Kitobni o'qish: «Faraon, tom trzeci»
Tom III
Rozdział I
Czy prorocy podziemnej świątyni sfinksa widzieli nowego władcę Egiptu, jak obozował pod piramidami, czy dali o nim znać do królewskiego pałacu, i – w jaki uczynili to sposób? – nie wiadomo. Dość, że gdy Ramzes zbliżał się do przewozu, najdostojniejszy arcykapłan Herhor kazał obudzić służbę pałacową, a gdy pan przepływał Nil, wszyscy kapłani, jenerałowie1 i dostojnicy cywilni już zgromadzili się w wielkiej sali.
Równo ze wschodem słońca Ramzes XIII na czele drobnego orszaku wjechał w pałacowy dziedziniec, gdzie służba upadła przed nim na twarz, a gwardia sprezentowała broń przy odgłosie trąb i bębnów.
Powitawszy wojsko, jego świątobliwość udał się do łazienki i wziął kąpiel przesyconą wonnościami. Następnie pozwolił uporządkować boskie włosy; lecz gdy fryzjer najpokorniej zapytał go: czy każe ogolić głowę i – zarost? – pan odrzekł:
– Nie potrzeba. Nie jestem kapłanem, tylko żołnierzem.
Słowa te w chwilę później przeszły do sali audiencjonalnej, w godzinę obiegły pałac, około południa rozniosły się po mieście Memfis, a nad wieczorem znane były we wszystkich świątyniach państwa, od Tami-n-hor2 i Sabne-Chetam3 na północy do Suunu4 i Pilak5 na południu.
Na tę wieść nomarchowie, szlachta, wojsko, lud i cudzoziemcy szaleli z radości, ale święty stan kapłański tym gorliwiej obchodził żałobę po zmarłym faraonie.
Wyszedłszy z kąpieli, jego świątobliwość przywdział krótką koszulę żołnierską w czarne i żółte pasy, na nią złoty napierśnik, na nogi sandały przywiązane rzemieniami, a na głowę płytki hełm z kolcem. Potem przypasał stalowy miecz asyryjski, który mu towarzyszył w bitwie przy Sodowych Jeziorach, i – otoczony wielką świtą jenerałów, z chrzęstem i brzękiem wszedł na salę audiencjonalną.
Tam zastąpił mu drogę arcykapłan Herhor, mając przy sobie świętych arcykapłanów: Sema, Mefresa i innych, a za sobą: wielkich sędziów z Memfisu i Teb, kilkunastu najbliższych nomarchów, wielkiego podskarbiego tudzież naczelników: domu zbóż, domu bydła, domu szat, domu niewolników, domu srebra i złota, i mnóstwo innych dygnitarzy.
Herhor skłonił się przed Ramzesem i rzekł wzruszony:
– Panie! Wiecznie żyjącemu ojcu waszemu podobało się odejść do bogów, gdzie kosztuje wiekuistego szczęścia. Na ciebie zaś spada obowiązek troszczyć się losem osieroconego państwa.
Bądź więc pozdrowiony, panie i władco świata, i – niech żyje wiecznie jego świątobliwość faraon Cham-sam-merer-amen-Ramesses-neter-hog-an6!…
Obecni z zapałem powtórzyli ten okrzyk. Spodziewano się, że nowy władca okaże jakieś wzruszenie lub zakłopotanie. Na podziw jednak wszystkich pan tylko zmarszczył brwi i odparł:
– Zgodnie z wolą świątobliwego ojca i prawami Egiptu, obejmuję rządy i spełniać je będę na chwałę państwa i szczęście ludu…
Nagle pan zwrócił się do Herhora i bystro patrząc mu w oczy zapytał:
– Na infule7 waszej dostojności widzę złotego węża. Dlaczego przywdziałeś symbol władzy królewskiej?
Śmiertelna cisza zaległa zgromadzenie. Najzuchwalszy człowiek w Egipcie nigdy by nie przypuścił, że młody pan rozpocznie rządy swoje od podobnego pytania do osoby najpotężniejszej w państwie. Bodaj że potężniejszej aniżeli zmarły faraon.
Ale za młodym panem stało kilkunastu jenerałów, w dziedzińcu błyszczały spiżowe pułki gwardii, a przez Nil już przeprawiała się armia znad Sodowych Jezior, upojona triumfem, zakochana w swym wodzu.
Potężny Herhor zbladł jak wosk i z zaciśniętej krtani nie mógł wydobyć głosu.
– Pytam się waszej dostojności – spokojnie powtórzył faraon – jakim prawem na twojej infule znajduje się wąż królewski?
– To jest infuła dziada waszego, świętego Amenhotepa – cicho odparł Herhor. – Najwyższa rada nakazała mi przywdziewać ją w ważnych okolicznościach.
– Święty dziad mój – mówił faraon – był ojcem królowej i w drodze łaski otrzymał prawo ozdabiania swej infuły ureuszem. Lecz o ile mi wiadomo, jego uroczysty strój znajduje się między relikwiami świątyni Amona.
Herhor już ochłonął.
– Racz pamiętać, wasza świątobliwość – objaśnił – że przez całą dobę Egipt był pozbawiony prawego władcy. Tymczasem musiał ktoś budzić i układać do snu boga Ozyrysa8, udzielać błogosławieństwa ludowi i składać hołdy przodkom królewskim.
Na tak ciężki czas najwyższa rada kazała mi odziać się w świętą relikwię, aby rząd państwa i służba bogom nie ulegały opóźnieniu. Z chwilą jednak gdy mamy prawego i potężnego władcę, składam cudowną relikwię…
To powiedziawszy Herhor zdjął z głowy infułę ozdobioną ureuszem i podał ją arcykapłanowi Mefresowi.
Groźna twarz faraona wypogodziła się i pan – skierował kroki swoje do tronu.
Nagle zastąpił mu drogę święty Mefres i schyliwszy się do ziemi rzekł:
– Racz, świątobliwy panie, wysłuchać najpokorniejszej prośby…
Ale ani w głosie, ani w oczach jego nie było pokory, kiedy wyprostowawszy się mówił dalej:
– Te są słowa najwyższej rady wszystkich arcykapłanów…
– Powiedz – odparł faraon.
– Wiadomo waszej świątobliwości – ciągnął Mefres – że faraon, który nie otrzyma arcykapłańskich święceń, nie może spełniać najwyższych ofiar tudzież ubierać ani rozbierać cudownego Ozyrysa.
– Rozumiem – przerwał pan. – Ja jestem faraonem, który nie posiada arcykapłańskiego dostojeństwa.
– Z tej przyczyny – mówił dalej Mefres – najwyższa rada pokornie błaga waszą świątobliwość o wyznaczenie arcykapłana, który mógłby was zastępować w pełnieniu religijnych obrządków.
Słuchając tej mowy stanowczej, arcykapłani i cywilni dostojnicy drżeli i kręcili się jak na rozpalonych kamieniach, a jenerałowie niby niechcący poprawiali miecze. Ale święty Mefres z nieukrywaną pogardą spojrzał na nich i – znowu utopił zimny wzrok w obliczu faraona.
Lecz pan świata i tym razem nie okazał zakłopotania.
– Dobrze – odparł – żeś mi, wasza dostojność, przypomniał o tym ważnym obowiązku. Wojenne rzemiosło i sprawy państwa nie pozwolą mi zajmować się obrzędami naszej świętej religii, więc muszę wyznaczyć do nich zastępcę…
To mówiąc pan począł rozglądać się między zebranymi.
Z lewej strony Herhora stał święty Sem. Faraon wpatrzył się w jego twarz łagodną i uczciwą i nagle spytał:
– Kto i czym jesteś, wasza dostojność?
– Nazywam się Sem, a jestem arcykapłanem świątyni Ptah w Pi-Bastis.
– Ty będziesz moim zastępcą w religijnych obrządkach – rzekł pan, wskazując na niego palcem.
Między zebranymi przeleciał szmer podziwu. Trudno było po najdłuższych rozmyślaniach i naradach wybrać na tak wysoki urząd godniejszego kapłana.
Ale Herhor pobladł jeszcze bardziej, a Mefres zacisnął sine usta i przysłonił powiekami oczy.
W chwilę później nowy faraon zasiadł na tronie, który zamiast nóg miał rzeźbione postacie książąt i królów dziewięciu narodów.
Niebawem Herhor na złotej tacy podał panu białą i czerwoną koronę9 otoczoną złotym wężem. Władca milcząc włożył je na głowę, a obecni upadli na ziemię.
Nie była to jeszcze uroczysta koronacja, tylko objęcie władzy.
Gdy kapłani okadzili faraona i odśpiewali hymn do Ozyrysa, aby zlał na niego wszelkie błogosławieństwa, cywilni i wojskowi dygnitarze zostali dopuszczeni do ucałowania najniższego stopnia tronu. Potem pan wziął złotą łyżkę i powtarzając modlitwy, które głośno odmawiał święty Sem, ofiarował kadzidła posągom bogów uszykowanym po obu stronach jego królewskiej stolicy.
– Co teraz mam robić? – zapytał władca.
– Ukazać się ludowi – odparł Herhor.
Przez złocone, szeroko otwarte drzwi po marmurowych schodach jego świątobliwość wszedł na taras i podniósłszy ręce zwrócił się kolejno ku czterem okolicom świata. Odezwały się głosy trąb i ze szczytu pylonów wywieszono chorągwie. Kto był w polu, na dziedzińcu czy na ulicy – padał na twarz; kij podniesiony nad grzbietem bydlęcia czy niewolnika opuszczał się bez szkody, a wszyscy przestępcy państwowi, jakich skazano tego dnia, otrzymali ułaskawienie. Schodząc z tarasu, władca zapytał:
– Czy mam jeszcze co do spełnienia?
– Oczekuje na waszą świątobliwość posiłek i sprawy państwa – odezwał się Herhor.
– Więc mogę odpocząć – rzekł faraon. – Gdzie są zwłoki mego świątobliwego ojca?
– Oddane balsamistom… – szepnął Herhor.
Faraonowi oczy wezbrały łzami i drgnęły usta. Ale pohamował się i milcząc patrzył w ziemię. Było rzeczą nieprzystojną, ażeby słudzy widzieli wzruszenie tak potężnego władcy.
Chcąc zwrócić uwagę pana na inny przedmiot, Herhor wtrącił:
– Czy wasza świątobliwość raczy przyjąć należny hołd od królowej matki?
– Ja?… ja mam przyjmować hołdy od mojej matki?… – rzekł zdławionym głosem faraon.
A chcąc koniecznie uspokoić się, dodał z przymuszonym uśmiechem:
– Wasza dostojność zapomniałeś, co mówi mędrzec Eney10?… Może święty Sem powtórzy nam te piękne słowa o matce…
– „Pamiętaj – cytował Sem – że urodziła cię i na wszystkie sposoby karmiła…”
– Mów dalej… mów!… – nalegał pan, wciąż usiłując zapanować nad sobą.
– „Gdybyś o tym zapomniał, ona podniesie ręce swoje do boga, a on skargę jej usłyszy. Długo nosiła cię pod sercem, jak wielki ciężar, i porodziła po upłynięciu twoich miesięcy. Nosiła cię potem na plecach i przez trzy lata pierś swą wkładała w twoje usta. Tak cię wychowała, nie brzydząc się twego niechlujstwa. A gdy poszedłeś do szkół i w pismach byłeś ćwiczony, przed twoim przełożonym stawała co dzień z chlebem i piwem domu swego11.”
Faraon głęboko odetchnął i rzekł spokojniej:
– Widzicie więc, że nie godzi się, aby mnie witała matka moja. Ja to raczej pójdę do niej…
I poszedł przez szereg sal wykładanych marmurem, alabastrem i drzewem, malowanych jaskrawymi farbami, rzeźbionych i złoconych, a za nim – jego ogromna świta. Lecz zbliżywszy się do przedpokoju matki, dał znak, aby go zostawiono samego.
Minął przedpokój, chwilę zatrzymał się pode drzwiami, potem zapukał i wszedł cicho.
W izbie o nagich ścianach, w której zamiast sprzętów był niski tapczan i nadtłuczony dzban z wodą, wszystko na znak żałoby, siedziała na kamieniu matka faraona, królowa Nikotris. Była w grubej koszuli, boso; miała czoło umazane błotem z Nilu i popiół w poplątanych włosach.
Zobaczywszy Ramzesa, czcigodna pani schyliła się, aby mu upaść do nóg. Ale syn pochwycił ją w objęcia i rzekł z płaczem:
– Jeżeli ty, matko, zniżysz się przede mną do ziemi, ja przed tobą będę musiał zejść chyba pod ziemię…
Królowa przytuliła jego głowę do piersi, otarła mu łzy rękawem swojej grubej koszuli, a potem wzniósłszy ręce szepnęła:
– Niechaj wszyscy bogowie… niechaj duch ojca i dziada twego otoczą cię opieką i błogosławieństwem… O Izydo12, nigdy nie skąpiłam ci ofiar, ale dziś robię największą… Oddaję ci mego miłego syna… Niech ten mój syn królewski stanie się niepodzielnie twoim synem, a jego sława i potęga niech pomnożą twoje boskie dziedzictwo…
Pan po wiele razy uściskał i ucałował królowę13, wreszcie usadowił ją na tapczanie, a sam usiadł na kamieniu.
– Czy zostawił mi ojciec jakie rozkazy? – zapytał.
– Prosił cię tylko o pamięć, a do najwyższej rady powiedział te słowa: „Zostawiam wam następcę, który jest lwem i orłem w jednej osobie: słuchajcie go, a podźwignie Egipt do niebywałej potęgi.”
– Myślisz, że kapłani będą mi posłuszni?
– Pamiętaj – rzekła matka – że godłem faraona jest wąż. A wąż to roztropność, która milczy i nie wiadomo kiedy kąsa śmiertelnie… Jeżeli czas weźmiesz za sprzymierzeńca, pokonasz wszystko.
– Herhor jest strasznie zuchwały… Dziś ośmielił się włożyć infułę świętego Amenhotepa… Rozumie się, kazałem mu ją zdjąć i usunę go od rządu… Jego i kilku członków najwyższej rady…
Królowa potrząsnęła głową.
– Egipt jest twój – mówiła – a bogowie obdarzyli cię wielką mądrością. Gdyby nie to, strasznie lękałabym się zatargu z Herhorem…
– Nie spieram się z nim. Ja go wypędzam.
– Egipt jest twój – powtórzyła matka – ale boję się walki z kapłanami. Prawda, że nad miarę łagodny ojciec uzuchwalił tych ludzi, lecz nie można doprowadzać ich do rozpaczy srogością. Zresztą – pomyśl: kto ci zastąpi ich radę?… Oni znają wszystko, co było, jest i będzie na ziemi i w niebie; oni widzą najskrytsze myśli ludzkie i kierują sercami, jak wiatr liśćmi. Bez nich nie tylko nie będziesz wiedział, co się dzieje w Tyrze i Niniwie, ale nawet w Memfisie i Tebach.
– Nie odpycham mądrości, ale chcę służby – odparł faraon. – Wiem, że ich rozum jest wielki, ale musi być kontrolowany, aby nie oszukiwał, i kierowany, ażeby nie rujnował państwa… Sama powiedz, matko, co oni w ciągu trzydziestu lat zrobili z Egiptem?… Lud cierpi nędzę albo buntuje się, wojska mało, skarb pusty, a tymczasem o parę miesięcy od nas jak ciasto na drożdżach rośnie Asyria i już dziś – narzuca nam traktaty!…
– Czyń, jak chcesz. Ale pamiętaj, że symbolem faraona jest wąż, a wąż – to milczenie i roztropność.
– Prawdę mówisz, matko, ale wierzaj mi, że w pewnych razach wyższą jest odwaga. Już dziś wiem, że kapłani wojnę libijską rozkładali na całe lata. Jam ją skończył w ciągu kilkunastu dni i tylko dlatego, że co dzień popełniałem jakiś krok szalony, ale stanowczy. Gdybym nie wybiegł naprzeciw nim w pustynię, co przecież było wielką nieroztropnością, dziś mielibyśmy Libijczyków pod Memfisem…
– Wiem, goniłeś Tehennę i zaskoczył was Tyfon14 – rzekła królowa. – O nierozważne dziecko… nie pomyślałeś o mnie!…
Pan uśmiechnął się.
– Bądź spokojnego serca – odparł. – Kiedy faraon walczy, po lewej i po prawej ręce jego staje Amon. A któż mu dorówna?…
Jeszcze raz uściskał królowę i wyszedł.
Rozdział II
Ogromna świta jego świątobliwości wciąż stała w sali poczekalnej, ale jakby rozłupana na dwie części. Z jednej strony Herhor, Mefres i kilku arcykapłanów starszych wiekiem, z drugiej – wszyscy jenerałowie, wszyscy urzędnicy cywilni i przeważna ilość młodszych kapłanów.
Orli wzrok faraona w jednej chwili dostrzegł ten rozdział dostojników i w sercu młodego władcy zapaliła się radosna duma.
„I otóż nie dobywając miecza, odniosłem zwycięstwo!…” – pomyślał.
A cywilni i wojskowi dostojnicy coraz dalej i wyraźniej odsuwali się od Herhora i Mefresa. Nikt bowiem nie wątpił, że obaj arcykapłani, dotychczas najpotężniejsi w państwie, nie posiadają łaski nowego faraona.
Teraz pan przeszedł do sali jadalnej, gdzie przede wszystkim zastanowiła go liczba usługujących kapłanów i – półmisków.
– Ja mam to wszystko zjeść? – zapytał, nie ukrywając zdziwienia.
Wówczas kapłan czuwający nad kuchnią objaśnił faraona, że potrawy, których nie zużytkuje jego świątobliwość, idą na ofiarę dla dynastii.
I to mówiąc wskazał na szereg posągów ustawionych wzdłuż sali.
Pan spojrzał na posągi, które wyglądały, jakby im nic nie dawano, potem na kapłanów, których cera była świeża, jakby oni wszystko zjadali, i – zażądał piwa tudzież żołnierskiego chleba z czosnkiem.
Starszy kapłan osłupiał, ale powtórzył rozkaz młodszemu. Młodszy zawahał się, ale powtórzył zlecenie chłopcom i dziewczętom. Chłopcy w pierwszej chwili, zdawało się, że nie wierzą własnym uszom; wnet jednak rozbiegli się po całym pałacu.
Zaś w kwadrans później wrócili wystraszeni, szepcząc kapłanom, że nigdzie nie ma żołnierskiego chleba i czosnku…
Faraon uśmiechnął się i zapowiedział, ażeby od tej pory nie brakło w jego kuchniach prostych potraw. Potem zjadł gołąbka, kawałek ryby, pszenną bułkę i popił to winem.
Przyznał w duchu, że jedzenie było zrobione dobrze, a wino cudowne. Nie mógł jednak opędzić się myśli, że kuchnia dworska musi pochłaniać nadzwyczajne sumy.
Spaliwszy kadzidła na cześć przodków, władca udał się do królewskiego gabinetu celem wysłuchania raportów.
Pierwszym był Herhor. Skłonił się przed panem daleko niżej, aniżeli zrobił to witając go, i z wielkim wzruszeniem powinszował zwycięstwa nad Libijczykami.
– Rzuciłeś się – mówił – wasza świątobliwość, na Libijczyków jak Tyfon na nędzne namioty błąkających się po pustyni. Wygrałeś wielką bitwę z bardzo małymi stratami i jednym zamachem boskiego miecza zakończyłeś wojnę, której końca my, ludzie zwyczajni, nie umieliśmy dopatrzeć.
Faraon czuł, że jego niechęć do Herhora zaczyna słabnąć.
– Dlatego – ciągnął arcykapłan – najwyższa rada błaga waszą świątobliwość, abyś dla walecznych pułków przeznaczył dziesięć talentów nagrody… Ty zaś sam, naczelny wodzu, pozwól, ażeby obok imienia twego kładziono napis: „Zwycięski!”…
Licząc na młodość faraona, Herhor przesadził w pochlebstwie. Pan ochłonął z upojenia i nagle odparł:
– Jakiż przydomek dalibyście mi, gdybym zniósł armię asyryjską i zapełnił świątynie bogactwami Niniwy i Babilonu?…
„Więc on wciąż myśli o tym?…” – rzekł w sobie arcykapłan.
Faraon zaś, jakby na potwierdzenie jego obaw, zmienił przedmiot rozmowy i zapytał:
– Ile też mamy wojska?…
– Tu, pod Memfisem?…
– Nie, w całym Egipcie.
– Wasza świątobliwość miał dziesięć pułków… – mówił arcykapłan. – Dostojny Nitager na granicy wschodniej ma piętnaście… Dziesięć jest na południu, gdyż zaczyna niepokoić się Nubia… Zaś pięć stoją15 garnizonami po całym kraju.
– Razem czterdzieści – rzekł po namyśle faraon. – Ileż to będzie żołnierzy?
– Około sześćdziesięciu tysięcy…
Pan zerwał się z fotelu.
– Sześćdziesiąt zamiast stu dwudziestu?… – krzyknął. – Co to znaczy?… Co wy zrobiliście z moją armią?…
– Nie ma środków na utrzymanie większej liczby…
– O bogowie!… – mówił faraon chwytając się za głowę. – Ależ nas za miesiąc napadną Asyryjczycy!… Przecież my jesteśmy rozbrojeni…
– Z Asyrią mamy wstępny traktat – wtrącił Herhor.
– Kobieta mogłaby tak powiedzieć, ale nie minister wojny – uniósł się pan. – Co znaczy traktat, za którym nie stoi armia?… Przecież dziś zgniotłaby nas połowa wojsk, jakimi rozporządza król Assar.
– Racz uspokoić się, świątobliwy panie. Na pierwszą wieść o zdradzie Asyryjczyków mielibyśmy pół miliona wojowników…
Faraon roześmiał mu się w twarz.
– Co?… Skąd?… Ty oszalałeś, kapłanie!…. Grzebiesz się w papirusach, ale ja siedem lat służę w wojsku i prawie nie ma dnia, ażebym nie odbywał musztry czy manewrów… Jakim sposobem w ciągu paru miesięcy będziesz miał półmilionową armię?…
– Cała szlachta wystąpi…
– Co mi po twojej szlachcie!… Szlachta to nie żołnierze. Dla półmilionowej armii trzeba co najmniej stu pięćdziesięciu pułków, a my, jak sam mówisz, mamy ich czterdzieści… Gdzież więc ci ludzie, którzy dziś pasą bydło, orzą ziemię, lepią garnki albo piją i próżnują w swoich dobrach, gdzie nauczą się wojskowego rzemiosła?… Egipcjanie są lichym materiałem na żołnierzy, wiem o tym, bo przecież widuję ich co dzień… Libijczyk, Grek, Cheta16, już dzieckiem będąc, strzela z łuku i procy i doskonale włada maczugą; zaś po upływie roku uczy się porządnie maszerować. Ale Egipcjanin dopiero po trzech latach pracy maszeruje jako tako. Prawda, że z mieczem i włócznią oswaja się we dwa lata, ale na trafne rzucanie pocisków i czterech mu za mało…
Więc po upływie kilku miesięcy moglibyście wystawić nie armię, lecz półmilionową bandę, którą w oka mgnieniu rozbiłaby druga banda, asyryjska. Bo choć pułki asyryjskie są liche i źle wymusztrowane, lecz żołnierz asyryjski umie miotać kamienie i strzały, rąbać i kłuć, a nade wszystko posiada impet dzikiego zwierzęcia, czego łagodnemu Egipcjaninowi całkiem brakuje. My rozbijamy nieprzyjaciół tym, że nasze karne i wyćwiczone pułki są jak tarany: trzeba wybić połowę żołnierzy, nim zepsuje się kolumna. Lecz gdy nie ma kolumny, nie ma egipskiej armii.
– Mądrą prawdę mówi wasza świątobliwość – rzekł Herhor do zadyszanego faraona. – Tylko bogowie posiadają taką znajomość rzeczy… Ja także wiem, że siły Egiptu są słabe, że dla stworzenia ich trzeba wielu lat pracy… Z tego właśnie powodu chcę zawrzeć traktat z Asyrią.
– Przecie już zawarliście…
– Tymczasowy. Sargon bowiem, widząc chorobę waszego ojca, a lękając się waszej świątobliwości, odłożył zawarcie właściwego traktatu do waszego wstąpienia na tron.
Faraon znowu wpadł w gniew.
– Co?… – zawołał. – Więc oni naprawdę myślą o zagarnięciu Fenicji?… I sądzą, że ja podpiszę hańbę mojego panowania?… Złe duchy opętały was wszystkich!…
Audiencja była skończona. Herhor tym razem upadł na twarz, a wracając od pana rozważał w sercu swoim:
„Jego świątobliwość wysłuchał raportu, więc nie odrzuca moich usług… Powiedziałem mu, że musi podpisać traktat z Asyrią, więc najcięższa sprawa skończona… Namyśli się, zanim Sargon znowu do nas przyjedzie…
Ależ to lew, a nawet nie lew, ale słoń rozhukany, ten młodzieniec… A przecież dlatego tylko został faraonem, że jest wnukiem arcykapłana!… Jeszcze nie zrozumiał, że te same ręce, które go wzniosły tak wysoko…”
W przedsionku dostojny Herhor zatrzymał się, dumał nad czymś, w końcu, zamiast do siebie, poszedł do królowej Nikotris.
W ogrodzie nie było kobiet ani dzieci, tylko z rozrzuconych pałacyków dochodziły jęki. To kobiety należące do domu zmarłego faraona opłakiwały tego, który odszedł na Zachód.
Żal ich, zdaje się, był szczery.
Tymczasem do gabinetu nowego władcy przyszedł najwyższy sędzia.
– Co mi powiesz, wasza dostojność? – zapytał pan.
– Kilka dni temu zdarzył się niezwykły wypadek pod Tebami – odparł sędzia. – Jakiś chłop zamordował żonę i troje dzieci i sam utopił się w poświęconej sadzawce.
– Oszalał?
– Zdaje się, że zrobił to z głodu.
Faraon się zamyślił.
– Dziwny wypadek – rzekł – ale ja chciałbym usłyszeć co innego. Jakie występki zdarzają się najpospoliciej w tych czasach?
Najwyższy sędzia wahał się.
– Mów śmiało – rzekł pan, już zniecierpliwiony – i niczego nie ukrywaj przede mną. Wiem, że Egipt zapadł w bagnisko, chcę go wydobyć, a więc muszę znać wszystko złe…
– Najczęstszymi… najzwyklejszymi występkami są bunty… Ale tylko pospólstwo buntuje się… – pośpieszył dodać sędzia.
– Słucham – wtrącił pan.
– W Kosem17 – mówił sędzia – zbuntował się pułk mularzy i kamieniarzy, którym na czas nie dano rzeczy potrzebnych. W Sochem18 chłopstwo zabiło pisarza zbierającego podatki… W Melcatis19 i Pi-Hebit20 także chłopi zburzyli domy fenickich dzierżawców… Pod Kasa21 nie chcieli poprawiać kanału twierdząc, że za tą robotę należy im się płaca od skarbu… Wreszcie w kopalniach porfiru skazańcy pobili dozorców i chcieli gromadą uciekać w stronę morza…
– Wcale nie zaskoczyły mnie wiadomości – odparł faraon. – Ale co ty myślisz o nich?
– Przede wszystkim trzeba ukarać winnych…
– A ja myślę, że przede wszystkim trzeba dawać pracującym to, co im się należy – rzekł pan. – Głodny wół kładzie się na ziemi, głodny koń chwieje się na swych nogach i wzdycha… Możnaż więc żądać, aby głodny człowiek pracował i nie objawiał, że mu jest źle?…
– Zatem wasza świątobliwość…
– Pentuer utworzy radę do zbadania tych rzeczy – przerwał faraon. – Tymczasem nie chcę, aby karano…
– Ależ w takim razie wybuchnie bunt ogólny!… – zawołał przerażony sędzia.
Faraon oparł brodę na rękach i rozważał.
– Ha! – rzekł po chwili – niechże więc sądy robią swoje, tylko… jak najłagodniej. A Pentuer niech jeszcze dziś zbierze radę.
Zaiste! – dodał po chwili – łatwiej decydować się w bitwie aniżeli w tym nieporządku, jaki opanował Egipt…
Po wyjściu najwyższego sędziego faraon wezwał Tutmozisa. Kazał mu w swym imieniu powitać wojsko wracające znad Sodowych Jezior i rozdzielić dwadzieścia talentów między oficerów i żołnierzy.
Następnie pan rozkazał przyjść Pentuerowi, a tymczasem przyjął wielkiego skarbnika.
– Chcę wiedzieć – rzekł – jaki jest stan skarbu.
– Mamy – odparł dostojnik – w tej chwili za dwadzieścia tysięcy talentów wartości w spichrzach, oborach, składach i skrzyniach. Ale podatki co dzień wpływają…
– I bunty robią się co dzień – dodał faraon. – A jakież są nasze ogólne dochody i wydatki?
– Na wojsko wydajemy rocznie dwadzieścia tysięcy talentów… Na świątobliwy dwór dwa do trzech tysięcy talentów miesięcznie…
– No?… Cóż dalej?… A roboty publiczne?…
– W tej chwili wykonywają się darmo – rzeki wielki skarbnik, spuszczając głowę.
– A dochody?…
– Ile wydajemy, tyle mamy… – szepnął urzędnik.
– Więc mamy czterdzieści lub pięćdziesiąt tysięcy talentów rocznie – odparł faraon. – A gdzie reszta?…
– W zastawie u Fenicjan, u niektórych bankierów i kupców, wreszcie u świętych kapłanów…
– Dobrze – odparł pan. – Ale jest przecie nienaruszalny skarb faraonów w złocie, platynie, srebrze i klejnotach. Ile to wynosi?
– To już od dziesięciu lat naruszone i wydane…
– Na co?… komu?…
– Na potrzeby dworu – odpowiedział skarbnik – na podarunki dla nomarchów i świątyń…
– Dwór miał dochody z płynących podatków, a czyliż podarunki mogły wyczerpać skarbiec mojego ojca?…
– Ozyrys-Ramzes, ojciec waszej świątobliwości, był hojny pan i składał wielkie ofiary…
– Niby… jak wielkie?… Chcę o tym raz dowiedzieć się… – mówił niecierpliwie faraon.
– Dokładne rachunki są w archiwach, ja pamiętam tylko liczby ogólne…
– Mów!…
– Na przykład świątyniom – odparł wahając się skarbnik – dał Ozyrys-Ramzes w ciągu szczęśliwego panowania około stu miast, ze sto dwadzieścia okrętów, dwa miliony sztuk bydła, dwa miliony worów zboża, sto dwadzieścia tysięcy koni, osiemdziesiąt tysięcy niewolników, piwa i wina ze dwieście tysięcy beczek, ze trzy miliony sztuk chlebów, ze trzydzieści tysięcy szat, ze trzysta tysięcy kruż miodu, oliwy i kadzideł… A prócz tego tysiąc talentów złota, trzy tysiące srebra, dziesięć tysięcy lanego brązu, pięćset talentów ciemnego brązu, sześć milionów kwiecistych wieńców, tysiąc dwieście posągów boskich i ze trzysta tysięcy sztuk drogich kamieni…22 Innych liczb na razie nie pamiętam, ale wszystko to jest zapisane…
Faraon ze śmiechem podniósł ręce do góry, a po chwili wpadł w gniew i uderzając pięścią w stół zawołał:
– Niesłychana rzecz, ażeby garstka kapłanów zużyła tyle piwa, chleba, wieńców i szat, mając własne dochody!… Ogromne dochody, które kilkaset razy przewyższają potrzeby tych świętych…
– Wasza świątobliwość raczył zapomnieć, że kapłani wspierają dziesiątki tysięcy ubogich, leczą tyluż chorych i utrzymują kilkanaście pułków na koszt świątyń.
– Na co im pułki?… Przecież faraonowie korzystają z nich tylko w czasie wojny. Co się tyczy chorych, prawie każdy płaci za siebie albo odrabia, co winien świątyni za kurację. A ubodzy?… Wszakże oni pracują na świątynie: noszą bogom wodę, przyjmują udział w uroczystościach, a przede wszystkim – należą do robienia cudów. Oni to pod bramami świątyń odzyskują rozum, wzrok i słuch, im leczą się rany, ich nogi i ręce odzyskują władzę, a lud, patrząc na podobne dziwowiska, tym żarliwiej modli się i hojniejsze składa ofiary bogom…
Ubodzy są jakby wołami i owcami świątyń; przynoszą im czysty zysk…
– Toteż – ośmielił się wtrącić skarbnik – kapłani nie wydają wszystkich ofiar, ale je zgromadzają i powiększają fundusz…
– Na co?
– Na jakąś nagłą potrzebę państwa…
– Któż widział ten fundusz?
– Ja sam – rzekł dostojnik. – Skarby złożone w Labiryncie nie ubywają, ale mnożą się z pokolenia na pokolenie, ażeby w razie…
– Ażeby – przerwał faraon – Asyryjczycy mieli co brać, gdy zdobędą Egipt tak pięknie rządzony przez kapłanów!…
Dziękuję ci, wielki skarbniku – dodał. – Wiedziałem, że majątkowy stan Egiptu jest zły. Ale nie przypuszczałem, że państwo jest zrujnowane… W kraju bunty, wojska nie ma, faraon w biedzie… Lecz skarbiec w Labiryncie powiększa się z pokolenia na pokolenie!…
Gdyby tylko każda dynastia, tylko dynastia, składała tyle podarunków świątyniom, ile im dał mój ojciec, już Labirynt posiadałby dziewiętnaście tysięcy talentów złota, około sześćdziesięciu tysięcy talentów srebra, a ile zbóż, bydła, ziemi, niewolników i miast, ile szat i drogich kamieni, tego nie zliczy najlepszy rachmistrz!…
Wielki skarbnik pożegnał władcę zgnębiony. Lecz i faraon nie był kontent: po chwilowym bowiem namyśle zdawało mu się, że zbyt otwarcie rozmawiał ze swymi dostojnikami.