bepul

Aptekarzowa

Matn
O`qilgan deb belgilash
Shrift:Aa dan kamroqАа dan ortiq

Aptekarzowa podnosi wzrok na sufit i długo porusza wargami.

– Dwanaście rubli i czterdzieści osiem kopiejek – mówi.

Obtiosow wyjmuje z kieszeni gruby pugilares, długo grzebie w paczce pieniędzy i płaci.

– Mąż pani słodko śpi… ma sny… – mruczy, ściskając na pożegnanie rękę aptekarzowej.

– Nie lubię słuchać głupstw…

– Czyż to są głupstwa? Przeciwnie… to wcale nie głupstwa. Nawet Szekspir powiedział: „Szczęśliwy, kto w młodości był młody!”

– Niech pan puści rękę!

Nareszcie panowie po długich rozmowach całują rączkę aptekarzowej i z wahaniem, jakby zastanawiając się, czy czego nie zapomnieli, wychodzą z apteki.

Ona zaś prędko biegnie do sypialni i siada przy tym samym oknie. Widzi, że doktór i porucznik, wyszedłszy z apteki, oddalają się powoli o jakie dwadzieścia kroków, potem zatrzymują się i zaczynają coś między sobą szeptać. O czym?… Serce jej bije, czuje pulsowanie krwi w skroniach – lecz sama nie wie dlaczego… Serce bije mocno, jak gdyby ci dwaj, szepcząc między sobą, rozstrzygali o jej losie.

Po pięciu minutach doktór żegna się z Obtiosowem i idzie dalej, a Obtiosow wraca. Przechodzi, koło apteki raz, drugi… To zatrzymuje się u drzwi, to znowu idzie… Nareszcie daje się słyszeć lekki dzwonek.

– Co? Kto tam? – słyszy nagle aptekarzowa głos męża. – Tam dzwonią, a ty nie słyszysz! – mówi surowo aptekarz. – Co za nieporządki!

Wstaje, kładzie szlafrok i chwiejąc się w półśnie, kłapiąc pantoflami, idzie do apteki.

– Czego… panu? – zapytuje Obtiosowa.

– Proszę… proszę za piętnaście kopiejek miętowych pastylek…

Sapiąc, ziewając, zasypiając na stojąco i uderzając kolanami o ladę, aptekarz lezie na półkę i bierze słoik… Po przejściu dwóch minut aptekarzowa widzi, jak Obtiosow wychodzi z apteki i zrobiwszy kilka kroków, rzuca na zakurzoną drogę pastylki miętowe. Spoza węgła idzie ku niemu doktór… Spotykają się i gestykulując rękami, znikają w porannej mgle.