Szczepańska ujęła się pod boki.
– Jak to nie? Choć małpa, ale córka! Liczy się, tak mi Boże dopomóż, liczy się, ot, że tak!
– To uliczna! Ją sąd od spuścizny wyforuje57!
– Ot, że nie! dziecko jest i prawo za nią stoi!
Tymczasem Julka po rękę trupa sięgnęła.
– Matuś, taż spojrzyj ty choć na mnie raziczek jeden!
Nagle nagie kolana nieboszczki ujrzawszy, chustkę swą włóczkową z pleców zdjęła i na trupa śpiesznie rzuciła.
– Nieokryta leżysz… ciałem gołym świecisz, bieniasiu! – szeptała, jakby okruszyną wstydu zdjęta, tak jej ten szmat nagiego matczynego ciała zaświecił w oczy, jej, dziewce ulicznej, na wpół wiecznie nagiej i żyjącej wśród bezustannego szału pijanej rozpusty.
Szczepańska się do niej ostrożnie zbliżać zaczęła.
– Julka! dosyć żałości, masz tu co jeszcze na łbie jenszego58. Matka korali zostawiła cały huk59, tobie się trzeciak z nich przynależy. Te tam gnaty zaległy już kuferek. Siondnij60 i ty na nim, a choćby ci palice61 mór62 powykręcał, nie ruszaj się z miejsca!
Lecz Julka zamglonymi od łez oczyma spojrzała na ciotkę.
– Czego to kole matki nie stoi Jezusik i nie płoną świeczki? – zapytała.
Szczepańska ramionami wzruszyła.
– Ta któż o tym staranie by miał. Od rana się żrą jak owe psy o kości, trupska nie szanujące. Siondnijże wedle nich, Julka, bo cię ubiorą wedle spadku.
Lecz Julka po kątach obrazka szukała.
– Idzi ciotka po świeczki, idzi! – prosiła.
Szczepańska rękę wyciągnęła.
– Daj dwie szóstki.
Dziewce broda nerwowo drgać zaczęła.
– Nie mam! – wyszeptała.
Pomyślała chwilkę.
– Polecę do domu, do pani!…
Do drzwi się już kierowała, ale Szczepańska za rękę ją chwyciła.
– Gdzie cię cholera niesie, tu ci pedam63 ostań, ta miejsca nie ustąp. Korale ci świsną!
Pyskaczka w ręce klasnęła.
– Ci? Jak świsną to swoje, rajfurzyno jedna. Uliczne do śmiertelnego spadku nic nie mają. Po policję iść trzeba… Niech ją do cyrkułu64 odstawią!
Lecz Florek żonę silnie za rękę schwycił.
– Milcz! słysz!
Józiek spod oka na Julkę spoglądał. Ta siostra, o której już wieść nawet przepadła, objawiła mu się nagle jak uosobienie nocnej ćmy w czerni latarni się włóczącej. Dziwił się, że ma ciało tak jak inne, znajome mu dziewczęta. Przyglądał się jej rękom wydelikaconym użyciem gliceryny i grzywce lekko wyfryzowanej i spalonej żelazkiem. Wydawała mu się bardzo piękną i doskonałą istotą. Gdy ciotka wtłoczyła ją po prostu pomiędzy nich na wieko kuferka, poczuł nagle ciepło w zetknięciu się z ramieniem dziewczyny. Uśmiechnął się głupkowato i zmrużył oczy, cały podbity urokiem zmysłowego dreszczu, jaki w przedwcześnie jego rozbudzonym ciele grać nagle począł.
I znów zapadła cisza, Julka, styranizowana przez ciotkę, przysiadła na kuferku i szlochała, lekko podciągając nosem. Szczepańska tryumfująco, jak dowodzący pułkiem, przed rzędem siedzących spadkobierców stała, zważając pilnie na każdy ruch pyskaczki i śledząc klucz, który tkwił w zamku i spod fałd spódnicy Florkowej wyzierał.
Południowy blask słoneczny czernił teraz i szarzał, jakby gazą przyćmiony. W studnię podwórka wpadł, leniwo po kątach i zakamarkach murów się rozwłócząc. Kury z kojca wypuszczone pod próg izby podchodziły, w uchylone drzwi zaglądając.
Na pieńku, tuż ponad kratką ścieku przysiadł Maciek i ręce oparłszy o kolana, od czasu do czasu ku izbie spoglądał.
Wejść jeszcze nie śmiał, bojąc się przeważnie Florka, który mu zawsze ponurą swą twarzą imponował. Chciał przecież swe szmaty zabrać i do ciemnej komórki pani rządczyni się przenieść, zanim trupa wreszcie do trumny nie włożą i na cmentarz nie poprowadzą.
Lecz już ku stancji przez dziedziniec, ukradkiem na wszystkie strony się oglądając, zmierzała niska i gruba Żydówka w kraciastej, wielkiej chustce narzuconej na głowę w ten sposób, iż tylko świecące czarne oczy i początek krogulczego nosa dojrzeć można było. Szła jak cień, cicho i równo, przyzwyczajona do pełzania, jak gad ślizgający się po powierzchni błota.
Doszedłszy do drzwi stancji, ostrożnie głowę w szczelinę wsunęła.
– Julka!
Na ten głos dziewczyna porwała się z kuferka jak podcięta szpicrutą65.
Szczepańska ku niej się rzuciła.
– Nie wstawaj!
Dziewczyna się zawahała.
Żydówka lekko cmoknęła.
– Julka!
Dziewka ciotkę odepchnęła.
– Puść ciotka, pani mnie woła.
Do szczeliny drzwi podeszła.
– Czego? – spytała, oczy w ziemię spuszczając.
– Chodź ty! – wyszeptała spoza fałd chustki Żydówka. – Chodź, dosyć ty za domem była. To nie twoje wyjście, nie twój dzień…
Po twarzy dziewczyny przemknął jakby cień smutku.
– Ano idę!… Niech matulę ucałuję i pacierz zmówię!
– Ino się nie zabawiaj!
Julka do łóżka znów przypadła i chwil kilka z głośnym szeptem i świstaniem Wieczne odpocznienie odmawiać zaczęła. Łzy gradem lały się jej po tłustych policzkach, nie ocierała ich nawet, ciągle drżącymi palcami wychudłą rękę trupa gładząc.
– Julka! – ode drzwi rozległo się wołanie.
Dziewka powoli się od łóżka dźwignęła i z oczyma w ziemię spuszczonymi ku wyjściu kierować się zaczęła.
Zastąpiła jej drogę Szczepańska:
– Idziesz? A korale? A spuścizna?…
Lecz dziewka ręką machnęła.
– Niech je choroba weźmie… Matuś zmarła… ot!…
Łkanie zdławiło jej słowa.
Wyszła, drzwiami trzaskając.
Na dziedzińcu Żydówka ją za kaftanik schwyciła.
– Chustka? Aj!… Gdzie ty harasówkę podziała? co?
Bu va yana 2 ta kitob 399 UZS