Kitobni o'qish: «Balady i romanse»
Shrift:
PIERWIOSNEK1
(Primula veris).
Z niebieskich najrańszą piosnek
Ledwie zadzwonił skowronek,
Najrańszy kwiatek, pierwiosnek,
Błysnął ze złotych obsłonek.
Ja.
Zawcześnie, kwiatku, zawcześnie!
Jeszcze północ mrozem dmucha,
Z gór białe nie zeszły pleśnie,
Dąbrowa jeszcze nie sucha.
Przymruż złociste światełka,
Ukryj się, pod matki rąbek,
Nim cię zgubi szronu ząbek,
Lub chłodnej rosy perełka.
Kwiatek.
Dni nasze jak dni motylka:
Życiem wschód, śmiercią południe;
Lepsza w kwietniu jedna chwilka.
Niż w jesieni całe grudnie.
Czy dla bogów szukasz datku,
Czy dla druha lub kochanki,
Upleć wianek z mego kwiatku,
Wianek to będzie nad wianki.
Ja.
W podłej trawce, w dzikim lasku
Urosłeś, o kwiatku luby!
Mało wzrostu, mało blasku,
Cóż ci daje tyle chluby?
Ni to kolory jutrzenki,
Ni zawoje tulipana.
Ni lilijowe sukienki,
Ni róży pierś malowana.
Uplatam ciebie do wianka;
Lecz zkądże ufności tyle?
Przyjaciele i kochanka
Czy cię powitają mile?
Kwiatek.
Powitają przyjaciele
Mię, wiosny młodej aniołka;
Przyjaźń ma blasku niewiele
I cień lubi, jak me ziołka.
Czym kochanki godzien rączek?
Powiedz, niebieska Marylko!
Za pierwszy miłości pączek
Zyskam pierwszą – ach! łzę tylko…
ROMANTYCZNOŚĆ
Me thinks i see…
– Where?
In my mind‘s eyes.
Shakespeare
Zdaje mi się, że widzę… Gdzie?
Przed oczami mojej duszy.
Słuchaj, dzieweczko!
– Ona nie słucha.
To dzień biały! to miasteczko!
Przy tobie niema żywego ducha;
Co tam wkoło siebie chwytasz?
Kogo wołasz, z kim się witasz?
– Ona nie słucha.
To jak martwa opoka
Nie zwróci w stronę oka,
To strzela wkoło oczyma,
To się łzami zaleje,
Coś niby chwyta, coś niby trzyma,
Rozpłacze się i zaśmieje.
„Tyżeś to w nocy? to ty, Jasieńku!
Ach! i po śmierci kocha!
Tutaj, tutaj, pomaleńku!
Czasem usłyszy macocha?
„Niech sobie słyszy – już niema ciebie!
Już po twoim pogrzebie!
Ty już umarłeś? Ach! ja się boję!
Czego się boję mego Jasieńka?
Ach, to on! lica twoje! oczki twoje!
Twoja biała sukienka!
„I sam ty biały jak chusta,
Zimny – jakie zimno dłonie!
Tutaj połóż, tu na łonie, —
Przyciśnij mnie – do ust usta!
„Ach, jak tam zimno musi być w grobie!
Umarłeś! tak, dwa lata!
Weź mię, ja umrę przy tobie, —
Nie lubię świata!
„Źle mnie w złych ludzi tłumie,
Płaczę, a oni szydzą;
Mówię – nikt nie rozumie;
Widzę – oni nie widzą.
„Śród dnia przyjdź kiedy… To może we śnie?
Nie, nie… trzymam ciebie w ręku.
Gdzie znikasz, gdzie, mój Jasieńku!
Jeszcze wcześnie, jeszcze wcześnie!
„Mój Boże! kur się odzywa,
Zorza błyska w okienku.
Gdzie znikłeś! ach! stój, Jasieńku!
Ja nieszczęśliwa!”
Tak się dziewczyna z kochankiem pieści,
Bieży za nim, krzyczy, pada…
Na ten upadek, na głos boleści
Skupia się ludzi gromada.
„Mówcie pacierze! – krzyczy prostota,
Tu jego dusza być musi.
Jasio być musi przy swej Karusi —
On ją kochał za żywota!”
I ja to słyszę, i ja tak wierzę —
Płaczę i mówię pacierze.
„Słuchaj, dzieweczko! – krzyknie śród zgiełku
Starzec, i na lud zawoła:
Ufajcie memu oku i szkiełku —
Nic tu nie widzę dokoła.
„Duchy karczemnej tworem gawiedzi,
W głupstwa wywarzone kuźni;
Dziewczyna duby smalone bredzi,
A gmin rozumowi bluźni.”
„Dziewczyna czuje, odpowiadam skromnie,
A gawiedź wierzy głęboko;
Czucie i wiara silniej mówi do mnie,
Niż mędrca szkiełko i oko.
„Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce;
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!”
ŚWITEŹ
(Do Michała Wereszczaki)
Ktokolwiek będziesz w nowogrodzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,
Byś się przypatrzył jezioru.
Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,
W wielkiego kształcie obwodu,
Gęstą po bokach puszczą oczerniona,
A gładka jak szyba lodu.
Jeżeli nocną przybliżysz się dobą
I zwrócisz ku wodom lice —
Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą,
I dwa obaczysz księżyce.
Niepewny, czyli szklana z pod twej stopy
Pod niebo idzie równina,
Czyli też niebo swoje szklane stropy
Aż do nóg twoich ugina, —
Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga,
Dna nie odróżnia od szczytu,
Zdajesz się wisieć w środku niebokręga,
W jakiejś otchłani błękitu.
Tak w noc, pogodna jeśli służy pora,
Wzrok się przyjemnie ułudzi,
Lecz żeby w nocy jechać do jeziora,
Trzeba być najśmielszym z ludzi;
Bo jakie szatan wyprawia tam harce!
Jakie się larwy szamocą!
Drżę cały, kiedy bają o tem starce
I strach wspominać przed nocą.
Nieraz śród wody gwar, jakoby w mieście,
Ogień i dym bucha gęsty,
I zgiełk walczących, i wrzaski niewieście,
I dzwonów gwałt, i zbrój chrzęsty.
Nagle dym spada, hałas się uśmierza,
Na brzegach tylko szum jodły,
W wodach gadanie cichego pacierza
I dziewic żałosne modły.
Co to ma znaczyć? różni różnie plotą, —
Cóż, kiedy nie był nikt na dnie;
Biegają wieści pomiędzy prostotą,
Lecz któż z nich prawdę odgadnie?
Pan na Płużynach, którego pradziady
Były Świtezi dziedzice,
Zdawna przemyślał i zasięgał rady,
Jak te zbadać tajemnice.
Kazał przybory w blizkiem robić mieście
I wielkie sypał wydatki;
Związano niewód głęboki stóp dwieście,
Budują czółna i statki.
Ja ostrzegałem, że w tak wielkiem dziele
Dobrze, kto z Bogiem poczyna:
Dano więc na mszę w niejednym kościele
I ksiądz przyjechał z Cyryna;
Stanął na brzegu, ubrał się w ornaty,
Przeżegnał, pracę pokropił;
Pan daje hasło: odbijają baty,
Niewód się z szumem zatopił.
Topi się; pławki nadół z sobą spycha,
Tak przepaść wody głęboka;
Prężą się liny, niewód idzie zcicha —
Pewnie nie złowią ni oka.
Na brzeg oboje wyjęto już skrzydło,
Ciągną ostatek więcierzy.
Powiemże, jakie złowiono straszydło?
Choć powiem, nikt nie uwierzy.
Powiem jednakże. Nie straszydło wcale;
Żywa kobieta w niewodzie!
Twarz miała jasną, usta jak korale,
Włos biały, skąpany w wodzie;
Do brzegu dąży, a gdy jedni z trwogi
Na miejscu stanęli głazem,
Drudzy zwracają ku ucieczce nogi —
Łagodnym rzecze wyrazem:
„Młodzieńcy, wiecie, że tutaj bezkarnie
Dotąd nikt statku nie spuści, —
Każdego śmiałka jezioro zagarnie
Do nieprzebrnionych czeluści
„I ty zuchwały i twoja gromada
Wrazbyście poszli w głębinie,
Lecz ze to kraj był twojego pradziada,
Że w tobie nasza krew płynie,
„Choć godna kary jest ciekawość pusta,
Lecz, żeście z Bogiem poczęli,
Bóg wam przez moje opowiada usta
Dzieje tej cudnej topieli.
„Na miejscach, które dziś piaskiem zaniosło,
Gdzie car i trzcina zarasta,
Po których teraz wasze biega wiosło,
Stał okrąg pięknego miasta.
„Świteź – i w sławne orężem ramiona,
I w kraśne twarze bogata —
Niegdyś od książąt Tuhanów rządzona,
Kwitnęła przez długie lata.
„Nie ćmił widoku ten ostęp ponury;
Przez żyzne wskroś okolice
Widać ztąd było nowogrodzkie mury,
Litwy naówczas stolicę.
„Raz niespodzianie obległ tam Mendoga
Potężnem wojskiem car z Rusi;
Na całą Litwę wielka padła trwoga,
Że Mendog poddać się musi.
„Nim ściągnął wojsko z odległej granicy,
Do ojca mego napisze:
Tuhanie! w tobie obrona stolicy —
Śpiesz, zwołaj twe towarzysze!
„Skoro przeczytał Tuhan list książęcy
I wydał rozkaz do wojny,
Stanęło zaraz mężów pięć tysięcy,
A każdy konny i zbrojny.
„Uderza w trąby, rusza młódź, już w bramie
Błyska Tuhana proporzec,
Lecz Tuhan stanie, i ręce załamie,
I znowu jedzie na dworzec,
„I mówi do mnie: „Jaż własnych mieszkańców
Dla obcej zgubię odsieczy?
Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców,
Prócz naszych piersi i mieczy.
„Jeśli rozdzielę szczupłe wojsko moje —
Krewnemu nie dam obrony,
A jeśli wszyscy pociągniem na boje —
Jak będą córy i żony?”
„Ojcze, odpowiem, lękasz się niewcześnie!
Idź, kędy sława cię woła!
Bóg nas obroni; dziś nad miastem we śnie
Widziałam jego anioła.
„Okrążył Świteź miecza błyskawicą
I nakrył złotemi pióry,
I rzekł mi: póki męże zagranicą,
Ja bronię żony i córy.”
„Usłuchał Tuhan i za wojskiem goni,
Lecz gdy noc spadła ponura,
Słychać gwar zdała, szczęk i tentent koni
I zewsząd straszny wrzask: ura!
„Zagrzmią tarany, padły bram ostatki,
Zewsząd pocisków grad leci, —
Biegną na dworzec starce, nędzne matki,
Dziewice i drobne dzieci.
„Gwałtu! wołają, zamykajcie bramę!
Tuż, tuż za nami Ruś wali!
Ach! zgińmy lepiej, zabijmy się same,
Śmierć nas od hańby ocali.”
„Natychmiast wściekłość bierze miejsce strachu;
Miecą bogactwa na stosy,
Przynoszą żagwie i płomień do gmachu,
I krzyczą strasznemi głosy:
„Przeklęty będzie, kto się nie dobije!…”
„Broniłam, lecz próżny opór:
Klęczą, na progach wyciągają szyje,
A drugie przynoszą topór.
„Gotowa zbrodnia. – Czyli wezwać hordy
I podłe przyjąć kajdany,
Czy bezbożnemi wytępić się mordy?
„Panie, zawołam, nad Pany!
„Jeśli nie możem ujść nieprzyjaciela,
O śmierć błagamy u Ciebie, —
Niechaj nas lepiej twój piorun wystrzela,
Lub żywych ziemia pogrzebie!”
„Wtem jakaś białość nagle mię otoczy,
Dzień zda się spędzać noc ciemną;
Spuszczam ku ziemi przerażone oczy,
Już ziemi niema podemną!
„Takeśmy uszły zhańbienia i rzezi.
Widzisz to ziele dokoła?
To są małżonki i córki Świtezi,
Które Bóg przemienił w zioła.
Białawem kwieciem, jak białe motylki.
Unoszą się nad topielą;
Liść ich zielony, jak jodłowe szpilki,
Kiedy je śniegi pobielą.
„Za życia cnoty niewinnej obrazy,
Jej barwę mają po zgonie;
W ukryciu żyją i nie cierpią skazy,
Śmiertelne nie tkną ich dłonie.
„Doświadczył tego car i ruska zgraja,
Gdy, piękne ujrzawszy kwiecie,
Ten rwie i szyszak stalowy umaja,
Ten wianki na skronie plecie.
„Kto tylko ściągnął do głębiny ramię,
Tak straszna jest kwiatów władza,
Że go natychmiast choroba wyłamie
I śmierć gwałtowna ugadza.
„Choć czas te dzieje wymazał z pamięci,
Pozostał sam odgłos kary —
Dotąd w swych baśniach prostota go święci
I kwiaty nazywa cary.”
To mówiąc, pani zwolna się oddala;
Topią się statki i sieci,
Szum słychać w puszczy, poburzona fala
Z łoskotem do brzegu leci;
Jezioro do dna pękło nakształt rowu,
Lecz próżno za nią wzrok goni:
Wpadła i falą nakryła się znowu,
I więcej nie słychać o niej.
1.Ponieważ czas napisania balad i romansów w niektórych jedynie szczegółach jest niewątpliwy, umieszczamy je więc, aż do „Dudarza” włącznie, w takim porządku, w jakim podał je sam poeta w r. 1822.
Janrlar va teglar
Yosh cheklamasi:
12+Litresda chiqarilgan sana:
30 avgust 2016Hajm:
50 Sahifa 1 tasvirMualliflik huquqi egasi:
Public Domain