Kitobni o'qish: «Cierpienia młodego Wertera», sahifa 3

Shrift:

21 czerwca

Przeżywam dni tak szczęsne, jakimi pewnie Bóg obdarza swych świętych i cokolwiek by się potem ze mną stało, nie będę śmiał zaprzeczać, iż nie dostało mi się w udziale szczęście, najczystsze szczęście życia. Znasz już moje Wahlheim, otóż osiedliłem się tutaj na dobre, bowiem dzieli mnie tu od Loty jeno pół godziny drogi, tutaj żyję sam ze sobą i z niewysłowionym szczęściem, najwyższym, jakiego doznawać może człowiek.

Czyż mogłem przypuszczać, obierając Wahlheim za cel przechadzek, że położone jest ono tak blisko nieba? Ileż razy oglądałem swą leśniczówkę, ku której biegną teraz wszystkie pożądania moje, podczas dalekich wędrówek już to z góry, już od strony doliny, patrząc na nią z drugiej strony rzeki!

Drogi Wilhelmie, rozmyślałem długo nad popędem ludzkim zdobywania coraz nowych dziedzin, czynienia nowych odkryć, wałęsania się z miejsca na miejsce i przekonałem się, że nadchodzi powrotna fala, wewnętrzny pęd ochotnego poddawania się ograniczeniom, pożądanie nawrotu do utartych ścieżek nawyku, bez troski o to, co mamy po prawicy, czy lewicy swojej.

To dziwne zaprawdę! Gdym tu jeno przybył i spojrzał ze wzgórza w uroczą dolinę, doznałem nieprzepartego pociągu. – Oto lasek! – mówiłem sobie. – Jakżeby rozkosznie było zatonąć w jego cieniach! – A tam szczyt góry! Jakże uroczy musi być stamtąd widok w dolinę? – W dali wyłania się cały łańcuch, zachodzących na siebie wzgórz! O, jakżeby miło było tam wędrować i błądzić.

Pobiegłem tam i wróciłem, nie znalazłem tego bowiem, czego szukałem. Oddal49, zaprawdę, podobną jest do przyszłości. Przed oczyma duszy naszej widnieje nikły zarys całości, a uczucie nasze, zarówno, jak spojrzenie, gubią się w tym majaku. Tęsknimy, ach, jakże pragniemy wtopić się w to całą naszą istotą, nasiąknąć nieogarnioną rozkoszą, cudnego uczucia pełni i dosytu. Ach! Gdy przybiegniemy blisko, kiedy – tam – zmieni się w – tu, – wszystko wraca do poprzednich kształtów, stoimy zbiedniali, ograniczeni, a dusza łaknie nektaru, który znikł bezpowrotnie.

Bezdomny włóczęga stęskni się też w końcu za swoją ojczyzną i odnajdzie w chatce swojej, na łonie żony, pośród dzieci swoich i w zabiegach podjętych dla ich utrzymania, ową rozkosz, której szukał w dalekim świecie nadaremnie.

Rankiem, równo ze świtaniem, podążam ku memu Wahlheimowi, tam rwę w ogrodzie gospody groch cukrowy, potem siadam i łuskam go, czytając przy tym Homera. Następnie wyszukuję sobie w kuchni garnuszek, wkładam weń kawałek masła, przystawiam groch do ognia, przykrywam i siadam w pobliżu, by od czasu do czasu zamieszać. W takich chwilach doznaję żywo tych samych wrażeń, jakie przeżywali rozzuchwaleni wielbiciele Penelopy, rznący woły i wieprze, by potem rozebrać mięso i piec lub smażyć50. Nic mnie tak nie przepaja cichym wrażeniem prawdy, jak owe szczegóły życia patriarchalnego51, które, dzięki Bogu, bez fałszywej afektacji52, mogę spleść z tokiem własnego życia.

O, jakże szczęśliwym się czuję, że serce moje odczuwać może ową pełną prostoty radość człowieka, kładącego na własnym stole wyhodowaną przez siebie główkę kapusty, rozkoszującego się nie tylko nią samą, ale wspomnieniem wszystkich owych miłych dni i cudnych poranków, kiedy ją sadził, onych wieczorów, kiedy ją podlewał i cieszył oczy jej wzrostem i rozwojem, ujętymi w jeden jedyny moment przeżycia.

29 czerwca

Przedwczoraj zjawił się w domu komisarza, przybyły z miasta lekarz i zastał mnie siedzącego na ziemi pośród dzieci Loty. Kilkoro wspinało się po moich plecach, inne przekomarzały się ze mną, ja zaś łaskotałem to, które mogłem dosięgnąć, pobudzając je do niesłychanego wrzasku. Doktor jest sztywnym manekinem, rozmawiając, poprawia sobie manszety, układając je we fałdy53 oraz kręci się i skubie bezustannie swe ubranie. Poznałem po jego nosie, że postępowanie me uznał za niegodne rozsądnego człowieka. Nie zwracałem zgoła uwagi na jego niezmiernie mądre wywody i podczas gdy mówił, stawiałem dzieciom na nowo domki z kart, które poprzewracały. Udał się niebawem do miasta i rozgłosił, że Werter psuje do reszty dzieci komisarza i bez tego najokropniej w świecie rozzuchwalone i niesforne.

Tak, drogi Wilhelmie, dzieci są sercu memu najbliższe na ziemi. Patrząc na nie, dostrzegam w onych małych istotkach zarodki wszystkich tych zalet i sił, których im tak rychło będzie potrzeba. W uporze ich doszukuję się przyszłej stałości i siły charakteru, w zbytkach humoru i owej nieocenionej zdolności przemknięcia mimo niebezpieczeństw, jakie gotuje życie; widzę to wszystko w pełni istnienia nietknięte i nie zepsute, a wówczas powtarzam sobie zawsze, raz po razu54 złote słowa nauczyciela ludzkości55: – Bądźcie, jako jedno z tych maluczkich! – A pomyśl mój drogi tylko… oto miast traktować je, jako pierwowzory nasze, postępujemy z dziećmi, jak z niewolnikami! Czyż nie mają mieć swej woli! Wszakże my robimy, co nam się podoba, skądże tedy prawo do przywileju takiego? Stąd, że jesteśmy starsi i rozsądniejsi? Wielki Boże, z nieba swego spoglądasz na same jeno stare i młode dzieci, bo poza tym nie ma nic, zaś syn twój od dawna już obwieścił wszystkim głośno, które z nich przypadają ci lepiej do serca56. Niestety ludzie wierzą w Boga, a nie słuchają jego słów… to stare jak świat… a przeto wychowują swe dzieci na swe własne podobieństwo! Bywaj zdrów, Wilhelmie, pora skończyć tę całą gadaninę.

1 lipca

Czym Lota może być dla chorego, to ocenić mogę miarą własnego biednego serca mego, w gorszym będącego stanie, niż niejedno dogorywające na śmiertelnym łożu. Spędzi kilka dni u pewnej zacnej kobiety, której koniec zbliża się wedle zdania lekarzy, bo chora chce mieć przy sobie Lotę w swych chwilach ostatnich. Byłem z nią razem zeszłego tygodnia w odwiedzinach u pastora w St…, małej wiosce, położonej w górach o godzinę drogi stąd. Przybyliśmy na miejsce około czwartej we troje, bo Lota zabrała ze sobą siostrę. Gdyśmy weszli do plebanii, ocienionej dwoma rozłożystymi orzechami, siedział zacny kapłan na ławce pod domem. Ujrzawszy Lotę, ożywił się niezmiernie, zerwał się i zapominając o lasce, chciał biec ku niej. Pospieszyła doń, usadowiła z powrotem na ławie, usiadłszy przy nim, złożyła mu serdeczne pozdrowienie od ojca i uściskała brzydkiego, umorusanego malca, będącego ulubieńcem jego starości. Szkoda, że nie widziałeś, jak się krzątała koło starca, jak wysilała się, by mówić głośno, tak, by mógł słowa jej pochwycić na poły ogłuchłymi uszyma, jak przytaczała przykłady niespodziewanej śmierci wielu młodych, silnych ludzi, jak wychwalała mu cudowne zalety Karlsbadu57 i chwaliła jego zamiar udania się tam następnego lata. Poza tym zapewniała, że wygląda nierównie lepiej i że jest dużo żwawszy, niż był czasu ostatniej jej bytności, a ja tymczasem złożyłem swe uszanowanie pastorowej. Starzec rozruszał się na dobre, a ponieważ nie mogłem pominąć sposobności pochwalenia pięknych drzew orzechowych, dających nam tak miły cień, zaczął nam tedy nie bez pewnych trudności opowiadać ich dzieje.

– Nie wiadomo – mówił – kto zasadził ten stary orzech. Powiadają, że ten, to znów inny pastor. Ale owo młodsze drzewo ma tyle lat, co moja żona, a więc w październiku skończy lat pięćdziesiąt. Ojciec jej zasadził je rankiem tegoż dnia, w którym wieczorem przyszła na świat. Był moim poprzednikiem na stanowisku proboszcza, a trudno wysłowić, jak bardzo miłował ten orzech. Ja go również bardzo kocham. Żona moja siedziała pod nim na belce i robiła pończochy w chwili, kiedy w podwórzu zjawił się tu po raz pierwszy biedny studencik. Było to dwadzieścia pięć lat temu. – Lota przerwała mu pytaniem, gdzie jest jego córka. Odpowiedział, że poszła z panem Schmidtem na łąkę pilnować sianokosu, a potem ciągnął dalej, opowiadając, jak jego poprzednik go polubił, a także i jego córka, i jak został zrazu jego pomocnikiem, a potem następcą. Opowiadanie nie zbliżało się nawet jeszcze do końca, gdy od strony ogrodu nadeszła pastorówna z tak zwanym panem Schmidtem. Przywitała się z Lotą bardzo serdecznie i przyznać muszę, że mi się dosyć spodobała. Była to ruchliwa, rosła brunetka, mogąca przez czas krótki stanowić niezłe towarzystwo dla kogoś, spędzającego lato na wsi. Jej wybrany (gdyż w tej roli przedstawił się niebawem pan Schmidt) był to skromny, cichy człowieczek, nie chcący mieszać się do naszej rozmowy, mimo że Lota zaczepiała go raz po raz. Zasmuciło mnie spostrzeżenie, jakie uczyniłem, a mianowicie, że upór i zły humor bardziej, niż ciasnota umysłu czyniły go mało towarzyskim, co wyczytałem w rysach jego twarzy. Okazało się to niezadługo aż nadto wyraźnie, bo oto, gdy Fryderyka udała się z Lotą, a przeto pośrednio także ze mną, na przechadzkę, oblicze tego pana, z natury już smagłe, pociemniało tak niewątpliwie i oczywiście, iż Lota spostrzegłszy to, musiała mnie pociągnąć za rękaw i dać mi do zrozumienia, iż zbyt nadskakuję Fryderyce.Nic mnie bardziej nie martwi, jak widok ludzi dręczących się wzajem, nie mogę zwłaszcza znieść, gdy ludzie młodzi w rozkwicie samym życia będący, najwrażliwsi na wszelkie radości, psują sobie te kilka dni wesela, jakie mają przed sobą, grymasami, a dopiero, gdy minie to, czego nie sposób powetować, przekonywają się, że byli marnotrawcami. Gryzło mnie to i gdyśmy wieczorem wrócili na plebanię, zasiedli do mleka, a rozmowa skierowała się na radości i niedole życia, nie mogłem się przezwyciężyć, by nie podjąć tego wątku i nie wypowiedzieć szczerze, co sądzę o złym humorze. – My ludzie – powiedziałem – żalimy się często, że tak mało przeżywamy miłych dni, a tak dużo złych, ale moim zdaniem bez żadnej podstawy. Mielibyśmy dość siły znosić zło, gdy nadejdzie, gdybyśmy zawsze szczerym sercem umieli używać tego dobra, jakie nam Bóg daje co dnia. – Niestety, nie mamy władzy nad sercem naszym – zauważyła pastorówna, – dużo zależy od ciała. Jeśli ktoś się źle czuje, nie może się niczym radować. – Przyznałem jej słuszność. – Przeto – mówiłem dalej – uznajmy to za rodzaj choroby i zapytajmy, czy nie ma na nią lekarstwa? – Trafne określenie, – odrzekła Lota – ja zaś sądzę, że wiele zależy od nas samych. Biorę przykład ze siebie. Gdy mi coś dolega i drażni, biegnę do ogrodu, śpiewam kilka kontredansów i już po całej biedzie! – To właśnie miałem na myśli – powiedziałem. – Zły humor, to zupełnie jak lenistwo, jest on nawet pewnym rodzajem lenistwa. Natura nasza skłania się bardzo ku niemu, ale jeśli tylko zdobędziemy się na odwagę otrząśnienia się58 z tego, to praca idzie nam, jak z płatka i znajdujemy we własnej działalności prawdziwe zadowolenie. – Fryderyka słuchała bardzo uważnie, a młody człowiek zarzucił mi, że człowiek nie włada sobą, nie może zwłaszcza być panem swych uczuć. – Mowa tutaj – odrzekłem – o niemiłych uczuciach, których każdy się rad pozbyć, a nikt nie wie, jak daleko sięgają jego siły, zanim je wypróbuje. Niezawodnie, człowiek chory będzie się radził wszystkich lekarzy wokoło, podda się wszelkim ograniczeniom i zniesie najgorsze lekarstwa, byle tylko odzyskać upragnione zdrowie. – Zauważyłem, że staruszek wysila słuch, by wziąć udział w naszej rozmowie, toteż podniosłem głos i zwróciłem się wprost do niego. – Głoszą kazania przeciw rozmaitym występkom – powiedziałem – ale nie słyszałem dotąd, by ktoś gromił z kazalnicy zły humor5960. – Takie kazania – rzekł starzec – powinni wygłaszać kaznodzieje miejscy, chłopi nie cierpią na zły humor. Ale nie zaszkodziłoby to czasem, bowiem byłoby dobrą lekcją dla mojej żony i pana Schmidta61. – Całe towarzystwo roześmiało się, a starzec wraz z innymi, aż dostał kaszlu, który na chwilę przerwał rozmowę. Potem zabrał głos młody człowiek. – Nazwałeś pan – zaczął – występkiem zły humor, a mnie się to wydaje przesadą! – Dlaczegóż to? – spytałem. – Wszakże to, co szkodzi nam samym i bliźnim naszym, zasługuje na takie miano! Nie dosyć, że nie możemy się wzajem uszczęśliwiać, ale w dodatku pozbawiamy się wzajemnie owej radości, jaką może dać każdemu własne jego serce!Czyż możesz mi pan wymienić bodaj jednego człowieka, który by miał na tyle męstwa, by ukryć własny zły humor i cierpiąc sam, nie niweczył pogody innych? Jest to raczej wewnętrzne odczucie własnej niegodności, niechęć do siebie samego i obrzydzenie, zawsze połączone z zazdrością i podbechtane pychą! Widzimy wokół ludzi szczęśliwych, którym nie my daliśmy owo szczęście i to nas gnębi niezmiernie!

Lota, widząc zapał, z jakim mówiłem, uśmiechnęła się do mnie, spostrzegłem też łzę w oku Fryderyki i to mnie podnieciło. – Biada temu, – zawołałem – kto nadużywa przewagi, jaką nad sercem drugiego posiada, w tym celu, by pozbawić go radości, kiełkującej na dnie jego serca. Żaden podarunek, żadna przysługa nie są w stanie zastąpić radości, której nas pozbawiła zawistna niechęć naszego tyrana.

Serce moje było w tej chwili wezbrane uczuciem, wspomnienia różnych przeżyć cisnęły mi się do duszy, a łzy napełniły oczy.

– Pragnę, – zawołałem z entuzjazmem – pragnę, by każdy z nas powtarzał sobie co dnia: Nie możesz niczym bardziej przysłużyć się swym przyjaciołom, jak tym, że nie popsujesz im ich radości, owszem, powiększysz ją, biorąc w niej udział. Czyż możesz bodaj najmniejszą przynieść im ulgę, gdy duszę ich dręczy skryta namiętność, gdy drąży ją i niszczy troska?

A pomyśl, co będzie, gdy na istotę, której szczęście podkopałeś w chwili rozkwitu, przyjdzie ostatnia, straszna choroba i gdy zlegnie w strasznym wyczerpaniu z okiem bez czucia utkwionym w niebo, z czołem uznojonym śmiertelnym potem? Cóż uczynisz, stojąc u jej łoża jak potępieniec, w głębokim poczuciu, że nie możesz nic pomóc, mimo całego swego majątku, a strach cię ułapi62 za trzewia, tak, że oddałbyś wszystko, byle tej ginącej istocie ludzkiej dać najdrobniejszą ulgę i wlać w nią iskrę bodaj otuchy?

Wspomnienie podobnej sceny, której byłem świadkiem, owładnęło mną w chwili wymawiania tych słów z siłą niezmierną. Zakryłem chustką oczy, odszedłem na bok i dopiero głos Loty, wzywającej do powrotu, przywrócił mi równowagę.O, jakże mnie łajała w drodze za to nadmierne przejmowanie się każdą rzeczą, jak ostrzegała, bym się szanował, gdyż mogę przez to pójść na marne! O ty aniele! Dla ciebie żyć pragnę!

6 lipca

Przebywa u łoża konającej przyjaciółki, ciągle ta sama, ciągle czujna, niebiańska istota, ustawicznie gotowa, gdziekolwiek rzuci okiem, nieść ulgę w cierpieniu i krzewić szczęście pośród ludzi. Wczoraj wieczorem udała się na przechadzkę z Marianną i małą Melką63. Wiedziałem o tym, spotkaliśmy się i poszliśmy razem. Po upływie półtorej godziny znaleźliśmy się z dala od miasta, przy studni tak miłej mi, a stokroć droższej od tej pory. Lota usiadła na przymurku, myśmy stali przed nią. Rozglądnąłem się wokół i w pamięci odżyło wspomnienie owego czasu, kiedy serce me było tak samotne.– Droga studnio – powiedziałem do siebie, – od dawna już nie spocząłem w twym cieniu, często nie dostrzegałem cię nawet, szparko mimo ciebie bieżąc! – Spojrzałem na dół i spostrzegłem Melkę, idącą pospiesznie po schodach z napełnioną wodą szklanką. Objąłem wzrokiem Lotę i odczułem, czym jest dla mnie. Melka zbliżyła się z wodą, a Marianna chciała ją wziąć z jej rąk. – Nie! – zawołało dziecko, robiąc powabną minkę. – Ty Loteczko musisz napić się pierwsza! – Byłem tak zachwycony owym, z głębi serca idącym, serdecznym okrzykiem, że musiałem dać wyraz swym uczuciom, podniosłem przeto do góry i ucałowałem gorąco małą, która zaczęła natychmiast płakać i krzyczeć. – Źle pan postąpiłeś! – powiedziała Lota, a ja zmieszałem się. – Chodź Melko, – ozwała się, biorąc dziewczynkę za rękę i sprowadzając ją na dół po schodach – umyj się, umyj prędko buzię świeżą wodą… prędko… prędko… a wszystko będzie dobrze. – Stała i przyglądała się, jak dziecko tarło uporczywie buzię mokrymi rączkami, wierząc silnie, że cudowne źródło zmyje wszelką zmazę i nie dopuści okrutnej hańby posiadania szkaradnej brody64. – Dosyć! Dosyć! – powiedziała Lota. – Ale Melka myła się dalej zapamiętale, pamiętając snać, że dobrego nigdy nie może być za dużo. Mówię ci, Wilhelmie, nie patrzyłem nigdy z większym szacunkiem na obrzęd chrztu, a gdy Lota znalazła się na górze, omal nie padłem przed nią na kolana, niby przed prorokiem, który zgładził winy całego narodu.

Uniesiony rozradowaniem wewnętrznym nie mogłem się powstrzymać i wieczór opowiedziałem to zdarzenie pewnemu człowiekowi, o którym sądziłem, że odczuwa znaczenie czynów ludzkich, bowiem posiadał rozum. Ale źle na tym wyszedłem. Odparł, że Lota źle czyni, dzieciom nie należy opowiadać bajd bezpodstawnych, gdyż to daje powód do przeróżnych pomyłek i zabobonów, od których strzec należy młode pokolenie od samego dzieciństwa. Przyszło mi na myśl, że człowiek ten dał przed tygodniem ochrzcić swe dziecko65, przeto puściłem jego słowa mimo uszu i pozostałem w sercu swoim wiernym przekonaniu, że winniśmy postępować z dziećmi, jako postępuje z nami Bóg, nie odbierając nam czarownych ułud, jakimi owładnięci i szczęśliwi, wałęsamy się po tym świecie.

8 lipca

O, jakimże dzieckiem jest człowiek? Jakże łaknie jednego bodaj spojrzenia! Jakież z nas dzieci!Udaliśmy się do Wahlheimu. Panie pojechały powozem, a podczas przechadzki wydało mi się, że czytam w ciemnych oczach Loty… Jestem głuptak… przebacz mi… ale gdybyś widział te oczy! Piszę pokrótce, gdyż powieki zapadają mi sennie na oczy. Panie tedy wsiadły do powozu, a przy nim staliśmy, młody W., Selstadt, Audron i ja. Rozmawialiśmy z dziećmi, rozbawionymi i swawolnymi. Śledziłem spojrzenie Loty, ale wodziła oczyma z jednego na drugiego. Tylko na mnie, na mnie, który stałem zrezygnowany, nie spojrzała ni razu. Serce moje żegnało ją czule! A ona nie patrzyła na mnie. Gdy powóz ruszył, miałem łzy w oczach. Patrzyłem za nią i nagle dostrzegłem wstążki na głowie Loty, wychylające się przez okno karetki. Obróciła głowę i obejrzała się za mną… za mną, ach! Drogi mój. Waham się w tej niepewności i ona jest mi pociechą! Może się za mną obejrzała! Może za mną! Dobranoc! O, jakimże dzieckiem jestem!

10 lipca

Mam, powiadam ci, niesłychanie głupią minę, ile razy ktoś w towarzystwie mówi o niej. Szkoda, że tego widzieć nie możesz. A cóż dopiero dzieje się, gdy mnie ktoś zapyta, jak mi się podoba!… Podoba? O, jakże znienawidziłem to słowo! Cóż to musi być za człowiek, któremu się Lota tylko podoba, któremu serca i duszy nie wypełnia po brzegi!… Podoba?… Niedawno pytał mnie ktoś, jak mi się Osjan66 podoba!

11 lipca

Z panią M.67 bardzo źle, modlę się o jej zdrowie, cierpiąc wraz z Lotą. Widuję ją rzadko u pewnej znajomej, dziś jednak opowiedziała mi pewne szczególne wydarzenie. Stary M. jest nikczemnym, marnym skąpcem, przez całe życie srodze dręczył żonę i pozbawił wszystkiego, ale umiała ona dawać sobie jakoś radę. Gdy przed kilku dniami lekarz oświadczył, że żyć nie będzie, kazała przywołać męża. Lota była obecną. – Muszę ci wyznać pewną rzecz – ozwała się chora – albowiem może ona sprawić po mej śmierci dużo zamieszania i kłopotu. Gospodarowałam dotąd tak dobrze i oszczędnie, jak tylko byłam w stanie. Przebacz mi jednak, że cię oszukiwałam przez lat trzydzieści. W początkach naszego pożycia wyznaczyłeś niewielką kwotę na opędzenie wydatków kuchennych i potrzeby domowe. Gdy nasze gospodarstwo i dochody zwiększyły się, nie mogłam wyprosić u ciebie, byś podwyższył stosunkowo pensję, jaką pobierałam co tydzień, słowem, jak sam wiesz, żądałeś w czasie, kiedy wydatki były największe, bym wszystko pokrywała siedmiu guldenami68 tygodniowo. Zgodziłam się na to bez oporu, ale dobierałam różnicę konieczną z dochodów, nie natrafiając na trudności, gdyż nikt nie przypuszczał, by żona mogła okradać własnego męża. Nie byłam rozrzutną i mogłabym, nie wyjawiając ci tego, nawet przenieść się spokojnie do wieczności, ale przyszło mi na myśl, że osoba, której powierzysz gospodarstwo, nie da sobie rady, a ty zechcesz się zapewne powoływać na to, że pierwszej żonie wystarczała wyznaczona przez ciebie kwota.

Rozmawiałem z Lotą o tym niepojętym zaślepieniu umysłu człowieka, który nie domyśla się nawet, że musi coś w tym tkwić, jeśli komuś wystarcza siedem guldenów na wydatki, wynoszące co najmniej dwa razy tyle. Sam atoli znałem ludzi, którzy bez zdziwienia mniemali, iż w domu swym posiadają wieczyście napełniający się oliwą, cudowny dzbanek proroka69.

49.Oddal – dal. [przypis edytorski]
50.rozzuchwaleni wielbiciele Penelopy… – porównaj Odyseję, księga XX. w tłum. Siemieńskiego: „Zgromadzeni uznali trafność dobrej rady,/ I hurmem weszli w wnętrze gmachów Odyssowych:/ Chleny zdjęte na krzesłach kładąc purpurowych,/ Obiatując barany i tuczne koziołki,/ Wieprze karmne i ze stad najpiękniejsze ciołki,/ Skwarząc trzewia i nimi racząc się nawzajem…”. [przypis redakcyjny]
51.Pojęciu „patriarchalny” nadaje Werter szerszy zakres. Obejmuje ono u niego nie tylko świat patriarchów (Starego Testamentu), lecz także świat Homera. Por. list z 12 maja. [przypis redakcyjny]
52.afektacja – przesada w okazywaniu uczuć, egzaltacja. [przypis edytorski]
53.manszety – autor ma na myśli fryzowane koronki, noszone w XVIII wieku u rękawów, na wzór francuski. [przypis redakcyjny]
54.raz po razu – dziś popr.: raz po razie. [przypis edytorski]
55.słowa nauczyciela ludzkości – por. Mt 18:3. „I rzekł: Za prawdę powiadam wam; jeśli się nie nawrócicie, i nie staniecie się jako małe dziatki, nie wnidziecie do Królestwa niebieskiego”. [przypis redakcyjny]
56.Por. Mt 19:14: „Lecz Jezus rzeki im: Zaniechajcie dziatek, a nie zabraniajcie im przychodzić do mnie, albowiem takowych jest królestwo niebieskie”. [przypis redakcyjny]
57.Karlsbad – miejscowość kąpielowa w Czechach. [przypis redakcyjny]
58.otrząśnienia się – otrząśnięcia się. [przypis edytorski]
59.Mamy już teraz pośród kazań Lawatera na temat księgi Jonasza doskonale kazanie przeciw złemu humorowi. [przypis autorski]
60.Przypisek ten pochodzi nie od Wertera, lecz, jak i poprzednie – od wydawcy. „Teraz” mówi wydawca, bo między rokiem 1771, t.j. data listu Wertera, a rokiem wydania dzieła (1774) ukazały się kazania Lavatera, zawierające także kazanie na wspomniany temat. Lavater, Jan Kasper (1741–1801), autor dzieła Physiognomische Fragmente zur Beforderung der Menschenkentniss und Menschenliebe (1775–1778), w którym propagował myśl poznawania charakterów ludzkich z fizjonomii. Lavater był także autorem wielu pieśni religijnych i świeckich, kazań i rozpraw. [przypis redakcyjny]
61.Wynika z tego, że żona pastora i p. Schmidt ulegali napadom złego humoru. [przypis redakcyjny]
62.ułapi – złapie. [przypis edytorski]
63.Marianna, Melka – rodzeństwo Loty. [przypis redakcyjny]
64.hańby posiadania… brody – dziecko krzyczało, gdyż wierzyło, że dziewczynce pocałowanej przez mężczyznę, wyrośnie broda. [przypis redakcyjny]
65.Człowiek ten zgorszony był tym, że Werter obmywanie twarzyczki dziecka w źródle ośmiela się porównywać z obrzędem chrztu świętego. [przypis redakcyjny]
66.Osjan – jest to jedyna wzmianka o Osjanie w I. części Wertera, w której na ogół dominują wzmianki o lekturze Homera. O znaczeniu zastąpienia w „sercu” Wertera Homera Osjanem pisze Z. Zagórowski: „Homer to dobry, niezawodny przyjaciel. A przecież żegna go Werter, z serca jego wypiera go Osjan. Osjan przemówił do niego głęboką swą melancholją, dał mu możność roztopienia się w ponurych myślach, kierował jego duszę w mroki niebytu. Gorące odczucie przyrody, prawie jej uosobienie, było tym mostem, po którym cienie osjanowych bohaterów wkraczały w duszę Wertera i mrokiem ją osłaniały, prowadząc ku bramie śmierci. Osjan wyrwał go z ramion Homera. Przejście od rozkoszowania się patriarchalnymi obrazami życia homerowych bohaterów do odczuwania i przeżywania cierpień i smutków bohaterów Osjana dokonywa się w miarę zaciemniania się horyzontu uczuć i myśli Wertera. Samobójstwo poprzedza długie rozkoszowanie się w tonach Pieśni Selmy, a z epilogu Berzathonu zapożycza Werter frazesów w przedśmiertną godzinę. Kult Homera i kult Osjana dzielą cały utwór na dwie części. Tylko przez krótką chwilę wpływ ten się splata, – wpływ Osjana jest jednak potężniejszy. Osjana, nie Homera, Werter tłumaczy. Osjan zwycięża: Werter ginie…” (Z. Zagórowski, Wstęp do Cierpień…, s. XVI). [przypis redakcyjny]
67.Pani M. wspomniana jest także już wcześniej w listach z 1. i 6. lipca. [przypis redakcyjny]
68.gulden – dosłownie moneta ze złota, a więc złoty. Guldeny srebrne wprowadzone zostały około połowy XVII wieku. O takich mowa w tym utworze. [przypis redakcyjny]
69.cudowny dzbanek proroka – w rozdziale 17 Pierwszych Ksiąg Królewskich (w. 10 i nast.), opowiedziane jest, jak prorok Eliasz przybywa do miasta Sarepty i tu nakarmiony przez ubogą niewiastę, sprawia, że nie ubywa mąki z garnca jej i oliwy z bańki „aż do dnia, gdy Pan spuści deszcz na ziemię”. [przypis redakcyjny]
Yosh cheklamasi:
0+
Litresda chiqarilgan sana:
01 iyul 2020
Hajm:
170 Sahifa 1 tasvir
Mualliflik huquqi egasi:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip