki! hej panie bracie, Co na nas wszystkich poglądasz z góry? Na miejskim gruncie, przy magistracie Do córki miejskiej stroisz konkury. Przecz się szlachice tutaj panoszą Pustą kieszenią i tarczą biedną? Możesz tańcować, kiedy cię proszą, Ale nie z jedną!… Ale nie z jedną… bo to zniewaga. Patrz, jak mu piękne smakują lica!.. To przyzwoitej kary wymaga! Precz stąd szlachcica! Precz stąd szlachcica! – wszyscyśmy równi: Nam nie potrzeba szlachty widoku!» Pan Marcin k'miecza porwał się główni, Pan pisarz szukał czegoś u boku; Przyszłaby walka słowo po słowie, Lecz pan Kotwica huknął jak z beczki: «Co to się znaczy? Mości panowie! Wara w mym domie kłótnie i sprzeczki! Ja was prosiłem panie Studzieński Podzielać z nami chleb i zabawy, Bom siła liczył na wasz duch męski, Bo byłem pewien, żeś rycerz prawy. A waść się znęcasz nad moim progiem, Czyhasz na cnotę mojego dziecka: Jakeś tu przyszedł, idź z panem Bogiem! Nam niepotrzebna łaska szlachecka. Idź i nie wracaj – albo bądź gotów, Że cię niegrzecznie za drzwi wywiodę. Ty panno córko!… dość tych zalotów, Bo cię zasadzę na chleb, na wodę».
IX
Tak mówił stary groźnie i żwawo, Aż mu źrzenice iskrami gorą; Marcin Studzieński z godną postawą Poszedł ku niemu i rzekł z pokorą: «Sławetny rajco! nie w złym zamiarze Próg waszych komnat przestępowałem; Moje sumienie wyznać mi każe, Że waszą córkę kocham z zapałem; Chciałem odłożyć moje wyznanie, Aż przyjaźniejsza chwila posłuży, Lecz mnie zmuszacie… niech się więc stanie!… Żyć bez twej córki nie mogę dłużéj: Rad, że rozmowa ku temu zmierza, A jéj sprzyjania pewien po trosze, Raczcie przebaczyć śmiałość żołnierza, Że o jej rękę przy świadkach proszę».
5.łokieć – daw. jednostka miary, równa 2 stopom i wynosząca ok. 60 cm; służyła do odmierzania np. sukna i innych materiałów; symbol kupców. [przypis edytorski]