Kitobni o'qish: «Jasna polana»
Bór.
Ponury, cichy bór… Odwieczne jedle, smreki porosłe mchem, olbrzymie dęby, chmurosiężne, nieznane ludziom stare drzewa – w cichości wielkiej kołyszą się wolno. A po wierzchołkach wiatr śpiewa i gra – melodję wieczną, dziwnie smętną, o zaginionych dawno światach, o gwiazdach promienistych i zaklętych w lód…
Do boru tego, do dziewiczych lasów, przyszli wędrowcy z nieznanej krainy, niosąc na ramionach swych topory ciężkie, i jęli ścinać i obalać drzewa – przyszli bowiem na ziemię tę, aby ją posiąść i uczynić karmicielką swą po wieczne czasy.
Walą się z jękiem śmigłe sosny, padają z trzaskiem stare jedle, druzgocząc młode, bladolistne drzewka, które wiatr posiał. Huk piorunowy leci po gałęziach, gdy praodwieczne dęby giną – jęczy ponuro las…
A ludzie tną… dniem i nocą, bez przerwy, bez litości tną. Dziwna upartość w tych małych stworzeniach – zaciętość wielka… na życie i śmierć!
Widząc opór niezwykły skamieniałych drzew, zacinają się coraz bardziej. I serca ich stają się jako stal toporów, które na ostrzu mają śmierć.