bepul

Dekameron, Dzień szósty

Matn
Seriyadan Dekameron
O`qilgan deb belgilash
Shrift:Aa dan kamroqАа dan ortiq
 
Dawnym podobne? i których by treści
Natchnęły muzę do polotów szczytnych,
W ślad muzy greckiej wieków starożytnych,
Gdy ludzie byli ziemi swojej godni?
Dziś do niczego nie zdatni – prócz zbrodni.
Z ognistą duszą, co by mogła siły
Natchnąć do dzieła godnego pomników,
Dziś oni pełzną z kolebek w mogiły
Niewolni – gorzej – słudzy niewolników19,
Zmazani całą szkaradą co brudzi
Niewiele wyższych nad zwierzęta, ludzi;
Nie mają nawet tej dzikich odwagi,
Piersi gotowej przyjąć oręż nagi;
Tylko rozwożą przez sąsiednie państwa
Z nowym towarem stare oszukaństwa;
W tym tylko widać Greków dowcip dawny
I z tego tylko Grek na wschodzie sławny.
Daremnie wolność tylekroć zaklina
Aby skruszyli jarzmo poganina,
By kark podnieśli zgięty łańcuchami!
Nie – Grecy! – nie mam litości nad wami.
 
 
Przecież z Grecyji wziąłem te powieści
Z czasów niedawnych i żałośnej treści.
 
*

—–

 
Z dala, śród morza pogodnego błyska,
Szybko pod cienie nadbrzeżne się wciska
Statek; rybacy poznali z obrotów,
Że to piratów statek lub Majnotów20;
Chcą z barką swoją w cieniach się przewinąć
I brzeg niepewny z daleka ominąć,
Choć im trud dzienny osłabił ramiona,
Choć rybim łowem barka przeciążona,
Silnie wiosłują, rudel21 krzywią w stronę,
Aż dopłynęli do Porto-Leone,
Gdzie ich noc czeka, – noc prawdziwie godna
Kraju wschodniego – cicha i pogodna.
 
*
 
Kto tam grzmi konno po skalistej drodze?
Wygięty naprzód, na wiatr puścił wodze,
Kopyt tętenty jak grzmoty po grzmotach
Wciąż budzą echa drzemiące po grotach.
Koń jak kruk czarny, a na bokach piana,
Jak gdyby świeżo z morza zszumowana.
Wieczór już uśpił fale morskich toni,
Ale nie serce tej dzikiej pogoni.
Groźnie na jutro niebo się zachmurza
Ale groźniejsza w sercu Giaura burza.
Nie znam cię, rodu twego nienawidzę,
Ale w twych licach takie rysy widzę,
Które w pamięci kiedy się raz wrażą,
Z czasem się głębiej werzną, lecz nie zmażą.
Tyś młody, blady, lecz namiętne bole
Gorzały długo na twym smagłym czole.
Złe oko twoje choć mnie nie urzekło,
Choć jak meteor błysnąwszy uciekło,
Zgadłem, że Turek takiego człowieka
Powinien zabić – lub niech sam ucieka.
Tam – tam – poleciał – śladem jego biegu
Szły mimowolnie oczy me wzdłuż brzegu,
A chociaż z taką szybkością prześcignął,
Choć jak latawiec tylko w oczach mignął,
Jego wzrok, jego twarz na kształt pieczęci
Wciśnione czułem w głąb mojej pamięci.
I długo w uchu huk kopyt słyszałem
Czarnego konia lecącego czwałem.
 
 
Spiął ostrogami, wbiegł na wierzch opoki
Ocieniającej głębinę zatoki,
Obleciał wkoło, znowu na dół gonił.
Skałą od moich oczu się zasłonił.
Zgadłem, dlaczego: temu, co ucieka
Jest obrzydliwą źrenica człowieka,
On najpiękniejsze na niebiosach gwiazdy
Klnie, że zdradzają ścieżki jego jazdy.
Zbiegając z góry nim konia nawrócił,
Spojrzenie straszne, jak ostatnie rzucił.
I wybiegł znowu, znowu w górę skoczył.
Wtem nagle stanął, konia w bok zatoczył,
I patrzy z góry, na strzemionach staje,
Czegóż on patrzy, tam, w oliwne gaje?
Księżyc na nowiu wschodzi zza gór grzbietów,
Błyszczą nad miastem lampy minaretów,
W mieście wre teraz Bajramu uciecha;
Tu, choć nie dojdą ni wystrzałów echa,
Ni muzułmanów pobożne okrzyki,
Przecież błysk widać każdej tofaiki.
Bo dziś zachodzi słońce Ramazanu,
Dziś Bajram święcą wyznawcy Koranu22,
Dziś… Lecz ty, Giaurze, kto jesteś? co znaczy
Twój ubiór obcy – i twój wzrok rozpaczy?
Co cię obchodzi Bajram? po co czekać
Naszego święta lub przed nim uciekać?
On stał – wtem nagły strach lica mu ścisnął,
I strach ten nagle wściekłością zabłysnął.
A blask ten nie był jak rumieniec nikły
Gniewów, co wschodzić i przemijać zwykły,
Ale jak bladość marmurowej bryły
Powiększająca ciemnotę mogiły.
Brwi nasunione, osłupiałe oko.
Wtem rękę dźwignął i podniósł wysoko,
I na wiatr miotał, jakby groził gniewny.
Stał, czy uciekać, czy gonić, niepewny;
A wtem koń zarżał niecierpliwy zwłoki,
I rżenie echem odbiły opoki.
Giaur za miecz porwał, i szczęk rękojeści,
Wybił go nagle z tej niemej boleści,
Jak zbójcę budzi krzyk sowy złowrogi;
Znowu koniowi w bok wraził ostrogi:
Dalej, w cwał koniu, tu idzie o życie! —
Znowu koń czarny zagrzmiał po granicie;
Chyży jak dziryt23 – leci wzdłuż zatoki,
Dalej ku morzu – wpadł między opoki.
Nie widać twarzy – znikła strusia kita,
Na chwilę grzmiące ucichły kopyta.
Raz tylko wstrzymał rumakowi wodze
I nieruchomy, chwilę stał na drodze,
Chwilę – i znowu opoka zabrzmiała,
Giaur poleciał, jakby go śmierć gnała.
 
 
Straszna to chwila, w której duch rozkręci
Za jednym razem cały zwój pamięci,
I w jedną drobną kroplę czasu zleje
Życia bolesne i zbrodnicze dzieje!
Kto nienawidzi, kocha się lub boi,
Temu za piekło jedna chwila stoi.
Cóż on czuł wtenczas, gdy trapiące duszę
Wszystkie od razu wycierpiał katusze?
Chwila spoczynku, śród potoku zdarzeń,
Kto zliczy, ile mieści wyobrażeń?
Bo choć dla czasu zdaje się nicością,
Ona dla myśli jest całą wiecznością.
Bo nieskończone, niezmierne cierpienie,
Może w myśl jedną zgromadzić sumnienie24,
I w jednej chwili wycierpieć od razu
Bole bez końca, nadziei, wyrazu!
 
*
 
Przeszła godzina – Giaur jak cień przeminął.
Uciekł? czy zginął? czy sam tylko zginął?
W czarnej godzinie przybył, jak zesłana
Od niebios kara za grzechy Hassana,
Przyszedł i smętarz25 zrobił z baszy domu,
Przyszedł i odszedł jak wicher Symomu26,
Co wieje bożym obciążony gniewem
I za którego śmiertelnym powiewem
Cyprys umiera, choć jest śmierci drzewem,
Choć wiosną nawet nie zruca27 żałoby,
Jeden, co wiernie opłakuje groby!
 
*
 
Nie masz rumaków na stajniach Hassana,
Komnata jego od sług odbieżana28,
Pająk samotnik, na ścianach się czepia
I szpary szarym całunem zasklepia.
W twierdzy Hassana nie widać żołnierzy,
W jego haremach gniazdo niedoperzy29,
Zamiast strażnika puszczyk krzyczy z wieży.
W ogrody czasem dziki pies przybieży,
Spragniony wyje na suchą fontannę,
Stoją wód łoża z marmuru usłane
Lecz owdowiałe – bo zdroje wymarły,
Zielska się dzikie na dnie rozpostarły.
 
 
Niegdyś jak wdzięcznie fontanny tu grały.
Łagodząc nieba wschodniego upały,
Niegdyś tryskając srebrnej rosy tęczę
I fantastyczne wirując obręcze,
Rozkosznym chłodem rzeźwiły dokoła
Powietrze, ziemię i spragnione zioła.
 
 
Jak było mile blaski gwiazd pogodnych
Widzieć odbite na tych łukach wodnych,
Słuchać muzyki tych szemrań łagodnych!
Tu często Hassan w niemowlęcym wieku
Bawić się lubił u kaskady ścieku;
Tu, drzemiącemu w matki swej objęciu,
Piastunka woda śpiewała dziecięciu.
Hassan młodzieniec na te wodotryski
Poglądał, siedząc obok odaliski,
I śpiew jej milsze zdawał się mieć tony
Gdy był do szmeru kaskad nastrojony.
Lecz Hassan stary, nigdy sennej skroni
Wieczorem u tej kaskady nie skłoni:
Z marmurów woda uciekła chłodząca,
Z serca Hassana wyszła krew gorąca.
Tu nie usłyszysz już głosu człowieka,
Nikt się nie śmieje, nie klnie, nie wyrzeka:
Ostatni ludzki głos echem odbity,
Był to krzyk na śmierć ciągnionej kobiety.
Głos skonał – odtąd milczą te pałace,
Wiatr tylko oknem otwartym kołace.
Lecz choć wiatr szumi, choć się nieba chmurzą,
Już tu nikt okna nie zamknie przed burzą.
 
 
Cieszy się pielgrzym, gdy w stepach odkryje
Ślady na piasku, chociaż nie wie czyje;
Tu, gdyby ludzki jęk odbiły echa,
W jęku tym jakaś byłaby pociecha,
Ten jęk by mówił: «Nie wszytko skonało!
Jedno tu życie ludzkie pozostało.»
Jeszcze w tych gmachach znalazłbyś wspaniałe
Izby i sale puste – dotąd całe.
Dach jeszcze cały, chociaż ząb zniszczenia
Roztacza ciągle ściany i sklepienia.
Lecz Zgroza siedzi przed bramą na straży,
Sam Fakir do wrót zbliżyć się nie waży,
Derwisz ubogi nie przestąpi progu
Za chleb i za sól podziękować Bogu30:
Nędza i Zbytek uchodzą na stronę
Niepowitane i nieugoszczone;
Pałac, gościna wiernego narodu,
Stał się jaskinią zniszczenia i głodu.
Gość płacze dobrodzieja, płaczą słudzy pana31
Od czasu gdy miecz Giaura ciął w turban Hassana.
 
*
 
Słyszę dźwięk z dala końskiego kopyta,
Jadą podróżni, lecz mnie nikt nie pyta.
Już bliżej – Turcy – już widzę turbany
I w srebrem kutych pochwach atagany32.
Wódz ich na przedzie w bogatym zawoju,
Zapewne emir, bo w zielonym stroju33.
«Ho! kto ty?» – «Salem! waszej jestem wiary34,
Emirze, widzę, że wieziesz towary;
Widzę, że wór twój jest ciężko ładowny,
Ostróżnie wieziesz – musi być kosztowny.
Może do portu śpieszysz dla noclegu? —
Jestem przewoźnik – mam łódkę u brzegu.»
«Zgoda – rzekł Emir – pośpieszaj, czas nagli,
Odbijem cicho, nie rozpinaj żagli,
Niech leżą zwite35; wiosłami uderzaj,
I szybko, cicho, podnad brzegiem zmierzaj,
I wieź nas prosto, pomiędzy opoki,
Tam, na sam środek najgłębszej zatoki. —
Teraz odpocznij – dobre masz ramiona,
Podróż i zręcznie, i prędko skończona.
Lecz ona – zacznie podróż dalszą, z której…»
 
 
– Rzucili w wodę – ………………………………..
 
 
Ciężko plusnęło – i powoli tonie —
Roztopiły się wkoło szklane błonie,
Zważałem ciężar, dziwnie mi się zdało —
Ruszył się – pewnie morze nim ruszało.
Może to było księżyca błyśnienie,
Nagle odbite o morza przestrzenie;
Patrzyłem ciągle, i wodne obręcze,
W mniejsze i węższe ściskały się tęcze,
Jakby ich środkiem kamień przepadł do dna;
Na koniec w środku wyszła bańka wodna —
Perłowe kółko – błysnęło – przepadło.
Znowu zatoka gładka jak źwierciadło.
I tajemnica usnęła w topieli —
Genijuszowie morscy ją widzieli,
Lecz, drżąc z przestrachu w swych domach z korali,
Nic o tym z żadną falą nie gadali.
 
*
 
Jak król motylów, za wiosny powrotem36,
Na skrzydłach jasnych purpurą i złotem
Znad szmaragdowej Kaszemiru błoni
Wzlatuje, dzieci wabiąc do pogoni,
I z ziół na zioła i z kwiatów na kwiaty
Ciągnie myśliwców, i myli ich czaty,
Wreście uleci i niknąc w obłoku
Zostawia żałość w sercu i łzy w oku:
Podobnie piękność wabi starsze dzieci,
Tak bystro lata i tak wdzięcznie świeci,
To łowców trwoży, to nadzieją mami,
Gonią wesoło – łowy kończą łzami.
Lecz jeśli w ręce myśliwemu wpada,
I motylowi i piękności biada!
Chcąc uciec darmo skrzydełka natęża,
Igraszka dziecka lub ofiara męża.
Cacko, za którym żądza chciwie goni,
Straciło urok, gdy je mamy w dłoni —
A gdy wdzięk barwy i świeżość przeminie,
Rzucim, niech leci – lub samotnie ginie.
Gdy skrzydła zranisz, gdy serce zakrwawisz,
Czyli ofiarom swobodę zostawisz?
Motyl odartym skrzydełkiem czyż może
Latać jak dawniej z fijołków na roże?
Z pięknością, w jednej uwiędłą godzinie,
Czyż razem pokój na wieki nie zginie?
Zgraja motylów, co pod niebem lata,
Nie szuka w dole zranionego brata.
Płeć piękna dla nas ma litości tyle,
Lecz dla płci własnej ma serce motyle!
Piękność nad każdym nieszczęściem łzy leje,
Nad sióstr upadkiem – tylko się zaśmieje.
 
*
 
Dusza brzemienna zbrodni swych ciężarem,
Jest jak skorpijon opasany żarem37;
Krąg coraz mocniej zwęża się i błyska
I więźnia co raz gwałtowniej dociska,
Aż gdy go zewsząd na wylot przepieka,
Skorpijon cierpi, dąsa się – i wścieka.
Jeden mu został sposób wyjść z pożogów:
Ma żądło, które wyostrzył na wrogów,
Które trucizną pewną rany poi,
Jeden ból zada i wszystkie wygoi,
To żądło, więzień topi w głowie swojej.
Podobnie dusza zła kona w cierpieniach,
Lub żyje jako skorpijon w płomieniach.
Bo kiedy ludzi zwiąże pamięć zbrodni,
Światu niezdatni, a nieba niegodni,
Rozpacz nad nimi, pod nimi noc gruba,
Wkoło płomienie – a w pośrodku zguba.
 
*
 
Ponury Hassan z haremu ucieka,
Pieszczot, widoku kobiet się wyrzeka.
On w lasach trudy myśliwców podziela,
Ale nie może dzielić ich wesela. —
Dawniej polować nie miał we zwyczaju,
Póki Leila mieszkała w seraju.
Dziś, czy Leila uszła? czy nie żyje? —
Hassan wie tylko, lecz sam w sobie kryje.
Różne powieści krążą między gminem —
Słychać, że uszła z Wenecyjaninem.
W dzień Ramazanu, gdy zapadło słońce,
A z minaretów jasnych lamp tysiące
Bajram na całym obwieściły Wschodzie,
Leila poszła kąpać się w ogrodzie,
I nie wróciła – szukano daremnie.
Mówią, że z Giaurem zeszła się tajemnie,
Wsiadła z nim na koń za pazia przebrana
I w noc Bajramu zbiegła z państw sułtana.
 
 
Od dawna Hassan miał ją w podejrzeniu;
Ale w jej oczach i w jej uściśnieniu
Tyle wyczytał miłości i wiary,
Że znowu brance zaufał pan stary.
Wieczorem poszedł w meczet na pacierze,
I w noc Bajramu jadł w kiosku wieczerzę,
Tak powiadali czarni niewolnicy,
Niewierni, pańskich haremów strażnicy.
Lecz inni głoszą, że gdy padł mrok szary,
Przy bladym świetle wschodzącej Fingary38,
Widziano Giaura na czarnym rumaku
W cwał lecącego po nadbrzeżnym ślaku,
Z cuglem spuszczonym, skrwawioną ostrogą,
 
19Ateny za panowania Tureckiego były własnością Kizlar-Agi, niewolnika serajowego i dozorcy kobiet haremu. Eunuch rządził rządcą Aten. [przypis autorski]
20Majnoci mieszkańcy dawnej Lakonii, czyli rzeczywiście pochodzą od Spartanów? wiele o tym pisali uczeni. [przypis autorski]
21rudel – dawn. ster statku. [przypis edytorski]
22Ramazan jest to wielki post turecki; Bajram wielkie święto które obchodzą na kształt naszego karnawału. O zachodzie słońca, początek Bajramu ogłasza się wystrzałem z harmaty; potem trwają całą noc illuminacje meczetów i wystrzały wiwatowe różnej broni. [przypis autorski]
23Dzeryd, jest to pocisk na końcu tępy. Jezdni muzułmańscy rzucają go z konia, bardzo silnie i trafnie; jest to ich ulubiona zabawa; nie wiem, czy można ją nazwać zabawą rycerską, bo najzręczniejsi Dzerydyści w Konstantynopolu są czarni rzezańcy. Pamiętam też Mameluka ze Smyrny, który w tym igrzysku Turków zwyciężał. [przypis autorski]
24sumnienie – dziś: sumienie. [przypis edytorski]
25smętarz – dziś: cmentarz. [przypis edytorski]
26Simum, wiatr pustyni, śmiertelny wszystkiemu co tchem swoim owionie. Poeci wschodni wiele o nim piszą, i różne mu dają nazwiska. [przypis autorski]
27zruca – dziś: zrzuca. [przypis edytorski]
28Komnata (…) odbieżana – opuszczona, komnata z której odeszli (odbieżali) wszyscy. [przypis edytorski]
29niedoperzy – forma charakterystyczna dla tłumacza (A. Mickiewicza); dziś popr.: nietoperzy. [przypis edytorski]
30Na wschodzie skoro gospodarz chleb z podróżnym rozłamie i solą z nim podzieli się, już go przyjmuje za gościa; chociażby w gościu poznano nieprzyjaciela, już osoba jego jest poświęcona i od wszelkiej krzywdy bezpieczna. [przypis autorski]
31Ludzkość i litość dla ubogich nakazana jest Koranem muzułmanom. Wyznać należy, że znaleźć można często przykłady tych cnót między Turkami. Zwyczajnie jeżeli kto chce chwalić Turka, wysławia naprzód jego szczodrotę, a potem męstwo. [przypis autorski]
32Atagan jest to długi sztylet, który Turcy obok pistoletów na pasie zawieszają. Pochwy atagana są pospolicie z metalu, często ze srebra, a u bogatych wyzłacane lub szczerozłote. [przypis autorski]
33Pomiędzy muzułmanami, tylko ci którzy uchodzą za potomków Mahometa, mają prawo nosić suknie zielonego koloru. [przypis autorski]
34Aleikum Salam znaczy pokój z tobą. Chrześcijan pozdrawiają słowem Urlarula, szczęśliwa droga, albo: piresem, saban serula, dzień dobry, dobry wieczór. [przypis autorski]
35zwite – dziś: zwinięte. [przypis edytorski]
36Motyl Kaszemirski, najpiękniejszy i najrzadszy z motylów. [przypis autorski]
37Powszechne jest mniemanie, że skorpion otoczony żarem sam siebie żądłem zabija. Naturaliści sprzeczają się dotąd, czy owad popełnia samobójstwo dobrowolne, czy tylko wpadłszy w konwulsje, mimowolnym ruchem żądła ranę sobie zadaje. Dla dobra skorpionów życzyć by należało, aby to pytanie rostrzygniono. Skoro by raz uznano, że skorpiony są Katonami owadów, zostawionoby przecie w pokoju tych męczenników historii naturalnej. [przypis autorski]
38Fingary jest Febe czyli księżyc wschodnich narodów. [przypis autorski]