Kitobni o'qish: «Historia żółtej ciżemki»

Shrift:

1489–1867

Cenny klejnot starego Krakowa, chluba Polski, arcydzieło mistrza Wita Stwosza1 i pomnik jego chwały – wielki ołtarz w kościele Panny Marii, fundowany przez bogate mieszczaństwo krakowskie w r. 1489, chylił się ku upadkowi.

Blisko cztery wieki rzeźba ta przewspaniała zajmowała najcelniejsze miejsce w świątyni, blisko cztery wieki opierała się niszczącemu wpływowi czasu, wreszcie uległa.

Oto co powiada sprawozdanie dozoru kościoła Panny Marii z r. 1867:

„…od chwili gdy się przekonano o groźnym stanie ołtarza, zajęto się bezzwłocznie szukaniem środków uratowania go dobrze obmyśloną restauracją. Imiona Piotra Michałowskiego2 i Karola Kremera3 wiążą się z tą myślą. Oni pierwsi badali stan i przedstawiali środki. A choć nie doczekali szczęśliwej chwili rozpoczęcia pracy, za pobudzanie i nawoływanie do niej cześć ich pamięci!”

Komitet restauracji wielkiego ołtarza składał się, prócz stałych członków dozoru kościelnego, z następujących mężów: prof. Czyrniański, pr. Dunajewski, W. Eliasz, P. Filippi, ks. Grzybowski, prof. Kuczyński, prof. J. Kremer, H. Kieszkowski, M. Kukalski, J. ks. Lubomirski, prof. Łepkowski, P. Popiel, F. Paszkowski, F. Pokutyński, E. Stehlik, H. Seredyński, ks. Wilczek.

Przytaczam dalej słowa sprawozdania:

„…przystąpiono do zupełnego rozebrania ołtarza, do wyjęcia wszelkich rzeźb i ornamentyki, kawałek za kawałkiem. Wtedy to ruszyła się przez wieki nagromadzona ilość kurzu, znalazły się ważne odłamki, znalazł się osnuty pajęczyną trzewik średniowiecznego robotnika, zgubiony przed 400 laty…”

Wielki ołtarz, odnowiony i zabezpieczony gruntownie przed zniszczeniem na dalsze setki lat, służy znów Bożej chwale, zachwyca oczy i serca patrzących, głosi sławę nieśmiertelną mistrza Wita Stwosza.

Znaleziono za ołtarzem trzewik, żółtą ciżemkę… Skąd się tam wzięła? Do kogo mogła należeć? Czy był rzemieślnikiem człowiek, co używał safianowego obuwia? Czy umyślnie rzucił trzewik za ołtarz? Ale dlaczego? Czy dorosły mężczyzna mógł mieć taką małą stopę? A może to był chłopiec? Może to było dziecko?

Odkąd przeczytałam zagadkowy ustęp sprawozdania i oglądałam żółtą ciżemkę, niepokoiły mię4 te myśli, szukałam na nie odpowiedzi…

W domu i w puszczy

„Już nigdy nie będę!” – Co przeżył i kogo znał organista Walanty. – Dokąd można zajechać na drewnianej jaszczurce. – Zabłąkany w puszczy. – Pieśń wieczorna wilka.

– O mój tatusiu, mój złocisty… nie bijcie! Jeszce mi ten ostatni raz darujcie! Juz5 nigdy, a nigdy, a nigdy nie będę!

– Co dzień obiecujesz, co dzień bicie bierzesz, końca temu nie ma! – krzyknął z gniewem ojciec, trzymając chłopca za kołnierz u koszuli, a oglądając się za rzemykiem.

– Ady6 mu przecie wybacz, kiej7 tak święcie przyrzeka – wstawiła się matka, odsuwając garnek z jagłami8 od ognia. – Takiś zawzięty na ono9 dziecko, a Bogiem i prawdą nie ma o co. Mały jest, to się i bawi; cóż ci wadzi, że se ta kozikiem w deszczułeczce dłubie? Sprzykrzy mu się, rzuci, ano za tydzień będzie nowa zabawka.

– A ile razy do kości palce pozacinał i nie rzucił noża? Skórę prać rzetelnie, to może usłucha. Gdzie postronek10?

– Puść go! Mówię ci po dobroci; obiadować11 pora. Wawrzuś, przysuń tatusiowi ławę.

– Zawdy12 musi być babskie na wierzchu – mruknął Wojciech.

Usiedli wszyscy troje za stołem i jedli w milczeniu. Pokrzepiwszy się, gospodarz zwrócił się znowu do synka i mówił już spokojnie:

– Pamiętajże se, coś sam powiedział: „ostatni raz”. Chłoposko13 dziewiąci14 lat sięga, a bydlątku nie da rady. Wygoń wszystkie trzy na pastwisko, a dawaj pozór15, coby16 ci znów która nie uciekła. Mam co lepszego do roboty, jak za krowami po boru biegać. No, idź.

Wawrzek wyskoczył z chałupy uszczęśliwiony, że dzięki matusi ominęła go kara, i pełen jak najlepszych postanowień, pomaszerował z krowami na łąkę. Wojciechowa pomyła statki17 i zasiadła przed warsztatem tkackim, z którego już spory kawał szarego płótna aż do ziemi zwisał. Największą jej dumą było, że jak Poręba Porębą, żadna gospodyni tyle lnu nie siała, tyle nici nie przędła, tyle płótna nie tkała, co ona. Wzięła się więc ochoczo do roboty, ino18 raz na jakiś czas pociągając sznurek od podłużnego kosza, zawieszonego na hakach u powały. W tym koszu spało jej najmłodsze dziecko, trzymiesięczna Kondusia. Siedmioletnia Marysia uciekała raz wraz do „babusi”, a rodzice nie bardzo jej tego bronili, bo matka Wojciecha, zgrzybiała staruszka, potrzebowała i posługi, i rozweselenia, a Marysię okrutnie lubiła.

Wojciech nasadził na głowę białą sukienną czapę, poprawił rzemyki u postołów19, przystanął chwilę we drzwiach, jakby się namyślając, wreszcie zawrócił w prawo i poszedł ku wsi.

– Juści20 tak najlepiej – mówił do siebie półgłosem – do samego proboszcza nie pójdę, gdziebym ta śmiał zaprzątać głowę jego wielebności tym nicponiem. Walantego się poradzę albo i Pietra. Organista, kościelny, uczone osoby, na każdej książce znają czytać, prędzej umiarkują niż ja, co by za leki skuteczne były na Wawrzkową chorobę. Ale gdzie onych szukać? Walantowa herod-baba, stary ucieka z domu, kiej ino może; pewnikiem zemknął do Pietra i miód se oba pociągają.

Słusznie się Wojciech domyślał: organista i kościelny siedzieli w sadzie na darniowej ławie pod rozłożystą jabłonią, kamionka21 z miodem i cynowe kubki przed nimi.

– Niech będzie pochwalony… witajcie, kumotrowie! – rzekł kmieć, podchodząc ku nim.

– Na wieki wieków – odparli razem, a gospodarz dodał: – Siadajcie wedle22 nas, Wojciechu; Jaguś… jeszcze jeden kubek! Jakże tam u was, wszystko zdrowe?

– Dziękować Panu Jezusowi, krzepimy się jako tako – odpowiedział gość i usiadł na zydlu przyniesionym przez córkę gospodarza.

Mówić o interesie zaraz po przywitaniu uważane jest na wsi za wielką nieprzyzwoitość i brak wychowania; tak samo pojmowano grzeczność i przed wiekami. Dlatego też Wojciech ani wspomniał, z czym przychodzi, owszem, przeprosił przyjaciół, że im przerwał rozmowę.

– A o czymże pogwarka? – spytał Piotra.

– Spominamy23 se stare dzieje – odparł kościelny – raczej Walanty opowiada, a ja słucham. Człowiek to niemal na pamięć umie, a nigdy mu się nie znudzi, zwłaszcza od naocznego świadka słyszeć.

– O czymże takim?

– Sprawiedliwie gadają Piotr24; rozmawialiśmy o bitwie pod Warną25.

– O moiściewy26… nie przerywajcież sobie; toć i ja strasznie bym rad usłyszał, jak to było. Na wsi ludzie niewiela27 wiedzą o świecie, prawdę rzec, a nie zełgać, nawet nie ciekawi; a już co nasza Poręba, to prawie jak za murem. Puszcza niezmierzona od zachodu słońca i od północy, rzeka nas opływa w półkole, w ciężkiej robocie rok za rokiem przemija, człek się rodzi, żyje i umiera, nieświadomy niczego. Jeszcze łaska boska, jeżeli zna imię najmiłościwszego króla. Ach, gadajcie, gadajcie… serce mi z ciekawości młotami bije.

– Juści trudno, żebyście co z onego czasu zapamiętali – rzekł organista – ani was może na świecie jeszcze nie było.

– A ileż ta temu będzie? – spytał Wojciech.

– Czekajcie, zaraz wyrachujemy. Miłościwy król Władysław28 dwadzieścia lat miał, gdy zginął w onej strasznej bitwie. Za wielką chlubę i cześć sobie poczytuję, że w jednych obaśmy leciech29 byli: dlatego też łacniej30 mi to wyliczyć. Tedy dziś mamy… dziś mamy… rok pański… Pieter?

– Tysiąc czterechsetny siedemdziesiąty dziewiąty.

– Juści, prawiuteńko się zgadza, bo mi się na pięćdziesiąty szósty obróciło31. Zatem, jak raz trzydzieści pięć lat temu będzie w dniu dziesiątym listopada.

– Prawdę gadacie, że mnie na świecie nie było, bo mi się skończy w żytnie żniwa trzydzieści cztery roki32. Ale co ta o mnie, powiadajcież od początku. Pietrowi ta wszystko jedność, kiej zna33, jak było, a ja nie.

– A więc posłuchajcie: Jak się miłościwy pan gotował na oną wyprawę, wszystkie narody i wszyscy monarchowie radowali się, że mieczem polskiego króla moc turecka zostanie na proch zgnieciona. Węgierskie wojsko pod dowództwem, jakże mu to było… aha… Huniad34, wojewoda siedmiogrodzki. Więc Węgrzy, Siedmiogrodziany35 i nasi, a nad wszystkimi hetmanem nasz młody król, Władysław. Ale się miłościwy pan gryzł niesłychanie, że tak niewiele miał wojska: ino dwadzieścia tysięcy. A o Turkach gadano, że się ich zebrało tysiąców36 sto, tedy pięć razy tyle, co naszych.

Walenty łyknął miodu i prawił dalej:

– Mnie wzięto między ciury37, do posług, alem się wyprosił u jednego starszego i pozwolił mi, jak przyjdzie do bitwy, iść z łucznikami.

– A umieliście się z kuszą obchodzić?

– Byli już tacy, co nauczyli – odparł organista – a nauczyli niezgorzej, bo w kilku potrzebach38 człek posłał pohańców39 do piekła diabłu na pociechę z pół kopy40, jeśli nie więcej. Idzie tedy chmara ludu, wszystko zbrojne, wyćwiczone, a takie łakome krwi tureckiej, niczym wina. Po drodze zamki bez wiela kłopotu zdobywają nasi, gdzie niektóre ze strachu same się poddają, a my ino naprzód a naprzód. Trzeciego dnia października miesiąca przeprawiliśmy się przez Dunaj. Aż tu przyjeżdża z cztery tysiące41 wojska Dragula, wojewoda wołoski42. Odradzał on strasznie naszemu miłościwemu panu tę turecką wyprawę; aż płakał pono. Wreszcie syna własnego z onymi czterema tysiącami przy królu zostawił, a sam do dom powrócił. Młodym wtedy był43, niczego nie rozumiejący, ani mnie o to głowa nie bolała, kędy44 nas wiodą, szedłem jak baran za inszymi, za łaskę to sobie mając, że mnie, chudzinę, biednego ciurę, choć czasem między żołnierstwo wetkną. Pod jednym zameczkiem tom się tak siepał, tak dokazował45, aż mnie rotmistrz zauważył i w nagrodę przeznaczył do posług miłościwego pana.

– O Jezu… toście go mogli z bliska oglądać?

– No jakże? Ma się wiedzieć, żem się temu cudnemu obliczu do syta napatrzył… Ilekroć wspomnę o tym wszystkim, to go jak żywego przed sobą widzę.

– O mój Walanty, powiadajcież, jaki był?

– Rosły był; gdy stał w polu z inszymi hetmany46 w naradzie, to z daleka powiewały białe pióra na jego hełmie, pół głowy ponad tamtymi. Śniadego był ciała i czarnych włosów, twarzy pociągłej, a oczy… niczemu nie przyrównane – królewskie. Zanim usta przemówiły słowo, rozkazywały oczy. Gdy na cię spojrzał, ogień i mróz cię przelatował47. A w insze razy znowu, gdy te gwiazdy łaskawie ku tobie zwrócił, to jakby głos jakiś wołał wielki: na kolana! Ilem ja razy chciał przypaść do nóg umiłowanego króla i stopy jego całować… inom nie śmiał. Przed namiotem jak pies leżeć i snu pańskiego strzec, to był zaszczyt najpiękniejszy i niejeden mi tego szczęścia zazdrościł.

Zamilkł i przymknął oczy, szukając w duszy smutnych wspomnień wątku.

– Ano, tedy szliśmy a szli, niczym burza, co po drodze drzewa łamie i z korzeniami wyrywa. Ażeśmy stanęli pod Warną48.

– Twierdza jaka czy stolica królewska?

– Miasto niewielkie nad morzem… jakimsi Czarnym. Dopierośmy się tam dowiedzieli, jakie niezliczone chmary pogaństwa zgromadził sułtan Amurat przeciw nam. Zaraz po wschodzie słońca zaczęto ustawiać chorągwie według rozporządzenia królewskiego. Ja stałem przed drzwiami namiotu, nasłuchując, kiedy w dłonie klaśnie, co znaczyło, że posługi mu potrza49… Na dany znak wszedłem, zatrzymałem się u proga i pokłoniłem się do ziemi. „Podawaj zbroję” – rzekł mi krótko. Upiąłem na nim wszystko sprawnie (już bym dziś chyba nie zdolił50, takie te sprzączki i haczyki misterne były); podaję hełm, wziął go ode mnie, aliści wyślizga mu się z rąk51, toczy się z brzękiem po ziemi. Ciary mnie przeszły, a król przeżegnał się trzy razy. Wychodzimy na pole, giermek podprowadza konia, a ten dęba staje, głową kręci, zadem rzuca, trzech go musiało trzymać, zanim dał wsiąść na siebie. Znowu mi coś serce ścisnęło jakby żelazną obręczą.

– I że też to miłościwy pan tych przestróg z nieba nie usłuchał.

– Taki był. Widno po dziadku Olgierdzie52 upór odziedziczył; tamten, powiadają ludzie, srodze był twardej woli. Myślicie, że na tym koniec? Wróżka Cyganka skądsi przedarła się do obozu i na świętości zaklinała króla, coby53 w pole nie wyruszał. On zaś wytłumaczył to sobie, jako oną wieszczkę Turkowie posłali, by serce we wojsku54 osłabić. Może mu ta nie bardzo wesoło na duszy było, ale się ino rozśmiał i babę precz napędzić kazał. Ruszają tedy z obozu, chorąży z proporcem królewskim na przedzie; wiatr się zrywa niemały. Skręcił chorągiew około drzewca, zaczem ją rozwinął z nagła i w trzy kawały poszarpał.

– Znak od Boga – westchnął kościelny.

– Rycerze najznamienitsi, którzy to widzieli, nuż błagać miłościwego pana, coby swej drogocennej osoby nie narażał, a życie dla dobra ojczyzny szanował. Zmarszczył brwi, gniewny srodze, i umilkli wszyscy. Rozpoczęła się wielka bitwa, okropna rzeź. Turcy ustawili swe wojska w półkole, na podobieństwo księżyca, bo ten od nich wielkiej czci doznawa55. Pomnijcie, żem był w tłumie, w ścisku, i czasu potykania się z Turki56 jednegom ino pilnował, a to, coby moje strzały nie chybiały celu. Tego zgiełku, wrzasku, jęków, łomotu kopii uderzających o pancerze, tętentu i rżenia koni, tego zamieszania straszliwego, na które wspomnieć niepodobna, bo się w głowie zawraca i wszelkie myślenie ustaje, tego wam nie wypowiem, a choćbym nawet zdolił, gadać o tym nie chcę.

– A król miłościwy? – rzekł Wojciech i zająknął się.

– Królam ja ani widział wśród tego ludzkiego mrowiska. Gdy się tysiące na tysiące, niczym psi wściekli, rzucają, wtedy nie pyta nikt, gdzie mu stać wyznaczono, starszyzny już cale57 nie słucha, upamiętanie traci, czerwone łuny latają mu przed oczyma; o własną skórę, o życie mu chodzi, nie o co inszego. Tak było i ze mną. Czterech czy piąci58 obskoczyło mnie kosookich Tatarzynów z krzywymi szablami. Boska opatrzność sprawiła, żem się mógł plecyma59 o jakiś wóz obozowy oprzeć; miecz umarłemu rycerzowi poprzódzi jeszcze z rąk wyrwałem i w strachu niezmiernym – bom śmierć niechybną nad sobą widział, jąłem rąbać na prawo i na lewo, i przed się, ciężki oręż oburącz ściskając. A takem walił na oślep, żem ino za każdym razem czuł, jako się miecz na czymciś przez okamgnienie zatrzymuje… Aż tu nagle pociemniało mi w oczach, nogi drętwieją, runąłem jak kłoda na one pogańskie cielska, którem zesiekł Panu Chrystusowi na chwałę, a sobie na duszne zbawienie.

– Jezusie, Maryjo… ranili was?

– W tym właśnie największe miłosierdzie okazało się nade mną, że ino ze znużenia i z głodu przytomność mię60 na chwilę odbieżała, bom niemal od wschodu słońca uczciwie pracował, a nie było czasu kęsa chleba przełknąć. Dziś, jak se wszystko do pamięci przywołuję, nic inszego w tym przydarzeniu nie widzę, ino cudowną opiekę mego świętego patrona. Bo żem ja, dwudziestoletni wyrostek, pierwszy raz w życiu miecz okrutny do rąk chwyciwszy, piąci Tatarom dał rady, to chyba nie ziemska, ino niebieska moc sprawiła. A bez61 to, iżem leżał na kupie trupów krwią ociekający, to mnie już insze psubraty nie tykały i wypocząłem se godnie. – Tylem wam opowiedział, ile oczy widziały i czym się ręce trudniły. Co więcej, to potem dopiero zasłyszałem od ludzi. Ale właśnie to insze leży na sercu, niczym głaz na grobie.

– O mój Walanty, rzeknijcież aby dwa słowa.

– Co mam rzec? Chociaż rycerze błagali i zaklinali króla, aby zważał na swą świętą osobę, on nie pytał na przestrogi, ino się rwał do boju niczym w tany. Gdzie największa ciżba, gdzie ino buńczuk62 starszego agi63 powiewał (po naszemu pułkownika), tam pan miłościwy sadził z koniem, drogę sobie trupami ścieląc. Turkowie pomiarkowali, co się święci, więc też który ino hełm o białych piórach zoczył i konia cisawego, gdy nie zdolił w bok umknąć, rzucał się twarzą do ziemi. A król Władysław, jakby się śmierci w służbę zaprzedał, krwawe żniwo czynił, sam jedną strzałą nie draśnięty. Żadne ufce64 tureckie oprzeć mu się nie mogły, pierzchało wszystko w popłochu. Najwaleczniejsi spomiędzy wojska Amuratowego byli janczarowie65, tych należało pobić i rozproszyć. Król wydał rozkaz rotom, by szły za nim, ale Huniad wojewoda za ręce go chytał, siłę nieprzyjaciela przed oczy mu stawiał, śmierć niezawodną przepowiadając. Zasię mu król odrzekł: „Wolej66 zginąć, niż się cofać”. I skoczył naprzód, nie zważając, jako niemal sam ostał, bo Huniady precz uciekł ze swymi. Wpadł tedy król między one janczary, baszę67 azjatyckiego, który tam się był skrył, usiekł i parł koniem w nieprzeliczoną gąszcz pohańców, pewny, że wojsko tuż za nim. Tymczasem janczarowie ochłonęli co nieco, a widząc, jak się król niebacznie zapędził, obskoczyli go dokoła, konia pod nim ubili, po czym rzuciwszy się nań jak wilcy68, ucięli mu głowę. Tę wsadzić kazał basza na wysokie drzewce i z tryumfem do namiotu sułtana ją zaniesiono. Garstka naszych, co była przy królu, zginęła walecznie, broniąc pana. Polegli dwaj bracia Tarnowscy, dwaj Zawiszowie i inne rycerze. Taki był koniec bitwy pod Warną.

– Oj, dziękuję wam też, dziękuję, mój Walanty; niech wam Pan Jezus dobrym zdrowiem zapłaci, żeście nieumiejącego oświecili. A jakże z wami potem było?

– Ano, ślubowałem świętemu patronowi za jego łaskę i cudowne od psich synów ocalenie, że Panu Bogu w duchownym stanie do śmierci już służył będę. Ale widno nie na księdza mnie Pan Jezus stworzył, bom się w Krakowie do szkoły parafialnej u Panny Maryi dostawszy, ino czytania i pisania dokumentnie nauczył. Zasie łacina szła jak z kamienia. Ani wymówić, ani wyrozumieć – jednym słowem nie dało się i tyla. Gryzło mnie sumienie bez przestanku i strach serce uciskał, że obietnicy świętemu Walentemu danej i ślubu nie dotrzymuję, za co na tamtym świecie jako wiarołomca wiecznie gorzeć będę. Aż nie mogąc wytrwać dłużej w takowej turbacji, zwierzyłem się jego miłości bakałarzowi. Ten się aż za głowę chycił, mniemając wraz ze mną, że bez nijakiego wątpienia Pan Jezus mnie grzesznika piekłem skarze. Ale na wielkie moje szczęście natchnął go stróż anioł dobrą myślą. „Idź no, Waluś – powiada – na przełaj przez rynek na Żydowską ulicę. Wiesz kędy?” – „Za matoła mnie, wasza miłość, trzymacie – gadam – po śpiączku trafię; dyć69 dziesięć miesięcy minęło, jakem tu zaszedł; do Krakowam drogi nie zmylił, a Żydowskiej ulicy bym nie znał. Kościółek Św. Anny drewniany na góreczce tam stoi, a tuż śmiecisko straszne… Czy o tę ulicę waszej miłości chodzi?” – Smieciskoś zauważył, mądralo, a Collegium Maius wiesz gdzie?” – „Jakie kolegium?” – gadam ja. – „Ot, żeś matoł – gada on. – Akademia przez króla Jagiełłę fundowana, a przez królowę Jadwigę wyposażona”. – „Juści, gdzie Akademia, to wiem; ale jakosi inaczej mówiliście” – gadam ja. – „Sprawiedliwie cię piekło czeka – gada on – dwóch słów łacińskich nie spamiętasz, a święte kapłaństwo Bogu najwyższemu ślubujesz. Idźże tedy do onego gmachu Akademii, a o profesora, przewielebnego księdza Jana z Kęt70 pytaj”.

– Jak to – zakrzyknął Wojciech, przerywając mowę organiście – o tym Janie z Kęt powiadacie, co go cały naród świętym głosi? Którego grób cudami słynie?!

– A juści; jego błogosławioną osobę miałem łaskę od Boga własnymi oczami oglądać, jego dobrotliwej mowy słuchać.

– A cóżeście za szczęśliwiec taki! I pana miłościwego znał, królewskiej osobie posługował71, w bitwie pod Warną Tatarów siekł i jeszcze wielkiego świętego w żywym ciele oglądał!

– Ano słuchajcie, co się dalej działo. Więc mnie uczy bakałarz, jako mam przewielebnemu profesorowi niziutko się pokłonić, całą przygodę pod Warną i ono ślubowanie uczciwie, przez wykrętów opowiedzieć i o radę prosić. „Coć rozkaże – gada – tak uczynisz; mąż to świątobliwy a wielkiej mądrości, pewnikiem zdoli rozwiązać ten węzeł i twoje sumienie uspokoić”.

– Ady popłuczcie se gardło, Walanty – rzekł Piotr, nalewając kubki po brzegi. – Wasze zdrowie!

– I wasze! – Trącili wszyscy trzej kubkami, a organista kończył swe opowiadanie:

– Wszystko się tak stało, jako mi ów zapowiedział. O moiściewy… słusznie on święty po śmierci niebieskie pałace zamieszkuje, gdy za żywota w komóreczce ciasnej a ciemnej niczym więzień przebywał. Wchodzę do onego Collegium Maius, o profesora Jana z Kęt pytam; wskazują mi drzwi w sieni na dole; izdebki malutkie, jedna do modlenia, a druga mieszkalna. Próbuję, ino na klamkę zawarte, nie ma nikogo. Siedział w sali na górze, w księgach mądrości zaczytany. Janitor, co znaczy odźwierny, zaprowadził mnie i przez72 pytania wpuścił; miał bowiem surowo nakazane każdego potrzebnego73 albo proszącego przed jego przewielebność prowadzić – wtedy wszedłem i Pana Jezusa pochwaliwszy, cicho u proga stanąłem. Przywołał mnie k'sobie74, wysłuchał łaskawie i pomyślawszy nienajdłużej, srogie utrapienie moje całe załagodził.

– W jakim sposobie? – spytał Wojciech ciekawie.

– Ano, podsunął mi księgę rozwartą i kilka wierszy głośno przeczytać rozkazał; za czym dał pióro, papier i czarkę z inkaustem i całą Modlitwę Pańską musiałem z pamięci napisać. Pochwalił, że nie darmo do szkoły chodzę, potem zasie tak rzecze: „Nie twojać to wina, że do łacińskiego języka głowy nie masz; trudna to nauka i pierwszemu lepszemu nieprzystępna. Że zasie do sakramentu kapłaństwa droga ino przez łacińskie wrota, znak przeto z nieba jest widomy, że cię Pan Jezus sam ze ślubu zwalnia. Jeżeli ano chcesz mimo wszystko za ocalenie życia Mu odsługować, masz wiele inszych k'temu75 sposobów”.

Nie będę się rozwodził, jako dalej ze mną gadał, trzydzieści pięć lat mija, to i z pamięci wyleciało niejedno. Dość że mnie zaprowadził do sławnego na cały Kraków muzykusa, co w katedralnym kościele przy świętym nabożeństwie na chórze grywał, i kazał mię76 uczyć na organach. Sam płacił onego nauczyciela.

– O retyści… z deszczu pod rynnę! – zawołał Wojciech.

– Zabawka to w porównaniu z łaciną – odparł organista. – Po prawdzie rzekłszy, blisko trzy lata zeszło, zanimem się ze wszystkimi pedałami i kluczami zapoznał, nuty czytać nauczył, a i palce, twarde jak patyki, koślawo stukały po klawiszach. Ale dziękować Bogu, już ta bieda przeminęła od świętej pamięci, a dwudziesty ósmy rok w Porębie organistą jestem. Ino w jednej rzeczy zmylił świątobliwy profesor.

– Cóż takiego?

– Trzeba było ślubowanie choć w połowie spełnić i w bezżennym stanie do śmierci pozostać… Ha, darmo, wymigał się człek od piekła, niechże znosi czyściec. Macie ta jeszcze kapkę miodu, kumoter? Na zdrowie wam!

– I wam!

– I wam!

Wojciech odchrząknął, poskrobał się po głowie i westchnął.

– Wola boska; nie ma kącika, gdzie by nie było krzyżyka…

– Chyba do was się ta przypowiastka nie stosuje? Macie kobietę zdrową, pracowitą, spokojną; dobytek piękny, dzieci.

– Ot właśnie…

– Cóż takiego?

– Utrapienie z brzdącem…

– Wawrzuś?

– A ino.

– Stało mu się co? – spytał Piotr.

– Stać to mu się po prawdzie nic nie stało… ino jak Walanty do Jana z Kęt, tak ja do was obu przychodzę rady szukać.

– Ho, ho, mnie ta nie wzywajcie, chyba o Kondusię będzie chodziło – odezwał się ze śmiechem organista – ona moja chrześnica, do Wawrzka mi nic.

– Ee… wiadomo, że co dwie głowy, to nie jedna. Słuchajcież oba i powiedzcie, co się wam zda.

– Słuchamy pilnie. Wasze zdrowie, kumie!

– Ano tedy, żeby prawdę rzec, a nie zełgać, wielką mam troskę, bo mi cosi chłopaka urzekło.

– Ale, hale… nie może to być; któż by taki na ten przykład?

– Przecie na dziesięć mil wkoło ani jednej czarownicy nie uświadczy – powoli, z namysłem cedził Piotr. – Ostatnią wójt na Zaborówku tak rok pławić dawał, a potem ją gdziesi kajsi starościńscy do grodu na sąd powieźli. Od tego czasu nie słychać nic.

– Ino wam się zwiduje czy co? Jakież oznaki macie na owo urzeczenie? – zapytał Walenty.

– Kto by mu się ino raz przyjrzał, zmiarkowałby, że nieczysta sprawa.

– Powiadajcież.

– Ano, niespokojność niezmierna w rękach; ino się zerwie rano, pacierz puści na pytel, aż wstyd słuchać; jeszcze se nie pośniadał, już byle jaką trzaskę albo sęczek do ręki i rzeza kozikiem…

– Na wióry struże? A co mu po tym?

– Gdybyć na wióry, powiedziałbym: głupie dziecko, bawi się. Ale w tym właśnie widzę najpewniejszy znak urzeczenia, że jakiesi osóbki, ptaszki, pieski wyrabia i tak się zapamięta w onej głupocie, że o bożym świecie nie wie. O jadło nie prosi, gadać do niego, nie słyszy; dopiero jak zwalę pięścią w kark, to się nieco ocknie i pojrzy na mnie tak, jakby mnie pierwszy raz w życiu widział.

– Ej… co byście się trapili po próżnicy – rzekł, machnąwszy lekceważąco ręką, Walenty – a niechże się dzieciak bawi, co wam to wadzi?

– A żebyście wiedzieli, że wadzi, nawet bardzo; dzień w dzień jakowaś szkoda albo kłopot z jego przyczyny. Cud boski, jak wszystkie krowy przyżenie77 na wieczór do domu. Ot i dziś: idę do lasu zajrzeć na moje barci78, patrzę, ten niedojda siedzi na górce pod brzozami, wiecie, tam wedle Maciejowego jęczmienia. Dłubie kozikiem biały klocek, aż drzewo zgrzypi. Podszedłem do niego tuż, zaglądam, krówka jak żywa. Ślepie, rogi, uszy, ogon krzynę w bok odrzucony, że się to niby przed muchami ogania. Powiadam wam, ażem zgłupiał. Ale za to Krasa i Gwiazdula hań, hań, aże nad rzeką, a Wiśniochę diabli wzięli. Pół dnia zbiegałem po lesie, zanimem ją odszukał.

– Wytrzepać skórę, to na drugi raz będzie uważał, taka moja rada – rzekł Piotr.

– Przecie znam ojcowskie prawo, bicia mu nie żałuję. Tyle go ino ominie, co matka mnie czasem przytrzyma za rękę. Wszystko na darmo: ja swoje, on swoje.

– Ano, nieposłuszeństwo w tym widzę i niedbałość; nijakich czarów nie uznawam79 – objawił swe zapatrywania Walenty.

– Odebrać kozik, najlepsze lekarstwo – dodał Piotr. – A nie przybierajcie se byle czego do głowy, kumotrze; małe to jeszcze, przyjdą lata, przyjdzie rozum.

– Sprawiedliwie gadacie, Bóg wam zapłać. Jednakowo, kiej pomyślę, że za osiem lat chowania pociechy nijakiej ani wysługi z dziecka nie mam… Ot, pójdę do domu… albo lepiej na łąkę, kto go ta wie, co znowu zrobił. Niech będzie pochwalony; a zajrzyjcie ta kiedy do nas.

– Na wieki wieków. Przyjdziemy oba, a jakże.

Podczas gdy ojciec skarżył się na niedolę, że z ośmioletniego chłopaka nie ma pomocy, stary ów zbrodniarz, z sercem pełnym skruchy, prowadził tatusiowe krówki na pastwisko. Widno, szczerze postanowił się poprawić, bo w ręku tylko pręt trzymał do poganiania upartej Wiśniochy, a biedny ukochany kozik wsunął w zanadrze80. Gdy go używać zabroniono, a patrzeć nań pokusą jest do złego, błogo przynajmniej mieć go tuż przy sobie.

– Wawrzek… cóżeś taki nadęty jak sowa? Boli cię na wnątrzu81 cy może tatuś kijasem ołatali?

Płowa głowina wysunęła się przez dziurę w płocie, za nią zgrzebna koszulka przepasana krajką, dwie brudne opalone rączki i takież nogi do krwi skąsane od komarów; krótko mówiąc, jedyny serdeczny przyjaciel Wawrzusia – Mikołajów Jasiek.

– Mas82 se wiedzieć, śleporodzie brzyćki83, ze na mnie kija nie potrza. Raz w kielo84 cas85 tatuś mnie zerżną rzemykiem i dość. Dziś mi się należało bicie w porządku, ino… nie było cym. Matusia myślą, ze ja nie wiem, co oni rzemyk za piec wrazili86, chi, chi, chi! Chodź ze mną na paświsko87, będziemy się tulać z górki. No, prędzej!

– Nie mogę. Pośli88 na kiermas89, kazali siedzieć w chałupie, Hanki pilnować, coby nie wyleciała z kołyski.

– Aha, az tutaj słychać, jak krzycy! Dadzą ci matusia piastowanie, jak wrócą…

– O rany!…

Skręcił się Jasiek w śrubę, przecisnął przez kolące chrusty, już tylko nogi widać… już tylko jedna pięta… już nie ma nic.

Gwiazdula naprzód, Krasa i Wiśniocha za nią, Wawrzek na ostatku, w pięknym ładzie i bez przygód zaszli wszyscy czworo na tatusiową łąkę. Chłopiec popędził krowy bardziej ku lasowi, żeby je księdzowe żytko nie kusiło, a sam rzucił się jak długi na ziemię i wsparty na łokciach wodził oczyma po łanach kwitnącego żyta, po krzywych wierzbach wzdłuż rzeki.

„Mikołajów chałupa jakosi jedną stroną do ziemi przysiadła – myślał, poglądając na z rzadka rozsiane sadyby, otoczone gęstwiną owocowych drzew. – Musi bardzo stara, bo carna i mechem90 porośnięta… Nasa, to ci dopiro91 piękna; jakie to bierwiona grube, ho! ho! jeden w jeden ze starych modrzewiowych pni. Tatuś sami jeździli do boru, sami ścinali, sami budowali, ino im Błazej ze Zaborówka pomagał. Godali92 tatuś, ze ona jeszce będzie stała, jak nase prawnuki pomrą. Co to za jedne te prawnuki?… A niech se ta mrą, choćby i dziś, nic mi po nich…A jak u nas ciepluśko w zimie! Śniegu nawieje z nieba tyle, co ino strzechy stercą spod onych białości. Z rana łopatami drogę cynią93, zeby się drzwi dały otwierać. Potem wedle okien odgrzebią, bo śniezysko błony94 pozasłania i w izbie carna noc. Potem matusia rozpalą ogień, obiad warzą, a my se siedzimy dookoła, grzejemy sie. Ino ten dym straśnie w oczy gryzie, az nawet samemu tatusiowi łzy lecą. Jak się weźmie słać po izbie, to go w każdym kącie pełno, ino bez95 dach nie chce iść. Boi się, coby nie zmarzł. A pod wieczór, to nie ino matusia, ale tatuś krokiem za drzwi nie idą, choć wrota mocne i parkan wysoki. »Głodnemu wilku96 głupi ino dowierza«, gadają tatuś. Ciekawość, duzo tez ta wsi na całym świecie? Chybo niewiela. Pusca ino i pusca. Tatuś mnie brali ze sobą, jak jeździli do barci miód podbierać. Tak mi się przykrzyły one drzewa i drzewa, pod samo niebo. I znowu jesce więkse, jesce grubse, jesce gęściejse. Pewnikiem za puscą to juz jest koniec świata i piekło, nawedem97 raz słysał, jak coś straśnie wyło. Ani chybi diabły se robiły smak na chrześcijańskie duse. Kunie98 to ci tak chrapały ze strachu… Jakze? Diabłów by się nie bały? Tatuś batem zacięli, ale niepotrzebno, bo ze swojej woli gnały jak ten wicher, omal wozu nie potrzaskały o kamieniska i korzenie. A jak my przed chałupę zajechali, to tatuś ino jedno słowo burknęli do matki; nie zmiarkowałem jakie, ale mnie w te pędy kazali klęknąć przed krzyzykiem i cały pacierz zmówić. Oni myślą, ze ja nie zgadł, co to było! Diabły nas goniły i chciały porwać do piekła. Ale się tatuś gorzyj bali niz ja. Cięgiem ino krzyceli: »Jezusie, Maryjo… ratujcie nas!!« A nad kuniami99 to przez100 końca święte krzyze znacyli. Wszystko to dobrze, ino co mnie tak w łokieć gniecie? No… widzicie ludzie… korzenisko jakiesi! Ehe, juści, cudak nie korzenisko! Sprawiedliwie wygląda jak jascurecka. O… pyszcek, ino ślipki naznacyć, tu znowu łapki jak raz gdzie się nalezy; wydłubać krzynę i gotowe. Ogon ci ta długocki… przytnie się kapkę i będzie”.

Wyciągnął z zanadrza kozik i obejrzał się.

„Zbiją tatuś… A za co by mieli bić? Dy101 krowy w porządku, to mi wolno robić, co chcę”.

I dalejże skrobać, dłubać, wygładzać, zaokrąglać, zaostrzać; brwi zmarszczył, koniec języka wystawił z ust i poruszał nim prędzej lub wolniej, w miarę jak mu się robota lepiej lub gorzej wiodła. Nie w głowie mu Gwiazdula ni Krasa, co gorsza, nie w głowie mu tatuś.

1.Wit Stwosz (ok. 1448–1533) – niemiecki rzeźbiarz, grafik i malarz, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli późnego gotyku w rzeźbie. Mieszkał i pracował w Krakowie w latach ok. 1477–1496. [przypis edytorski]
2.Michałowski, Piotr (1800–1855) – malarz, organizator życia społecznego i gospodarczego, uczestnik powstania listopadowego. [przypis edytorski]
3.Kremer, Karol (1812-1860) – architekt krakowski. [przypis edytorski]
4.mię – dziś popr.: mnie. [przypis edytorski]
5.jeszce… juz (gw.) – jeszcze, już; w wielu gwarach polskich występuje zjawisko mazurzenia, tj. wymowy głosek „cz”, „ż”, „sz”, „dż” jako „c”, „z”, „s”, „dz” (mazurzeniu nie podlega „rz”). [przypis edytorski]
6.ady a. dyć (daw.) – przecież, właśnie, ale. [przypis edytorski]
7.kiej (gw.) – kiedy, skoro. [przypis edytorski]
8.jagły – kasza. [przypis edytorski]
9.on, onego (daw.) – ten, tego a. on, jego; tu B. lp r.n. ono: to. [przypis edytorski]
10.postronek – sznur. [przypis edytorski]
11.obiadować (daw.) – jeść obiad. [przypis edytorski]
12.zawdy (daw.) – zawsze. [przypis edytorski]
13.chłoposko (gw.) – chłopisko, chłopaczysko. [przypis edytorski]
14.dziewiąci – dziś popr.: dziewięciu. [przypis edytorski]
15.dawać pozór – zwracać uwagę, pilnować. [przypis edytorski]
16.coby (gw.) – żeby. [przypis edytorski]
17.statki – tu: naczynia. [przypis edytorski]
18.ino (gw.) – tylko. [przypis edytorski]
19.postoły – obuwie z łyka (łapcie) a. ze skóry zwierzęcej (skórznie). [przypis edytorski]
20.juści (gw.: już ci) – oczywiście, rzeczywiście, w istocie. [przypis edytorski]
21.kamionka – gliniane naczynie. [przypis edytorski]
22.wedle – obok, przy. [przypis edytorski]
23.spominać (daw.) – wspominać. [przypis edytorski]
24.Sprawiedliwie gadają Piotr (gw.) – Piotr mówi prawdę. [przypis edytorski]
25.o bitwie pod Warną – Szczegóły historyczne o bitwie pod Warną wzięte z Kroniki Bielskiego. [przypis autorski]
26.moiściewy (gw.: moiście wy) – zwrot do słuchaczy, wyrażający emocje; dosł. jesteście moi, tj. moi drodzy. [przypis edytorski]
27.niewiela (gw.) – niewiele. [przypis edytorski]
28.Władysław III Warneńczyk (1424–1444) – syn Władysława Jagiełły, król Polski (1434–1444) i Węgier (1440–1444). [przypis edytorski]
29.leciech (daw.) – dziś popr. forma Ms. lm: latach; w jednych leciech: w tym samym wieku. [przypis edytorski]
30.łacnie (daw.) – łatwo. [przypis edytorski]
31.mi się na pięćdziesiąty szósty obróciło (gw.) – skończyłem pięćdziesiąt sześć lat. [przypis edytorski]
32.roki, roków (gw.) – lata, lat. [przypis edytorski]
33.znać (gw.) – wiedzieć. [przypis edytorski]
34.Huniad – właśc. Jan Hunyady (1387–1456), magnat węgierski, wojewoda siedmiogrodzki, po śmierci Władysława Warneńczyka regent Węgier, sprawujący władzę w zastępstwie czteroletniego nowego króla. [przypis edytorski]
35.Siedmiogrodziany – dziś popr. forma M. lm: Siedmiogrodzianie; Siedmiogród a. Transylwania – kraina w środkowej części dzisiejszej Rumunii, zasiedlona w średniowieczu przez osadników węgierskich i niemieckich. W XVI i XVII w. księstwo zależne od tureckiego Imperium Osmańskiego, potem przeszło pod władzę Austrii i Węgier. Z Siedmiogrodu pochodził król Polski Stefan Batory (1533–1586). [przypis edytorski]
36.tysiąców – dziś popr. forma D. lm: tysięcy. [przypis edytorski]
37.ciura – sługa obozowy, dbający o ekwipunek, konie i jedzenie dla żołnierzy. [przypis edytorski]
38.potrzeba (daw.) – bitwa. [przypis edytorski]
39.pohaniec (daw., pogard.) – poganin; tu: muzułmanin, Turek a. Tatar. [przypis edytorski]
40.kopa – 60. [przypis edytorski]
41.z cztery tysiące – dziś popr. forma: z czterema tysiącami. [przypis edytorski]
42.wołoski – z Wołoszczyzny, krainy położonej w płd. części dzisiejszej Rumunii. Wołoszczyzna, rządzona przez hospodara, pozostawała zależna politycznie od Węgier i Turcji. [przypis edytorski]
43.młodym wtedy był – byłem wtedy młody. [przypis edytorski]
44.kędy – dokąd. [przypis edytorski]
45.dokazował – dziś popr.: dokazywał. [przypis edytorski]
46.z hetmany (daw.) – dziś popr. forma N. lm: z hetmanami. [przypis edytorski]
47.przelatował – dziś popr.: przelatywał. [przypis edytorski]
48.Warna – miasto i port nad Morzem Czarnym na terenie Bułgarii. [przypis edytorski]
49.potrza (gw.) – potrzeba. [przypis edytorski]
50.zdolić – zdołać, dać radę. [przypis edytorski]
51.podaję hełm… wyślizga mu się z rąk – Ten szczegół i wszystkie następne wzięte z Kroniki Bielskiego. [przypis autorski]
52.Olgierd (zm. 1377) – wielki książę litewski, ojciec Władysława Jagiełły. [przypis edytorski]
53.coby (gw.) – żeby. [przypis edytorski]
54.we wojsku (gw.) – w wojsku. [przypis edytorski]
55.doznawa – dziś popr.: doznaje. [przypis edytorski]
56.z Turki (daw.) – dziś popr. forma N. lm: z Turkami. [przypis edytorski]
57.cale (daw.) – wcale, zupełnie. [przypis edytorski]
58.piąci – dziś popr.: pięciu. [przypis edytorski]
59.plecyma (daw. forma liczby podwójnej) – plecami. [przypis edytorski]
60.mię – dziś popr.: mnie. [przypis edytorski]
61.bez (gw.) – przez. [przypis edytorski]
62.buńczuk – długie drzewce ozdobione włosiem końskim, symbol władzy wojskowej. [przypis edytorski]
63.aga (tur.) – dowódca janczarów, tj. piechoty tureckiej (dziś tur. tytuł grzecznościowy: pan) [przypis edytorski]
64.ufiec – hufiec, oddział. [przypis edytorski]
65.janczarowie (z tur.) – piechota turecka. [przypis edytorski]
66.wolej (daw.) – raczej, lepiej. [przypis edytorski]
67.basza a. pasza (z tur.) – generał w wojsku tur. (dziś tytuł grzecznościowy: pan). [przypis edytorski]
68.wilcy – dziś popr. forma M. lm: wilki. [przypis edytorski]
69.dyć a. ady (daw.) – przecież, właśnie, ależ. [przypis edytorski]
70.Jana z Kęt a. Jan Kanty (1390–1473) – święty Kościoła katolickiego, ksiądz, wykładowca Akademii Krakowskiej. [przypis edytorski]
71.posługować – usługiwać. [przypis edytorski]
72.przez (gw.) – bez. [przypis edytorski]
73.potrzebny – tu: potrzebujący. [przypis edytorski]
74.k'sobie (daw.) – do siebie. [przypis edytorski]
75.k'temu (daw.) – do tego. [przypis edytorski]
76.mię – dziś popr.: mnie. [przypis edytorski]
77.przyżenąć (daw.) – przygnać, przygonić. [przypis edytorski]
78.barć – dziupla w pniu drzewa z gniazdem pszczół. [przypis edytorski]
79.uznawam – dziś popr.: uznaję. [przypis edytorski]
80.zanadrze (daw.) – miejsce pod wierzchnim ubraniem na piersi. [przypis edytorski]
81.na wnątrzu (gw.) – w środku, w brzuchu. [przypis edytorski]
82.mas (gw.) – masz. [przypis edytorski]
83.brzyćki (gw.) – brzydki. [przypis edytorski]
84.kielo (gw.) – ile. [przypis edytorski]
85.cas (gw.) – czas; raz w kielo cas – raz na długi czas, niekiedy. [przypis edytorski]
86.matusia… rzemyk za piec wrazili (gw.) – mama wrzuciła rzemyk za piec (użycie czasownika w lm wyraża szacunek do osoby, o której się mówi). [przypis edytorski]
87.paświsko (gw.) – pastwisko. [przypis edytorski]
88.pośli (gw.) – poszli. [przypis edytorski]
89.kiermas – właśc. kiermasz, odpust. [przypis edytorski]
90.mechem (gw.) – dziś popr.: mchem. [przypis edytorski]
91.dopiro (gw.) – dopiero. [przypis edytorski]
92.godali (gw.) – gadali, mówili. [przypis edytorski]
93.cynią (gw.) – czynią. [przypis edytorski]
94.błona – w średniowieczu szkło było bardzo drogie, więc mniej zamożni ludzie wstawiali w okna pęcherze rybie lub zwierzęce. [przypis edytorski]
95.bez (gw.) – przez. [przypis edytorski]
96.wilku – popr. forma C. lp: wilkowi. [przypis edytorski]
97.nawedem raz słysał (gw.) – nawet raz słyszałem. [przypis edytorski]
98.kunie (gw.) – konie. [przypis edytorski]
99.kuniami (gw.) – końmi. [przypis edytorski]
100.przez (gw.) – bez. [przypis edytorski]
101.dy a. ady (daw.) – przecież, ależ. [przypis edytorski]
Yosh cheklamasi:
0+
Litresda chiqarilgan sana:
19 iyun 2020
Hajm:
270 Sahifa 1 tasvir
Mualliflik huquqi egasi:
Public Domain
Формат скачивания:

Ushbu kitob bilan o'qiladi