Z żoną Stanisław wychodzi z komory, Wnosi do izby dwa pieniężne wory; Czterysta złotych ułożył na ławie I tak powiada: »Zgarnij to, Wiesławie, Jedź do Krakowa, a za te talary1 Kup mi dwa konie i wybierz do pary. Syn mój jedyny na wojnie zabity, Mnie schyla niemoc i wiek nieużyty, Nie mam z chudobą poufać się komu, Ty prawą ręką stałeś mi się w domu; Po mojej śmierci, tyś rodziny głowa, Jeśli, daj Boże, córka się uchowa, — Ma lat dwanaście, nieskąpo urody, Możesz jej czekać, sameś jeszcze młody«. – »Tak jest, dla ciebie (Bronisława powie) Strzegę tej córki, jakby oka w głowie. A cóż droższego mieć możesz od matki? Jedneć to moje przed grobem dostatki«. Bronika matkę objęła za szyję I wstyd rumiany na jej piersi kryje, Lecz pusty uśmiech zwraca na Wiesława. A dalej smutna rzekła Bronisława: »Miałam ja drugą, litościwy Boże, Oko się za nią wypłakać nie może: Zaledwie piąty kwitnął owoc sadu, Gdy mi zniknęła, jako cień, bez śladu. Już to dwunastym liściem wiatr pomiata, Jak myśli matki zatruwa jej strata. Gdy wojna2 polskie dobijała plemię, W pustkach wsi stały, a odłogiem ziemie, Okolnych lasów i wiosek pożary Gniewu Bożego zwiastowały kary. Z wiatrem, co strzechy i konary walił, Do nas wróg przybył i wioskę zapalił. Dzień to był sądu! Śród płaczu i gwaru, Wśród ciemnej nocy, wichrów i pożaru Razem rolnicy ku obronie bieżą, Razem się wojsko ciśnie za grabieżą; W tej walce z dymem poszła nasza strzecha. Wtedy mi córka, jedyna pociecha, Znikła bez śladu. Przez długie ja czasy Chodziłam za nią na wioski i lasy, Ale, jak kamień do Wisły rzucony, Zniknęła wiecznie; głuche wszystkie strony. Co rok do kłosów przychodzą oracze, A ja dziecięcia nigdy nie zobaczę. Na świat szeroki próżno rzucać oko, Świat nie pocieszy, a niebo wysoko. Niech wola Boska będzie, Boska chwała! — Ciebiem ja za nią, synu, wychowała; Bo gdzie sierota przyjęta pod strzechę, Tam z niebem bliższy Bóg zsyła pociechę. Może też moje utracone dziecię Podobnie kędyś na szerokim świecie Litość znalazło, żyje gdzie u matki, Pomiędzy własne policzone dziatki. W takiej ja myśli po ojców twych stracie Ciebie małego wychowałam w chacie. Litość za litość. – Niebieska opieka Tajnie nagradza uczynki człowieka. A jeśli ziemia strawiła jej kości, Swobodna dusza w krainach przyszłości Igra wesoło przy niebieskiej Matce I łaskę nieba zwabia naszej chatce«.
Tu Bronisława zalała się łzami; Rade łzy płyną za matki myślami. Płakała zaraz i córka przy boku. Lecz łzy, męskiemu nieprzystojne oku, Kryjąc, Stanisław karci smutek żony: »Jaki los w niebie komu naznaczony, Próżno się troskać; Bóg, siedząc wysoko, Nad całym światem opatrzne ma oko, Wszakże On ojcem wszędzie i na wieki, Cóżby zdołało ujść jego opieki? Lepsze nad smutek ufanie pobożne. Idź, Wiesławowi przygotuj nadrożne!3 A ty pośpieszaj i chroń się przygody, Bo zawsze wiele ufa sobie młody; Przywieź twej przyszłej podarunek z drogi!« Wiesław obojgu kornie ścisnął nogi I wyszedł z chaty, przenikniony cały, Że takich ojców niebiosa mu dały.
II
Już miły wieczór uśmiechał się ziemi, Gdy wracał Wiesław z końmi kupionymi. Z przydrożnej wioski rozlega się granie, Słychać wesołe pląsy i śpiewanie, Parskając, konie bieżą po gościńcu, Widać dziewoje przy rucianym wieńcu, Biją drużbowie w podkówki ze stali, A gdy wędrowca mile powitali, Tak rzekł starosta4, zarządca wesela: »Dobrze to w każdym znaleźć przyjaciela! Witajcież do nas, wy z Proszowskiej ziemi!5 Nie chciejcież gardzić dary ubogimi. Pożyjcie z nami, czem tu gospodarzy Wdzięczna prac rola i dobry Bóg darzy. Napatrzycie się krakowskim dziewojom, Rozlicznym tańcom i przecudnym strojom; Wreszcie i w tany puścić się nie szkodzi, Bo choć strudzeni, widzę, żeście młodzi«. Na to Halina przystąpiła młoda, W całem weselu najpierwsza uroda; Wstydzi się, wstydzi, jednak przed nim staje, Ciasto z koszyka i owoc podaje: »Obcy wędrowcze! jużci przyjąć trzeba Naszych owoców i naszego chleba!« A przytem uśmiech jakowyś uroczy Zwrócił na siebie wędrownika oczy, I zwrócił tyle, że odtąd jedynie Okiem i duszą został przy Halinie. Wchodzi do izby na wesołe tany Z kubkiem od drużbów Wiesław powitany; Potem starosta, zarządca wesela, W te słowa drużbom porady udziela: »Jużci pierwszeństwo zostawcie obcemu, Niech idzie w tany, niech też po swojemu Skrzypkom zanuci, dziewoję wybierze; Bo z obcym trzeba uczciwie i szczerze«. I wybrał druchnę, której wdzięk uroczy Zwrócił na siebie wędrownika oczy. Naprzód wychodzi, przed muzyką staje, Halina w pląsach rękę mu podaje; Za nim się wkoło młodzieńcy zebrali, Nucą i biją w podkówki ze stali. Wiesław się za pas ujął ręką prawą, Zagasił wszystkich poważną postawą, W skrzypce i basy sypnął grosza hojnie, Ojcom za stołem skłonił się przystojnie. Halina pląsa z miną uroczystą, Oburącz szatę ująwszy kwiecistą, On tupnął, głowę nachylił ku ziemi I zaczął nucić słowy takowemi:
»Niechże ja lepiej nie żyję, Dziewczę, skarby moje, Jeśli kiedy oczka czyje Milsze mi nad twoje! Patrzajże mi prosto w oczy, Bo widzi Bóg w niebie, Że mi ledwo nie wyskoczy Serduszko do ciebie!
Bierze Halinę i tak wokoło, Przodkując drużbom, tańczy wesoło; A gdy ku skrzypcom znowu powróci, Staje i w pląsach tak dalej nuci:
»Czemuż ja w proszowskiej ziemi Małe zaznał dziecię? Byłbym między krakowskiemi