Kitobni o'qish: «Wolność»
Niewysłowiona nim owładnęła radość.
Powód?
Równie nieznany, jak w gruncie rzeczy nieznane jest wszystko.
Przecież to takie proste. Budzisz się pewnego ranka… i wyciągasz ręce do świata, by go objąć, by go ucałować.
Zazwyczaj w sekundę potem dostajesz prztyczka w nos.
Na przykład… Zresztą i na cóż przykładów…
Ale są takie dni, kiedy prztyczków owych nie czujesz… po prostu rozśmieszają cię one tylko… ot całkiem jakby ich celem był nos twego np. krawca.
I cóż dziwnego, że się w dniu takim radujesz?
Pomieszana tu, jak widać, przyczyna ze skutkiem i nie wiadomo już… co było na początku.
Dość, że rozpierała go po prostu radość.
Chciał pocałować świat.
Zbudził się tego ranka w bajecznym kraju swobody.
Wszystko, co go otaczało, było piękne i nowe.
Pokój wielki, widny, świeżo malowany, wokoło ogrody…
Ignoruję was!
Tak napisał na lamusie pełnym wczorajszych trosk i o dziwo… troski one, wspomnienia, żale i niemiłe obrazki z dni minionych… przepadły.
Przyszła fala radości i zmyła wszystko do żywej skały. Nie zostało nic… prócz miejsca na rzeczy nowe.
To były jakieś, sit venia verbo1, miodowe sekundy, jakieś momenty małżeństwa tajemniczego z nową formą zewnętrzną, w jakiej się ukazał świat… ten stary, a tak wyśmienicie zawsze ucharakteryzowany komediant.
Szukał formy wypowiedzenia się i latał po pokoju. Nie biegał, nie! Latał. Dotykał jeno ziemi, ale tak sobie z grzeczności, niepotrzebnie… Właściwie latał… nie chciało mu się tylko tak znów całkiem dokładnie machać skrzydłami…
Oczywiście, Oczywiście! Przytakiwał zgłaszającej się do życia formie. Wybierał. Ale nie uznał żadnej.
Zdawało się, że wreszcie uwieńczy najstarszą z nich.
Kołysały nim rytmy, bajecznie te same, a cudne jakieś, nieznane… i znów… oklepane… ach! jakże oklepane!…
Złapał się za głowę, omal że nie począł śpiewać.
A wracały ciągle. Ile razy wyjrzał przez okno, ile razy zachwycił w oczy tego słonecznego, złotego blasku, którym tam na świecie przepojone było wszystko, tyle razy czuł, że na nowo rozpoczynają nim kołysać rytmy cudne jakieś, a znane dobrze, choć znowu pełne nowej, przedziwnej, niewypitej treści, choć tę samą czarę tyle razy miał przy wargach…