bepul

Dekameron, Dzień szósty

Matn
Seriyadan Dekameron
O`qilgan deb belgilash
Shrift:Aa dan kamroqАа dan ortiq
 
Lecz nie wiózł panny, ni pazia – ni kogo.
 
*
 
Oko jej czarne – i któż się ośmieli
Wzrok ten malować? te oczy gazeli
Wielkie i słodkie, ciemne i błyszczące!
Dusza z nich mówi przez iskier tysiące,
Które ze źrenic lecą przezroczystych
Jako z Dżemszyda rubinów ognistych39.
Dusza z nich mówi! wbrew słowom Proroka,
«Że postać niewiast jest ziemi powłoka» —
Allachu! dusza mówi z tego oka!
I choćbym w drodze ku lepszemu światu
Przechodził ostre mosty Alsyratu40,
Wisiał nad piekła ognistym potokiem
I cały rajski ogród miał przed okiem
I w nim wabiące hurysy dziewice,
Powiem: kto widział Leili źrenice,
Ten Alkoranu nauk nie usłucha!
Czyż taka piękność jest prochem bez ducha41?
Jest cackiem, z którym bawi się mężczyzna? —
Niech na nię spójrzy sam mufty, a wyzna,
Że nieśmiertelność wygląda z jej źrenic.
Na jej obliczu cudowny rumieniec
Wiecznym i świeżym błyszczy się szkarłatem,
Jakby granatów posypany kwiatem.
 
 
Jej włosy jako hijacynty płyną;
Gdy okolona rówiennic drużyną,
Stanie, nad wszystkie głową wyniesiona,
I da warkoczom płynąć przez ramiona,
Włosem zamiata ślad swój na marmurach,
Ślad nóżki bielszej niźli śniegi w górach,
Kiedy z rodzinnych obłoków wylecą
I ziemią jeszcze nie skalane świecą,
Jako monarcha ptaków Frangestanu42,
Łabędź, podnosi głowę z oceanu
I pysznie skrzydłem uderza po fali,
Skoro dostrzeże podróżnika w dali:
Z taką powagą ona zwraca głowę,
I śnieżne ramię, i piersi perłowe,
I z taką piękną dumą wzrokiem miota,
Gdy na nię oczy śmie zwrócić pustota.
Cofną się, blasku wytrzymać nie mogą,
Pochlebiać chciały, upadają z trwogą.
 
 
Jak była oczom piękną Gruzyjanka,
Tak miała serce czułe dla kochanka.
Kochanka? któż jej kochanek? – Hassanie,
Ty nim nie jesteś dziki muzułmanie!
 
*
 
Ponury Hassan dał rozkaz podróży;
Oddział wasalów, co mu w dworcu służy,
Jak orszak i straż pojedzie za panem;
Każdy z janczarką, z łukiem, z ataganem.
Hassan sam zbrojny jedzie na ich czele,
Zwiesił na pasie krzywą karabelę
Wypróbowaną na albańskich głowach,
Kiedy raz zbójców napotkał w parowach
I tak rozgromił muzułman zwycięski,
Że ledwie kilku uszło z wieścią klęski.
Za pas dwa zatknął, bogato oprawne
W perły i w złoto, pistolety sławne:
Hassan przed laty dostał je od baszy,
Ich widok zbójców i wabi, i straszy.
Mówią, że Hassan jedzie pojąć żonę,
Pocieszyć znowu serce zakrwawione
Zdradą Leili, co uszła z haremu
I dziś, o zgrozo! służy niewiernemu.
 
*
 
Ostatnim blaskiem zachodniego słońca
Złocą się góry i kaskada grzmiąca,
Żywiona czystym i świeżym gór śniegiem.
Tu często kupiec Grek staje noclegiem,
Znajdując pokój w ustroniu głębokim
Pewniej niż w mieście pod swych panów bokiem;
Tu się nie lęka o całość swej skrzyni;
W miastach niewolnik, wolny na pustyni.
Tu wesół spróżnia43 czaszę pełną wina,
Którym się brzydzą usta moslemina44.
 
 
Najpierwszy jedzie Tatar wódz orszaku,
Z daleka widny po żółtym kołpaku,
Opodal konni ciasną jamy szyją
Po krętej ścieżce na skałę się wiją.
Nad nimi sterczą w górę czarne szczyty,
Gdzie sępy ostrzą dzioby o granity
I lecą na dół; już zwietrzyli łupy;
Nim zajdzie słońce, będą świeże trupy.
U spodu rzeka, która w zimie bucha
Ogromną wodą, a w upały sucha
Nagie i czarne łono swe odsłania
I kilka kaskad srebrzystych pochłania.
Wokoło ścieżki kawały granitu
Leżą bezładnie strącone ze szczytu;
Czas je pospychał, albo zbiły gromy.
Wierzch skały niknie we mgle niewidomy,
Bo żaden z ludzi czoła Lijakury45,
W pogodę nawet nie widział bez chmury.
 
 
Już w gaj wjechali i po kilku chwilach
Dojdą wierzchołka; już krzyczą «Bismillach46!
Tu już bezpiecznie, stąd już widać błonie,
Wkrótce w dół zjedziem, na wiatr puścim konie.»
Gdy czausz tak mówił – ogień z góry błysnął,
Nad uchem ołów niewidzialny świsnął,
Tatar przewodnik wyleciał z kulbaki,
Ledwie czas mają zatrzymać rumaki,
Skoczyli z siodeł, janczarki odwiedli,
Ale trzech spadło pierwej, niźli zsiedli,
Z rąk niewidzialnych rany odbierają
I ginąc, darmo o zemstę wołają.
Dobyli szabel, na rumaków karkach
Na odwiedzionych wsparli się janczarkach,
Na pół wciśnieni między końskie boki;
Inni uciekli pod ścianę opoki,
I tam ręcznego czekają spotkania
Nie lubiąc służyć za cel do strzelania
Wrogom, co bronią niewidzialną rażą,
A wstępnym bojem spotkać się nie ważą.
 
 
Sam Hassan został; z konia zsiąść nie raczy,
Spokojnie jedzie, aż z przodu obaczy
Blask ręcznej broni; rozbójników zgraja
Strzela wzdłuż drogi, z przodu się zaczaja,
I z tyłu słychać z janczarek łoskotu,
Że mu przecięto drogę do odwrotu.
Więc wściekły brodę od gniewu najeżył47,
I wkoło wzrokiem ognistym uderzył.
«Choć wrogi wkoło, choć gęste wystrzały,
Jam z krwawszych bitew nieraz wyszedł cały»
Zbójcy wychodzą, stają na skał szczycie:
«Rzucaj broń, krzyczą, komu miłe życie!» —
Ale Hassana oczy i rozkazy
Straszniejsze niźli nieprzyjaciół razy,
I z garstki szczupłej, ale wiernej panu,
Żaden nie rzucił swego ataganu,
I żaden podle nie krzyknął «Amanu!» —
Nieprzyjaciele coraz bliżej godzą,
Razem ze wszystkich zasadzek wychodzą,
A z gęstwi lasu dowódca orszaku
Leci sam przodem na dzielnym rumaku.
Któż ten dowódca? – strój nosi albański,
Ale miecz prosty, miecz to chrześcijański.
«Znam go, znam Giaura – wściekły Hasan woła —
Znam go, poznałem ze smagłego czoła,
Poznałem czarne złowrogie źrenice48,
Jego nikczemnej zdrady pomocnice;
Konia czarnego znam, choć leci pędem,
Chociaż nakryty arnautskim49 rzędem.
Podły odstępco twojej podłej wiary!
Teraz cię turban nie zbawi od kary.
Gdziemkolwiek spotkał, w jakiejkolwiek chwili,
Dobrze, żem spotkał zdrajcę mej Leili.»
 
 
Jak się wezbrana rzeka w morze leje,
I morską burzę spotkawszy szaleje,
Łamią się fale, drżą opoki brzegu,
A nurty ryczą pod pianami śniegu;
Tak się spotkały wrogów zgraje obie,
Losem i gniewem gnane przeciw sobie;
Szable nad uchem grzmią, lecąc w kawały,
Huczą po skałach dalekie wystrzały;
Starcia się łoskot i karabel dźwięki,
Huk karabinów, konających jęki
Echo żałośne po dolinie szerzy,
Przywykłej tylko do śpiewów pasterzy!
Liczba niewielka, lecz bitwa straszliwa,
Nikt przebaczenia ni daje, ni wzywa.
Paro kochanków, mocne są twe sploty
Gdy się ściskacie podzielać pieszczoty!
Lecz nie tak cisną miłości ramiona
Gdy w nich spoczywa piękność ulubiona,
Jako się barki zwiążą nienawiśnie,
Kiedy wróg wroga ostatni raz ściśnie. —
Przyjaźń ostygnie, pieszczota się skończy,
Objęcia wrogów i śmierć nie rozłączy.
 
 
    Z szablą po samą rękojeść uciętą,
Krwią opryskaną i mocno ujętą
W sinej, od ciała odrąbanej dłoni,
Co jeszcze drgała, nie puszczając broni;
Obok turbana, którego zawoje
Miecz Giaura zerwał i przerżnął na dwoje;
W delji długiej, zmiętej, rozpostartej,
Od mnogich razów na sztuki podartej,
Zaczerwienionej, jak chmury przed burzą,
Gdy po dniu jasnym burzliwą noc wróżą;
Krwią zlawszy piasek i gałęzie boru,
Gdzie wiszą szmaty jego palamporu50;
Z piersią przebitą i otwartą ciosom,
Barkami na wznak, twarzą ku niebiosom,
Tak leżał Hassan – oczy już zbielały,
Jeszcze otwarte, Giaura wyzywały.
Giaur stanął nad nim i w Hassana lice
Utopił równie straszne dwie źrenice.
 
 
«Tak! tyś pochował w falach mą Leilę,
Jam cię pochował w czerwonej mogile.
Jej duch kierował mieczem; jej morderca
Uczuł raz pierwszy, co to jest ból serca;
Proroka wołał, ale nadaremnie,
Prorok twej głowy nie wyrwie spode mnie.
Allacha wołał, wiatr prośbę rozdmuchał,
Allach nie słyszał, albo nie wysłuchał.
O psie pogański! czyż Opatrzność głucha
Na krzyk Leili, twych krzyków usłucha? —
Zbójcą zostałem! jeździłem na wzwiady,
Aż w końcu zdrajca padł ofiarą zdrady,
Jam spełnił swoje, zemścił się nad tobą.
A teraz, dalej – w świat – jadę sam z sobą.» —
 
*
 
Na polu słychać brzęk dzwonków wielbląda;
Matka w ogrodzie z altany wygląda.
Na łąkach błyszczy już wieczorna rosa,
Już ku wschodowi ciemnieją niebiosa
I rozniecają drżących gwiazd ognisko.
Już wieczór. – Hassan zapewne już blisko.
Matka stroskana zstępuje i bieży
Do swych haremów i pogląda z wieży:
Nie widać! nie zwykł jeździć tak pomału —
Nie zwykł popasać nawet w czas upału.
Nie przysłał darów ślubnych – czy się lenił?
Czy konie strudził? czy serce odmienił? —
Skarga niesłuszna – Już Tatar posłaniec
Widny z daleka, już na skały kraniec
Wstępuje z wolna – już zjeżdża z urwiska
I wąwozami na dół się przeciska.
Koń nic nie winien, koń pewnie z ciężarem,
Zapewnie ślubnym objuczony darem.
Tatara mile przyjmę i nagrodzę
Za prędką jazdę po takiej złej drodze.
 
 
W bramie zsiadł Tatar, od siodła odpina
Juki niewielkie: czy to dary syna?
Na twarzy smagłej bladość: czy to smutek?
Czy podróżnego utrudzenia skutek?
Odzież spryskana krwi świeżej kroplami;
Może poranił konia ostrogami?
Rozwinął pakę – o aniele święty!
O Azraelu! to zawój rozcięty!
To syna szaty całe krwią zbroczone!
«Pani, okropną twój syn pojął żonę,
Mnie oszczędziły ręce poganina,
Bym ci pokazał krew twojego syna.
Legł śmiercią mężnych, pokój Hassanowi!
Przeklęstwo wieczne zabójcy Giaurowi!» —
 
*
 
Turban w kamieniu prostym wyrzezany51,
I słup już dzikim zielskiem opasany,
Na nim z Koranu modlitwa wyryta,
Którą dziś ledwie podróżny wyczyta:
To cały pomnik w bezludnej ustroni,
Gdzie Hassan zginął od niewiernej broni.
Zacny Osmanlis52; nikt między wiernymi
Przykładniej świętej nie nawiedził ziemi,
Nikt bardziej winem nie gardził wyklętym,
I nikt pobożniej ku przybytkom świętym
Twarzy nie zwracał, gdy na świątyń dachu
Słyszał wołanie «Illa-hu, – Alla-hu53
 
 
Z rąk cudzoziemca wziął śmiertelne rany
I śród ojczyzny leży jak wygnany,
Z dala od domu, na bezdrożu dzikiem;
Ani się pomścił nad swym rozbójnikiem.
Lecz duch Hassana już rajskie dziewice
Wiodą w rozkoszy wiecznej okolice,
Okiem błyskają ku niemu jak słońcem,
Wiecznie pogodnem i nie zachodzącem.
Biegą, zielone chustki wywijają,
Pocałunkami rycerza witają;
Bo raj rozkoszy zgotowany temu,
Kto zginął walcząc przeciw niewiernemu.
Lecz ty, niewierny! ciebie anioł śmierci,
Monkir54, swą kosą rozerwie na ćwierci,
Potem zawlecze na nowe katusze
Przed tron Eblisa55 twą przeklętą duszę.
Tam ogień, wiecznych męczarni narzędzie,
Ciało twe palić, w duszy goreć będzie;
Słuch nie obejmie, język nie obwieści,
Ile się piekła wewnątrz ciebie zmieści.
 
 
Lecz wprzód zostaniesz na ziemi upiorem56
I trup twój, z grobu wyłażąc wieczorem,
Pójdzie nawiedzać krainę rodzinną,
Powinowatych spijać krew niewinną.
Tam, na rodzeństwo własne zajuszony,
Wyssiesz krew swojej siostry, córki, żony;
Ścierw twój zasilisz cudzym życia zdrojem,
Chciwie pić będziesz, brzydząc się napojem.
A twe ofiary rozstając się z światem
Poznają, że ich ojciec był ich katem;
Przeklną cię, twoje usłyszą przeklęstwa;
I na pniu wyschnie szczep twego rodzeństwa.
Ostatnia twoja ofiara na świecie
Będzie twa córka, najmilsze twe dziecię,
Ona konając, krzyknie na cię – «Ojcze!» —
I krzyk ten ściśnie usta dzieciobojcze,
Ale ssać muszą, dopóki się żarzy
Ogień w źrenicach, rumieniec na twarzy;
Aż ujrzysz w końcu, jak szklana powłoka
Zamrozi, zaćmi ostatni blask oka.
Natenczas ręką przeklętą z jej głowy
Oderwiesz włosów warkocz bursztynowy;
Z tego warkocza pukiel darowany,
Może na sercu nosi jej kochany,
A ty dziś w piekle złożysz jego szczątki,
Jak samobójstwa twojego pamiątki.
Krwią twoją własną, najmilszą ociekły,
Gryząc twe usta i zgrzytając wściekły,
Wrócisz się znowu pomiędzy grobowce;
A tam upiory, twoi współwędrówce,
Gule, Afryty, spotkają cię w mroku.
I oni twego zlękną się widoku,
I do podziemnych skryją się otworów,
Spotkawszy widmo, brzydsze od upiorów.
 
*

—–

 
 
Jak się ten zowie kalajor ponury57?
Twarz mnie znajoma – raz go napotkałem
W ojczyźnie mojej; leciał między góry
Na dzielnym koniu, pominął mnie cwałem;
Leciał jak tylko zdoła koń wyskoczyć,
Oblicze jezdca58 ledwie mogłem zoczyć —
Lecz widać było z twarzy i wejrzenia,
Że go opętał duch złego sumnienia.
Nie chciałbym nigdzie zdybać takiej twarzy,
Bo złą jest wróżbą spotkanie zbrodniarzy.
I teraz strasznie wygląda ten człowiek,
Jak gdyby śmierć mu patrzyła spod powiek.
 
 
Sześć lat minęło, jak przybył w te strony.
Wszedł do klasztoru, czy światem znudzony,
Czy za grzech jakiś pokutę odprawia,
Ale przed nikim grzechu nie objawia.
Nigdy on w ławkach podczas mszy nie siedzi,
Nie chodził ani razu do spowiedzi,
Ani się kłania przed Bogarodzicą,
Ani przed ołtarz idzie z kadzielnicą:
Dni całe siedzi zamknięty w ukryciu.
Nie wiem o jego przygodach i życiu,
Słyszałem tylko, że przybył ze Wschodu
 
39Sławny rubin Sułtana Dżemszyda, w powieściach wschodnich zowie się Szebgerag, pochodnią nocy, pucharem światłości etc. [przypis autorski]
40Alsyrat, podług mitologii wschodniej, jest to most, tak wąski jak nitka pajęcza; na tym moście będą musieli Turcy przechodzić do raju; zamiast rzeki, ciągnie się u spodu przepaść piekielna. Do tego przejścia można by zastosować ów Wirgiliusza facilis descensus awerni. Pod tym mostem pajęczym, ma być drugi jeszcze węższy, dla chrześcian i żydów. Persowie szczególnie boją się owego mostu: „Jeżeli biedny Pers (powiada Chardin) poniesie krzywdę której dochodzić na tym świecie nie widzi sposobu, wtenczas appelluje ciemiężyciela na sąd straszny; odpłacisz ty, woła, na moście Pal Serho; tam ci podstawię nogę, albo uczepię się do poły twoich sukien. Widziałem nie raz, że ciemiężyciel lękając się takiego aresztu, przepraszał pokrzywdzonego; i sam nie raz używałem skutecznie podobnej groźby, etc.” [przypis autorski]
41Mylne to jest mniemanie, że Mahomet nie zostawia kobietom nadziei przyszłego życia; owszem wyznacza im na przytułek trzecią część raju. Wszakże niektórzy wykładacze Koranu, wykręciwszy tekst proroka, nie przyznają kobietom duszy nieśmiertelnej. [przypis autorski]
42Frangestan kraj Czerkassów. [przypis autorski]
43spróżnia – opróżnia. [przypis edytorski]
44moslemina – muzułmanina. [przypis edytorski]
45Liakura (a. Liakoura) – góra w centralnej Grecji; nowożytna nazwa Parnasu, szczytu, który w mit. gr. była siedzibą Muz. [przypis edytorski]
46Bismillach, w imię Boga, od tych słów zaczynają się prawie wszystkie rozdziały Koranu, i wszystkie modlitwy i dziękczynienia Muzułmanów. [przypis autorski]
47Zwyczajne symptoma gniewu u Turków. W roku 1809, na audiencji dyplomatycznej, nagle wąsy Kapu–dana Baszy najeżyły się jak u tygrysa; drogmani pobledli od strachu, szczęściem wąs powoli opadł i obwisnął; zostało więc na karkach może tyle głów, ile było włosów w owych wąsach. [przypis autorski]
48O złych oczach i urzekaniu złym okiem, powszechna jest wiara między ludem w Turcji i w wielu innych krajach. [przypis autorski]
49arnautskim – arnauackim, czyli albańskim; Arnauaci to popularna nazwa Albańczyków w Turcji i Grecji. [przypis edytorski]
50Palampor, szal który noszą baszowie i znakomite osoby. [przypis autorski]
51Takie są proste nagrobki Turków. Często spotyka je podróżny w dzikich ustroniach pomiędzy skałami, oznaczają mogiły poległych w czasie buntu, albo zamordowanych od zbójców. [przypis autorski]
52Osmanlis – Turek, obywatel Imperium Osmańskiego (zw. też Ottomańskim), od nazwy jednego z dominujących ludów tureckich. [przypis edytorski]
53Illa-hu, Alla-hu, tymi słowami kończy się wzywanie na modlitwę czyli muczim obwoływany z wież minaretów. [przypis autorski]
54Monkir i Nekir podług Muzułmanów, są to wielcy inkwizytorowie ciągnący śledztwo z nieboszczyków. Jeżeli z odpowiedzi grzesznika przekonają się o jego winach, wtenczas Monkir kosą ciągnie go do góry, a Nekir, maczugą na dół strąca. [przypis autorski]
55Eblis, Pluton Muzułmanów. [przypis autorski]
56Wiara w upiory powszechna na Wschodzie. Turcy zowią je Wardulacha; Grecy równie ich się boją i mnóstwo o nich prawią strasznych powieści. [przypis autorski]
57Kalajor lub kalojer, mnich grecki. [przypis autorski]
58jezdca – dziś: jeźdźca. [przypis edytorski]