Kitobni o'qish: «Hrabina Cosel»

Shrift:

Tom I

I

Na królewskim zamku w stolicy saskiéj, jakby wszystko wymarło, cicho było, ponuro i smutno. Noc była jesienna, ale w końcu sierpnia zaledwie gdzieniegdzie liść żółknie na drzewach i rzadko wieją wiatry chłodne i dni bywają weselsze jeszcze, i nocy jasne i ciepłe…

Tego wieczora jednak dęło z północy i chmury czarne, poszarpane, długie wlokły się jedna za drugą, a na ołowianém tle jeśli mignęła gdzie gwiazdka na chwilę, gasła wnet w gęstych obłokach. U Georgenthor, w bramach zamkowych, na dziedzińcach przechadzały się straże milczące. Zwykle jasne okna królewskich mieszkań, z których światła i muzyka buchały ochoczo, stały czarne i zamknięte. A była to rzecz niezwykła za panowania Augusta zwanego Mocnym, bo pan to był mocen do wszystkiego: łamał podkowy i ludzi, smutek i złą fortunę, a jego nic złamać nie mogło. W całych niemczech, ba w całéj Europie słynął świetny dwór królewski, przy którym gasły wszystkie inne; nikt go wspaniałością, smakiem wytwornym i rozrzutnością pańską nie przeszedł, nikt mu nawet nie dorównał.

W tym roku wszakże August doznał klęski. Szwed mu wydarł elekcyjną polską koronę; król zrzucony niemal z tronu, wygnany z Królestwa wrócił na kurfirstowskie gniazdo, opłakiwać swe straty… wysypane próżno miliony i srogą niewdzięczność polaków… Sasi nie mogli pojąć by tak szlachetnego i miłego pana można było nie uwielbiać i nie dać się zań zabijać.

August mniéj to jeszcze od nich rozumiał. Wyraz niewdzięczność, nieodstępnie towarzyszył każdemu Polski wspomnieniu; wreszcie unikano już nawet mowy o niéj, o królu Szwecyi i o tych wypadkach, które August Mocny poprawić kiedyś obiecywał sobie.

Drezno po powrocie Augusta już się nawet bawić zaczynało, ażeby swego pana rozweselić; tylko tego wieczora tak dziwna cisza zapanowała w zamku: dlaczego? nikt nie wiedział? Król przecież do żadnego ze swych zamków nie odjechał, w Lipsku jeszcze się jarmark nie rozpoczął; mówiono nawet w mieście i na dworze, że na przekór Szwedowi, August nakaże bale, karuzele i maskarady, aby mu dowieść że swéj chwilowéj przegranéj nie brał tak bardzo do serca…

Rzadcy przechodnie przesuwający się około zamku ulicami, spoglądali na okna i dziwili się iż tak wcześnie cisza i ciemność zapanowały u króla. Ktoby był wszakże minąwszy bramę wielką i piérwsze podwórze, mógł się wcisnąć na drugie, przekonałby się iż zamek spał tylko jednym bokiem, a we wnętrzu jego wrzało jeszcze życie…

Straże tu nie wpuszczały nikogo…

Na pierwszém piętrze, mimo wichru, okna były szeroko poodmykane, z za obsłon, któremi napół tylko były okryte, rzęsiste światło jarzące migało, odbite mnóstwem zwierciadeł, a chwilami dobywał się śmiech homeryczny z wnętrza sali, leciał w dziedziniec, przestraszając chodzącą wartę, która słuchać go stawała, i obiwszy się o szare mury… powoli słabém obumierał echem…

Śmiechom tym towarzyszyły gwary to słabsze, to silniejsze, rosnące, przechodzące w mruczenie i milczenie… Nagle jakby po przebrzmiałéj mowie zrywały się znowu oklaski i znowu huczał śmiech homeryczny, królewski, rozłożysty, purpurowy, śmiech istoty, która się nie lęka by ją kto posłyszał i drugim szyderczym odpowiedział śmiechem… Za każdym wybuchem straż która z halabardą chodziła pod oknami stawała, żołnierz podnosił oczy do góry, wzdychał i spuszczał je na ziemię…

Strasznego coś było w téj uczcie nocnéj, wśród zamku śpiącego, wśród burzliwego wichru i milczącéj stolicy…

Tam król się weselił…

Od powrotu z Polski, takie uczty wieczorne, nie tłumne, w gronie kilku poufałych ludzi – nazwijmy ich przyjaciółmi – bywały częstsze niż dawniéj; August Mocny, zwyciężony przez dziwacznego, półgłówkiem zwanego Karola XII, wstydził się oczów pokazywać w licznych zebraniach, zabawy i roztargnienia potrzebował, zbierał więc około siebie ulubieńców kilku… Naówczas przynoszono węgrzyna złocistego, po którego umyślnie słano na Węgry co roku, ustawiano puhary i pili tak aż do dnia, aż do snu, aż do chwili gdy wszyscy z krzeseł pospadali, a króla Hoffmann, pod rękę, śmiejącego się do łoża odprowadzał.

Do tego grona wybranych kapłanów Bachusa magiarskiego, niewiele osób było przypuszczonych, poufali tylko i zaufani a ulubieni Augustowi, gdyż król po kilku puharach dla tych których nie cierpiał, mówiono, był niebezpiecznym. Siłę miał Herkulesową… gniéw olympijski a władzę nieograniczoną… W dnie powszednie, zrana gdy się pogniewał, oblicze mu tylko zaszło jakby krwawą łuną na chwilę i oczy błysły i wargi zadrżały, i odwracał się nie patrząc na tego co go tak rozpłomienił; ale po kielichu… nie jeden wyleciał oknem i na kamieniach dziedzińca padł by nie wstać…

Tak ludzie mówili. Gniéw jego był rzadki ale jak piorun straszny. W zwykłém życiu nie było łagodniejszego pana ani słodszego, ani łaskawszego dla wszystkich. Uważano nawet że im kogo mniéj znosił, tém dlań uśmiech miał milszy, a w przededniu zaprowadzenia na Königstein, gdzie często dziesiątkami lat faworyci siadywali, August ściskał ich jeszcze jak najlepszych przyjaciół. Tak szlachetna to była natura, pragnąca ludziom los ich osłodzić.

A bawić się toć przecie panu potrzeba było koniecznie… cóż dziwnego że czasem do zabaw sprowadzano dwa głodne niedźwiedzie żeby się jadły, lub podpajano dwóch zawziętych nieprzyjaciół żeby się z sobą gryźli!.. Ten rodzaj rozrywki najmilszym był panu… a gdy się dwóch Vitzthumów, Friesenów lub Hoymów zawzięło jeść z sobą po kielichach, śmiał się do rozpuku… Niewinneć to było roztargnienie.

Królowi poróżnić ich ze sobą przychodziło bardzo łatwo, bo wiedział wszystko… kto się w kim kochał, kto kogo nienawidził; ile mu z kassy wzięto niedozwolonym sposobem, nawet co zamyślał który z dworaków; jeśli nie wiedział to odgadł… Kto mu to szeptał, donosił, kto zdradzał, próżno sobie łamano głowy; kończyło się na tém że nikt tu już nikomu nie wierzył, że się brat obawiał brata, że mąż się krył przed żoną, że ojciec lękał się syna… a król August Mocny śmiał się z tego motłochu!

Patrzał z góry na komedyą życia, nie gardząc w niéj olympijską rolą Jowisza, Herkulesa i Apolina… wieczorami zaś Bachusa.

Tego wieczora właśnie król się tak czuł smutnym i znudzonym, iż wszystkich ministrów, ulubieńców i dworzan postanowił poić i spowiadać, aby się choć trochę rozchmurzyć.

W pośrodku oświeconéj sali, któréj jednę ścianę zajmował srebrem i puharami jaśniejący bufet, z królującą srebrną o złotych obręczach baryłą; długi stół obsiedli towarzysze wybrani królewskich zabaw: przybyli właśnie z Rzymu hrabia Taparel Lagnasco, z Wiednia Wackerbarth, wreszcie domowi Watzdorf, którego zwano chłopem z Mansfeldu, Fürstemberg, Imhoff, Friesen, Vitzhum i Hoym, i niezrównany w żartach, niewyczerpanego dowcipu, zawsze surowy i poważny a umiejący rozśmieszyć choćby się na płacz zbiérało, Fryderyk Wilhelm baron Kyan…

Król siedział z rozpiętą na piersiach suknią i kamizelą, podparty na łokciu i smutny. Piękną jego twarz, zwykle jasną oblekała jakby mgła nadchodzącego smutku. Wypróżniony kielich stał przed nim… Kilka flasz próżnych świadczyły że biesiadować nie teraz dopiéro poczęto, przecież na twarzy króla nie widać było skutku boskiego napoju… Bursztynowy płyn nie rozzłocił mu ponurych myśli.

Dworzanie baraszkowali między sobą, harcując słowy aby pana rozbawić; nic to nie pomagało: August siedział zamyślony, jakby nie słuchał. A był to stan rzadki u niego… bo chciał roztargnienia i szukał rozrywki. Z ukosa spoglądali nań niespokojni towarzysze…

W drugim końcu stołu siedział nie pozorny, posępny Kyan i jakby króla prześladować chciał, także się na łokciu sparł, nogi wyciągnął i w sufit patrząc, wzdychał.

Był tak smutny że się wydawał śmiesznym…

– Słuchaj – szepnął Fürstemberg trącając łokciem Wackerbartha (oba byli już dobrze podchmieleni) – widzisz ty Najjaśniejszego Pana? Źle jest, nie może go dziś nic rozweselić… jedenasta godzina… do téj pory powinienby już być w różowym humorze… Nasza wina…

– Jam tu gość – odparł Wackerbarth ruszając ramionami – to nie moja rzecz: wyście znając go lepiéj, środki skuteczniejsze obmyśléć powinni.

– Znudził się Lubomirską… oczywista rzecz… – dodał z boku Taparel.

– Nie, bo przyznam ci się że i tych Szwedów strawić trudno – szepnął pocichuteńku Wackerbarth. Ja mu się nie dziwię.

– Eh! eh! Szwedów! zapomnieliśmy tymczasem, pobije ich tam za nas kto inny, mamy pewność, że przyjedziem tylko zbierać owoce… – począł trącając w kielich Fürstemberg – nie Szwedy go gryzą… ale już Lubomirskiéj ma dosyć… trzeba mu inną znaleźć.

– Czyż o to trudno? – szepnął, ramionami ruszając, Wackerbarth…

– A! no, trzeba wam było znowu w Wiedniu drugą Esterlę wyszukać… – rozśmiał się Lagnasco…

I poczęli szeptać tak cicho, że ich już słychać nie było, bo król zdawał się przebudzać jakby ze snu i wodził oczyma po swych towarzyszach, aż wzrok jego padł na tragicznie rozpartego barona Kyan i król parsknął homerycznym śmiechem.

Niepotrzeba było więcéj ażeby cała sala za nim powtórzyła śmiech echem, choć połowa z współbiesiadników wcale nie wiedziała z czego Najjaśniejszy Pan rozśmiać się raczył.

Jeden Kyan się nie ruszył, nie drgnął.

– Kyan! – krzyknął król – co ci jest? czy cię kochanka zdradziła? czyś goły, czy ci nieprzyjaciel wpił się do boku? Wyglądasz jak Prometeusz, któremu niewidzialny sęp szarpie wątrobę!

Kyan odwrócił się jak drewniana lalka i westchnął straszliwie. Stojący koło niego kandelabr o sześciu świecach do połowy zgasł od tego westchnienia i dym świéc rozszedł się po sali.

– Kyan, co ci jest? – zapytał król.

– Najjaśniejszy Panie – odparł baron – osobiście nie jest mi nic. Nie jestem ani głodny, ani zakochany, ani dłużny, ani zazdrosny, ale rozpacz mnie morduje.

– Cóż się stało? mów! – począł król.

– Nad nieszczęśliwym losem najukochańszego naszego monarchy boleję! – odparł poważnie Kyan – tak jest! Urodzony do szczęścia, z bożém obliczem, z herkulesową siłą, z sercem wspaniałém, z męztwem niezłomném, stworzony aby świat ci u stóp leżąc służył… nie masz nic.

– Tak, to prawda – rzekł August chmurząc brew.

– Piętnastu nas tu siedzi i rozbawić cię nie umiemy; kochanki cię zdradzają i starzeją się, wino kwaśnieje, pieniądze ci kradną, a gdy wieczorem radbyś odetchnąć w wesołém kółku, przynoszą ci wierni poddani twarze grobowe. Nie powinnaż mnie co cię kocham, rozpacz porywać!

August się uśmiechnął, ręką drżącą pochwycił puhar i stuknął nim o stół. Z za kredensu wybiegły dwa karły… jak jeden i stanęły przed królem.

– Słuchaj Tramm – zawołał August – każ podać gąsior ambrozyi! Kyan’a robię podczaszym. Wino któreśmy pili, podprawione było wodą.

Ambrozyą zwał się węgrzyn królewski, który Zichy sam dla Augusta z najlepszych winogron nie wyciskanych robić kazał; było to wino nad wina, niby syrop ciągnące się, zdradziecko słodkie i łagodne, a mogące powalić olbrzyma.

Tramm z towarzyszem znikli, a po chwili ukazał się czarny Murzyn we wschodniéj odzieży, na srebnéj tacy niosący gąsior ogromny. Wszyscy wstali i witali go pokłonem, król spoglądał.

– Kyan gospodaruj – zawołał.

Kyan wstał… karły niosły na drugiéj tacy kieliszki, ale te się nie podobały podczaszemu; szepnął im coś i małemi kroczkami za bufet pobiegli, a po chwilce zjawili się z nowém szkłem różnego kalibru.

Z powagą urzędnika, który zna ważność zleconych sobie obowiązków, Kyan jął się ustawiać kielichy.

W środku stał piękny, smukły, przyzwoitéj objętości królewski; dokoła wieńcem otaczały go nieco mniejsze ministeryalne kielichy, po za niemi drobniejszych rozmiarów jak na żart, niby naparstki w znacznéj liczbie cisnęły się kieliszeczki.. śmieszne.

Wszyscy patrzeli ciekawie.

Kyan powoli ujął gąsior ogromny, aby w nim nie poruszyć osadów i ostrożnie nalewać zaczął. Napełnił najprzód wszystkie drobne. Nie wiele one napozór brały, ale ich był lik tak znaczny, że nim wszystkie ponalewał, gąsior się bardzo opróżnił. Koléj szła na ministeryalne. Wśród powszechnego milczenia, podczaszy sumiennie i te wszystkie nalał spełna. W gąsiorze ubywało, ubywało i gdy przyszło nalać kielich królewski – wina zabrakło. Kilka kropel z mętami wlał Kyan do niego, stanął i spojrzał na Augusta.

– A! dobry z waćpana podczaszy! – rozśmiał się król – dla ciebie ja jestem ostatnim. Cóż to ma znaczyć?

Śmieli się otaczający.

– Najjaśniejszy Panie – odezwał się stawiając opróżniony gąsior na stole Kyan, który wcale nie stracił przytomności i humoru – jest to przecie nie nowina, ale rzecz powszednia: com ja tu zrobił z winem, twoi ministrowie robią co dzień z dochodami państwa. Najprzód sobie każdy mały urzędniczek swoję kieszeń nalewa, potém starszyzna o sobie pamięta, a gdy przyjdzie królewski puhar – tylko męty pozostały.

Król uderzył w dłonie, patrząc szydersko po przytomnych.

– Kyan! twoje zdrowie! Przypowieść Ezopa godna. Ale niechże dla mnie drugi gąsior podadzą.

Murzyn niósł już na tacy ambrozyą. Śmieli się wszyscy, bo król się śmiał, ale jakoś kwaśno; z ukosa spoglądano na Kyan’a, który najmniejszy kieliszeczek wziął i zdrowie Herkulesa saskiego okrzyknął.

Padli wszyscy podchmieleni na kolana… hałas powstał ogromny, kielichy podniosły się do góry.

Król swój kielich ku baronowi wypił i postawił.

– Mówmy o czém inném! – zawołał. – Fürstemberg wstał.

– Najjaśniejszy Panie – rzekł – godzina nadchodzi, w któréj o niczém inném mówić się nie godzi, tylko o tém co dniowi i nocy króluje… o kobiétach.

– Doskonale – poparł król – każdy niech swoją kochankę opisze… Fürstemberg zaczyna.

Szydersko uśmiechając się – wymówił król te słowa – po twarzy Fürstemberga przebiegł grymas dziwny.

– Dane mi pierwszeństwo – odezwał się młody towarzysz króla i ulubieniec – dowodzi tylko że przed okiem argusowém naszego najmiłościwszego pana nic się ukryć nie zdoła. Zna mnie, kłamać mu nie potrafię i wystawia na upokorzenie. Najjaśniejszy Panie! – dodał ręce składając Fürstemberg – proszę o uwolnienie mnie od wizerunku kochanki.

– Nie! nie! poczęto dokoła. Portret być może bez podpisu… jeśli osoba ukrytą być musi, ale rozkaz Pana święty i nieodwołalny. Maluj Fürstemberg.

Wszyscy potrosze wiedzieli, dlaczego tak nieochoczo brał się do opisu młodzieniec. Była to chwila krytyczna w jego życiu, udawał bowiem wielką miłość dla przeszło czterdziestoletniéj wdowy po jednym z Friesenów, która słynęła z tego, że z pod różu i bielidła twarzy jéj widać nie było. Wdowa była bogata, Fürstemberg właśnie grosza potrzebny, wszyscy wiedzieli że się z nią nie ożeni, a jednak na balach dworskich, na maskaradach, w przejażdżkach ciągnęła go za swym wozem.

Gdy się Fürstemberg ociągał, naglić tak i tupać poczęto, iż król nakazać musiał milczenie i wskazując na Fürstemberga powtórzył:

– Niéma litości, maluj tę malowaną kochankę, któréj palisz ofiary.

Dla nabrania odwagi młody roztrzepaniec wychylił swój kielich do dna.

– Kochanka moja jest najpiękniejszą w świecie – zawołał – możeż mi kto zaprzeczyć, znaż kto co się ukrywa pod tą maską, którą dla śmiertelników oczu nakłada? Moja kochanka należy do bóstwa… bo jéj jednéj nie zagraża to, co wszystkim innym… piękność jéj dojrzała, jaką jest pozostanie na zawsze. Ząb czasu skruszy się o marmurowe jéj kształty…

Śmiech mu przerwał.

Obok niego siedział Adolf Hoym. Mężczyzna był pięknie zbudowany, ale twarzy nie miłego wyrazu. Małe jego oczki świdrujące gdy się w człowieka wpatrywał, cechowała przenikliwość jakaś trwożna. Zbladły i wyżółkły… w téj chwili dopiéro po ambrozyi nieco rumieńca nabierał. Hoym słynął z donżuaństwa, ale jego miłostki od lat kilku były tak tajemnicze i skryte, że już myślano że się ustatkował. Chodziły wieści iż się ożenił, ale żona jego nie pokazywała się nigdzie, nie widział jéj nikt… siedziała podobno na wsi.

Hoym, który miał słabszą od innych głowę, a był już zmęczony przez dni kilka, dotrzymując królowi w nocnych jego biesiadach, widocznie był mocno napiły. Poznać to było łatwo po mimowolnych głowy jego ruchach, po wysileniach z jakiemi dźwigał ręce ociężałe, po uśmiechu ust krzywym, po przymykających się powiekach i całéj postawie zdradzającéj, że sobą władać przestał.

Była to najmilsza gratka dla króla i jego towarzyszów, ministra od akcyzy schwytać w takim stanie ubłogosławionym, gdy rozum języka powstrzymać nie może.

– Koléj na Hoyma! – rzekł król. – Hoym – dodał – znasz mnie, niéma wymówki. Wiemy wszyscy żeś wielkim znawcą i wielbicielem wdzięków niewieścich, że bez miłości żyć nie możesz; poza te ściany nie wychodzi nic. Spowiadaj się!

Hoym głową na wszystkie strony wykręcał, a ręką z próżnym bawił się kielichem.

– Hę! hę!, zaśmiał się.

Z cicha nalał mu wina Kyan.

Minister machinalnie podniósł kielich do ust i wypił z tą bezrozumną chciwością właściwą już napiłym, których szatańskie pali pragnienie.

Lice mu zaszło purpurą.

– Hę! hę! – począł bełkocząc – chcecie wiedziéć jak wygląda moja kochanka… ale ja mili panowie niémam i nie potrzebuję miéć kochanki, bo mam za żonę boginię!

Rozśmieli się wszyscy chórem, król tylko ciekawie, poważnie wpatrując się w niego, słuchał.

– Śmiejcie się – mówił Hoym – kto jéj nie widział, ten nie widział Wenery, a myślę że i Wenus obok niéj wydałaby się praczką z przedmieścia. Mogęż ja ją opisać? W jedném jéj oku czarném jest tyle potęgi i wdzięku, iż żaden śmiertelny oprzéć mu się nie potrafi. Postać jéj Praxytelesa dłutoby zawstydziła… na jéj uśmiech niéma wyrazu, ale to bóstwo surowe i straszne i ten uśmiech nie rozkwita co dzień.

Kiwali głowami przytomni niedowierzająco, Hoym chciał przerwać, król uderzył o stół. – Opiszże ją lepiéj: to są westchnienia, nie obrazy.

– Któż opisze doskonałość – dodał Hoym z podniesionemi w sufit oczyma…

Wszystkie piękności ma, a żadnéj wady.

– Gotowem uwierzyć że piękna – zawołał Lagnasco – jeśli niestały Hoym od trzech lat się w niéj kocha i po cudzych kniejach nie poluje.

– Przesadza! pijany jest! – przerwał Fürstemberg. Jakto? piękniejsza od księżnéj Teschen?

Hoym ruszył ramionami, trwożliwém okiem mierząc króla; ale król rzekł spokojnie:

– Tu niéma innych względów nad prawdę… piękniejsza od Lubomirskiéj?

– Najjaśniejszy Panie – krzyknął unosząc się Hoym – księżna jest kobietą piękną, a moja żona jest boginią. Na całym dworze, w całém mieście, w całéj Saksonii, w Europie drugiéj takiéj niéma!

Śmiechem ogromnym, olbrzymim, szalonym zabrzmiała sala.

– Jaki zabawny Hoym pijany!

– Jaka pocieszna akcyza pijana!

– Co za nieoszacowany człowiek…

Król się nie śmiał, Hoym widocznie był pod wpływem ambrozyi i zapominał się gdzie był i przed kim to mówił.

– Śmiejcie się – zawołał – znacie mnie przecie wszyscy: sami mnie Don Żuanem nazywacie: oddajecie mi tę sprawiedliwość że na piękności niewieściéj nikt się lepiéj nie zna nademnie. Dlaczegóżbym miał kłamać?… to bóstwo nie kobieta; dość jednego jéj oka, aby w najzimniejszém łonie pożar zapaliło; jéj uśmiech… To mówiąc spojrzał mimowolnie na króla… Wyraz twarzy Augusta chciwie słuchającego wykrzykników i śledzącego każde jego słowo, przeraził go tak, że niemal się z trwogi wytrzeźwił. Radby był się cofnął… lecz nie mógł sobie zadać kłamu, i jak stężały, zamilkł pobladłszy…

Próżno śmiechami i wywoływaniami starano się go zmusić by szedł daléj: Hoym ze strachu oprzytomniał, ręka jego machinalnie obejmowała kielich, ale oczy trzymał wlepione w ziemię i zamyślił się dziwnie.

Na znak króla Kyan nalał mu ambrozyi, stuknięto w kielichy.

– Piliśmy boskiego naszego Herkulesa zdrowie! – zawołał Fürstemberg – teraz zdrowie Najjaśniejszego Apollina naszego…

Niektórzy pili na klęczkach, inni stojąc; Hoym wstał chwiejąc się i musiał oprzéć się o stół. Skutek wina, który na chwilę trwoga zawiesiła, powracał. W głowie mu się kręciło: wypił duszkiem.

Poza krzesłem królewskiém stał Fürstemberg, którego król Fürstchen przez pieszczotę nazywał i w swych miłosnych wycieczkach zwykle za towarzysza miewał. Apollo odwrócił się ku niemu:

– Fürstchen – rzekł cicho – akcyza nie kłamie; od lat kilku zamyka i tai się ze swym skarbem: trzeba go zmusić aby nam ją pokazał… Użyj takich środków jakich chcesz, niech kosztuje najdrożéj, ale ją trzeba widziéć.

Fürst się uśmiechnął, szło to bardzo i jemu i innym na rękę. Panująca dotąd królewska kochanka en titre, księżna Teschen, miała przeciwko sobie wszystkich przyjaciół obalonego przez nią wielkiego kanclerza Beichlinga, po którego upadku pałac na Pirnajskiéj ulicy odziedziczyła… a Fürstemberg choć w swoim czasie służył Lubomirskiéj przeciwko innym paniom dobijającym się serca króla, gotów był Augustowi służyć przeciw wszystkim w świecie. Piękność Lubomirskiéj nie zbyt świetna, nieco przekwitająca, jéj pańskie obejście się i ton, zaczynały nudzić króla, który wolał rezolutniejsze, śmielsze, żywsze charaktery w kochankach… Fürstemberg odgadł to wszystko z wejrzenia i mowy króla. W jednéj chwili odskoczył od jego krzesła i znalazł się poufale sparty o poręcz Hoyma, nachylony do jego ucha…

– Kochana akcyzo! – zawołał głośno – wstyd mi za ciebie, kłamałaś bezwstydnie i to w obec króla jegomości, żartowałaś sobie z nas i z niego. Przypuszczam chętnie, że żona takiego łotra jak ty i kobieciarza, nie może być koczkodanem, ale do Wenery i bogini, a nawet do księżnéj Teschen ją porównywać, to były żarty!

Hoymowi znowu wino grało w głowie.

– Com mówił – rzekł z gniewem – to była prawda! Tausend donner-wetter! Potz und Blitz!

Śmiano się z rubasznego wykrzyku, ale przy biesiadzie poufałéj król wszystko przebaczał… po pijanemu prości śmiertelnicy chwytali go za szyję i całowali, nie lękając się by ich Goliat zdusił w objęciach…

– Stawię tysiąc dukatów w zakład – o! – krzyknął Fürstemberg – że żona twoja od innych dam dworu piękniejszą być nie może…

Hoymowi dolewano wina… akcyza piła z rozpaczy…

– Trzymam zakład! – zgrzytnął zębami blady i pijany – trzymam…

– Sędzią… ja będę sędzią! wyciągając rękę dodał August.

– A sądu zwlekać się nie godzi – dodał August. – Hoym natychmiast sprowadzi tu żonę i na pierwszym balu u królowéj ją przedstawi…

– Hoym! pisz! Kuryer królewski powiezie list do Laubegast… – dodał któś z boku.

– Pisz list… natychmiast! – zaczęto znowu wołać ze wszystkich stron…

W jednéj chwili podsunięto mu papier, Fürstemberg gwałtem wcisnął pióro, król wzrokiem naglił do wykonania. Nieszczęśliwy Hoym w którym chwilami odzywała się trwoga mężowska i pamięć zalotności królewskiéj, sam nie wiedział jak dyktowany mu rozkaz przybycia do Drezna żonie napisał, i w mgnieniu oka wyrwano mu go z rąk… ktoś po wschodach zbiegł w dziedzińce, aby królewski posłaniec natychmiast z nim do Laubegast wyruszył.

– Fürstemberg – szepnął August – ja widzę po Hoymie że jeśli się wytrzeźwi dziś, rozkaz odwoła; trzeba go spoić na śmierć, by nogą ani ręką nie ruszył…

– Jest już tak pijany, że się o życie jego lękam – dodał książe.

– A ja nie – spokojnie rzekł król – czyżby już Hoyma nikt w świecie zastąpić nie był w stanie? A takibyśmy mu pyszny z mnóstwem palm i wieńców pogrzeb sprawili…

Uśmieszek króla tak podziałał, iż koło Hoyma kółko się skupiło z kielichami; wyzywano go, wymyślano toasty, doléwano ambrozyę różnemi z flaszek podstawianych kryjomo dobywanemi płynami, i w pół godziny… Hoym blady jak trup, z głową zwieszoną, z usty okropnie otwartemi spał leżąc na stole… Hajducy królewscy na dany znak ponieśli go do łóżka. Dla ostrożności wszakże, raczéj niż z troskliwości o zdrowie, zamiast w lektyce odnieść go do domu na Pirnajską ulicę, położono go w jednym z gabinetów królewskich i dodano na wartę Cojanusa olbrzyma, który miał rozkaz nie puszczać go do domu, gdyby się obudził. Hoym jednak wcale się nieprzebudziwszy i stękając tylko przez sen ciężko, bezprzytomny przeleżał do rana. Na sali po wyniesieniu tego trupa rozpoczęła się dopiero bachanalia przy zamkniętych drzwiach, w ciaśniejszém kółku, któréj świadkami były tylko zwierciadła sali.

Król był w najpiękniejszym humorze, a promienistość tego oblicza odbijała się na twarzach dworzan jego. Już się miało dobrze na brzask, gdy dwaj hajducy nareszcie ostatniego ze wszystkich i Augusta Mocnego jak dziecię do łóżka zanieśli.

Zarzucicie mi przesadę w obrazie! Niestety! wszystkie jego rysy aż do najdrobniejszego są prawdziwe…

Fürstemberg został sam na ruinach, prawie zupełnie trzeźwy, zdjął perukę tylko aby ochłodzić głowę i zamyślił się głęboko… mówiąc do siebie:

– Będziemy tedy mieli nowe panowanie… Lubomirska nadto się téż wdawała w politykę… mogła opanować króla… na co mu rozumna kochanka? niech go tylko bawi i kocha! to jéj powołanie…

Zobaczymy Hoymowę…

Yosh cheklamasi:
0+
Litresda chiqarilgan sana:
01 iyul 2020
Hajm:
430 Sahifa 1 tasvir
Mualliflik huquqi egasi:
Public Domain
Yuklab olish formati:

Ushbu kitob bilan o'qiladi