Odkąd zniknęła jak sen jaki złoty, Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty. I nie wiem, czemu ta dusza, z popiołów, Nie wylatuje za nią do aniołów? Czemu nie leci za niebieskie szranki, Do tej zbawionej i do tej kochanki?
II
W szwajcarskich górach jest jedna kaskada, Gdzie Aar1 wody błękitnymi spada. Pozwól tam spojrzeć zawróconej głowie. Widzisz tę tęczę na burzy w parowie? Na mgłach srebrzystych cała się rozwiesza, Nic ją nie zburzy i nic ją nie zmiesza; A czasem tylko jakie białe jagnię Przez tęczę idzie na skraju doliny Szczypać kwitnące róże i leszczyny; Lub jaki gołąb, co wody zapragnie Jakby się blaskiem pochwalić umyślnie, Przez tęczę szybko przeleci i błyśnie. Tam ją ujrzałem! i wnet rozkochany, Że z tęczy wyszła i z potoku piany, Wierzyć zacząłem i wierzę do końca; Tak jasną była od promieni słońca! Tak pełna w sobie anielskiego świtu! Tak rozwidniona zrennicą2 z błękitu! — Gdy oczy przeszły od stóp do warkoczy, To zakochały się w niej moje oczy; A za tym zmysłem, co kochać przymusza, Poszło i serce, a za sercem dusza. I tak się zaczął prędko romans klecić, Że chciałem do niej przez kaskadę lecić; Bo się lękałem, że jak widmo blade, Nim dusza ze snu obudzona krzyknie, Upadnie w przepaść, w tęczę i w kaskadę I roztopi się, i zgaśnie, i zniknie; I byłem jak ci, co się we śnie boją, Bo jużem kochał, bo już była moją. I tak raz pierwszy spotkałem ją samą Pod jasną tęczy różnofarbnej bramą; Powiew miłości owiał mię uroczy. Stanąłem przed nią i spuściłem oczy.
III
Poszedłem za nią przez góry, doliny, I szliśmy razem u stóp tej lawiny, Gdzie śnieg przybiega aż do stóp człowieka Spłaszczoną płetwą jak delfin olbrzymi; Para mu z nozdrza srebrzystego dymi, A Rodan z paszczy błękitnej ucieka. Pamiętam chwilę… poranek był skwarny. Tameśmy szmerem spłoszyli dwie sarny; Te, jakby szczęścia ludzkiego świadome, Stanęły blisko złote, nieruchome; I utopiły oczów błyskawice W kochanki mojej błękitne zrennice; I długo patrząc, nieruchome obie, Głowy promienne pokładły na sobie. Rzekłem: „One się zakochały w tobie!” Rzekłem – i za to z ust zamkniętych skromnie Najpierwszy uśmiech jej przyleciał do mnie, Przyleciał szybko i wrócił z podróży Do swego gniazda, do pereł i róży; A gdy zobaczył, że oczów nie mrużę, Całą jej białą twarz zamienił w różę. A wiecie? ani tak za serce chwyta Rumieniec kwiatu, co świeżo rozkwita; Ani tak oko wędrowca zachwyca Gór nadalpejskich śnieżysta dziewica, Kiedy od słońca różane ma lica, Jak ten rumieniec bez wstydu i grzechu, Co się na twarzy urodził z uśmiechu.
1.Aar – właść. Aare, rzeka w Szwajcarii. [przypis edytorski]