Kitobni o'qish: «Profesor Milczek»
Mało komu znana postać. Mój Boże! nawet nie bardzo stare rzeczy tak się łatwo zapominają; półroczny grób to już często zagadka, a z wielu żyjących po pięćdziesięciu leciech garstka popiołu i czcze nazwisko, jeżeli i ono zostanie. Tak się to pono stało z tym poczciwym profesorem, Milczkiem. Nie było to jego właściwe nazwisko, ochrzcili go niem studenci. Myśmy go na ławach uniwersyteckich zwali panem Damianem Palcewiczem. Już wówczas, gdyśmy z nim razem na lekcye Capellego i Münicha chodzili, Palcewicz potajemnie brał się do pióra, ale to była tajemnica stanu, sekret, który przypadkiem tylko podchwycić ktoś zdołał. Wstydził się tego i zapierał. Byłem z nim bliżej, więc po długich naleganiach przyznał mi się wreszcie, że rzeczywiście pisać zamyśla…
– Bo to, widzisz – rzekł mi – oprócz pana Joachima1 i kilku, co drabują po archiwach, do historyi niema nikogo. A to, co się u nas historyą zowie, czy nią jest wistocie? Materyał to surowy, w który nikt ożywczego nie tchnął ducha. Więc myślę pocichu… naprzód uzbierać tego materyału jak najwięcej, a potem… potem zżyć się z nim, wcielić, przetrawić go w sobie i – dopiero historyę pisać. A! żebyś wiedział – dodał z zapałem – jak mi się już teraz ta moja księga dziejów wydaje cudownie piękną! Taką ona pewnie nigdy nie będzie, ale o niej marzę, jak o kochance.
Po tem wyznaniu, które skracam wiele, nie mówiliśmy już z nim więcej; losy nas wkrótce rozdzieliły, ja wyjechałem na wieś, on z oczów mi zniknął. W lat kilka, długich i obfitych w wypadki… przejeżdżając przez S…. dowiedziałem się przypadkiem, że Damian jest profesorem historyi przy tamtejszem gimnazyum. Jakże nie wstąpić, nie pozdrowić dawnego towarzysza, nie ścisnąć dłoni, nie przypomnieć ciężkich lat próby, razem przebytych! Pobiegłem do niego, zajmował parę pokojów w gmachu szkolnym… pełnym ksiąg i papierów. Uściskaliśmy się ze łzami.
– Cóż porabiasz? co się z twoją historyą stało? – zapytałem po pierwszych przywitaniach – porzuciłeś ją?
– A! uchowaj Boże! – zawołał – głębiej w niej siedzę zatopiony, niż kiedykolwiek. Wybrałem cudowną epokę, zakochałem się w niej, pracuję nad nią i najrozkoszniejsze dni życia mojego jej winienem. Wystaw sobie to odgrzebywanie z pod popiołów zagrzebanego w nich życia i skarbów. Co chwila odkrycie nowe, błysk… cudo! Wstają mi z martwych postacie… widzę je wyraźniej codzień, oblicza ich się rumienią, usta przemawiają… Uczę się rozumieć ich mowę… Epoką tą jest panowanie Zygmunta Augusta. Wystaw sobie tło tego XVI wieku: odrodzenie sztuki, ruch umysłów, obudzenie się chrześcijaństwa, w skostniałych zamrożonego pętach… to tło europejskiej kultury, na którem występują takie charaktery, jak Zygmunt Stary, Bona, Kmitowie, Orzechowscy… nowatorowie religijni, takie kobiety, jak Barbara i Jagiellonki… taki dwór!!! Co to za obraz! a jak obfity materyał!…
– Jużeś go zebrał? – spytałem.
– A! nie! jeszcze tego nie mogę powiedzieć, jeszcze mi tego nie dosyć, jeszcze tysiące tomów zostaje do przepatrzenia, do mozolnego zbadania, ale jestem na drodze… stosy notat leżą…
– A więc praca pociągnie się jeszcze długo?
– Czyż ja wiem? mnie przy niej lata upływają, jak błyskawice… Rozpocząłem już redakcyę kilku rozdziałów i musiałem porzucić, przekonawszy się, że o prawodawstwie, które tu ważny moment stanowi, nie jestem przygotowany mówić kompetentnie. Studyuję prawo i prawodawstwo współczesne europejskie.